Przeszklona gablota na warszawskim lotnisku Okęcie. Cztery półki z eksponatami. Na najniższej skóry – z niedźwiedzia brunatnego, polarnego i tygrysa. Spreparowane łby łypią szklanym wzrokiem. Na półce wyżej dwa wypchane krokodyle – syjamski i nilowy. Obok buty i portfele z krokodylej skóry, w butelce nalewka z węża – połoza piskatora. Jeszcze niedawno w butelki pakowano kobry indyjskie, ale powoli zaczyna ich brakować.
Na następnej półce lśni szczęka żarłacza białego, mienią się koralowce rafotwórcze, pławikoniki i wypchany żółw szylkretowy. Na najwyższej – misternie rzeźbiony cios słonia i figurki z kości słoniowej. Obok noga słonia afrykańskiego, wydrążona i wyściełana wikliną. W zależności od fantazji może służyć jako kosz na śmieci, stojak na parasole albo puf. Piotr Tałałaj, rzecznik warszawskiej Izby Celnej, koordynator CITES (konwencji waszyngtońskiej regulującej handel zagrożonymi gatunkami zwierząt i roślin), pamięta, że noga z gabloty miała być przerobiona na pufa.
Na lotnisku, oprócz gabloty, jest też magazyn. A w nim jeszcze jedna noga. Ta z magazynu miała być przerobiona na stojak na parasole. Mężczyzna, który próbował ją wwieźć do Polski, tłumaczył, że słoniową nogę zobaczył po raz pierwszy u sąsiada. Sąsiad zrobił z niej kosz na śmieci. Mężczyzna trochę sąsiadowi tej nogi zazdrościł, więc przy najbliższej okazji wybrał się do Afryki i przywiózł sobie taką samą.
Tałałaj pamięta również człowieka, który przywiózł z Rosji łeb niedźwiedzia (zamierzał go powiesić nad małżeńskim łóżkiem jako symbol swej mocy), i tego, który z Azji Południowej przytaszczył w walizce wypchanego krokodyla syjamskiego. – Bo ja mam na podwórku oczko wodne – tłumaczył. – Pociągnę tego krokodyla chemolakiem, żeby go deszcze i mrozy nie uszkodziły, rureczki przeciągnę pod łapami, żeby nie było ich widać, wyciągnę je tu, gdzie ma oczka, i zrobię fontannę.