Ostatnio na końcu wsi stanęło wizjonerskie przejście graniczne Europa–Ukraina, piękne i nieczynne. Honiatyńscy patrzą z okien na górę szkła i aluminium pośrodku pola – błyszczy toto w słońcu, nocami pulsuje elektronicznym światłem. Za dnia jeżdżą przez Honiatyn komisje nie wiadomo skąd, oceniać przydatność granicy do otwarcia. Bogdan na skuterku w przeciwną stronę – do ochrony starego magazynu zbożowego kupionego przez firmę prywatną, która od kilku lat waha się, czy go używać.
Bogdan
W Europie źle się dzieje, jeśli chodzi o honiatyńskich ochotników strażackich. Biorą na zawodach drużynowych drugie lub trzecie miejsce, kiedyś brali pierwsze. Nie ma ludzi, młodzi wyjechali pracować za granicę albo na studia. Ławka pod sklepem, na której mieli zwyczaj cieszyć się ze zwycięstw, również zniknęła. Na co komu ławka bez sklepu spożywczego? Pozostali mają wyolbrzymione poczucie honoru i gniewają się, gdy im wydawać polecenia strażackie. Indywidualiści europejscy nie ugaszą pożaru. Pomyśleć, że brak wozu bojowego w Honiatynie nigdy nie był zagadnieniem odstręczającym ochotników od gaszenia, to Europa ich zmieniła. Bogdan sprawdza, czy syrenka przy remizie aby działa, ale działa, buczy.
Bogdan – rolnik z rocznika 1962. Najeździł się po Europie jako budowlaniec, zanim Europa nadeszła do Honiatyna. Jeździł także w przeciwną stronę za pieniądzem – w Tule stawiali cegielnię, mieszkali w barakach, gorąca woda wciąż leciała z kranów, nie dało się jej zatamować, na miasto strach było wyjść, komandir tresował co rano brygady radzieckich Azjatów, wymuszając na nich potulne budowanie tej cegielni. Bogdan psychicznie schudł w Tule 17 kg. Do Honiatyna wracał jako do cywilizacji zachodniej.