Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Kto komu podkłada morświna

Zatoka Pucka do zamknięcia?

Morświn bałtycki w skali 1:1. W naturze trudno je spotkać - w całym Bałtyku żyje ich około stu. Morświn bałtycki w skali 1:1. W naturze trudno je spotkać - w całym Bałtyku żyje ich około stu. Gerard / Reporter
Poszła fama, że ekolodzy chcą zamknąć Zatokę Pucką. Przed rybakami, wczasowiczami, amatorami sportów wodnych, właściwie przed wszystkimi. No i się zaczęło...
Coroczny Marsz Śledzia po Rybitwiej Mieliźnie.Kacper Kowalski Coroczny Marsz Śledzia po Rybitwiej Mieliźnie.

Dr Lidię Kruk-Dowgiałło z Instytutu Morskiego w Gdańsku, szefową zespołu przygotowującego plany ochrony zatoki, straszono blokadą dróg i paleniem opon, choć droga przez półwysep i bez tego jest permanentnie zakorkowana. Płynęły apele do parlamentarzystów, premiera, prezydenta. Powstał skoncentrowany wokół Jastarni Ruch Obrony Półwyspu i Obszaru Zatoki Puckiej.

Do prowadzenia spotkań z protestującymi przeciw rozmaitym rozwiązaniom ochronnym zdecydowano się zatrudnić profesjonalnych mediatorów. Recenzenci-specjaliści analizują kolejną wersję ochrony przyrody w zatoce, mocno kompromisową wobec pierwotnej – do lipca 2014 r. będzie gotowa finalna koncepcja. I zaczną się konsultacje ustawowe. A więc nowe protesty, jatki i przepychanki. – Należałoby zapytać także tych, którzy tu przyjeżdżają z różnych stron Polski, jak chcą z Zatoki Puckiej korzystać – czy ważna jest dla nich natura, czy inne atrakcje, czy chcą słuchać skuterów wodnych, czy wolą oglądać ptaki i foki – mówi dr Kruk-Dowgiałlo.

Plany ochrony dla Natury 2000 powstają w wielu regionach kraju, lecz w niewielu miejscach pod tak dużą presją. Ale też w Polsce trudno o miejsce równie atrakcyjne jak Półwysep Helski i osłonięta nim płytka zatoka, zwana czasem przekornie Pucyfikiem.

Na brak amatorów wypoczynku nikt tu nie narzekał. Myślenie i wysiłek miejscowych koncentrowały się jednak dotąd na tym, co zrobić, żeby w ograniczonej przestrzeni upchnąć jak najwięcej gości. Na przykład, jak zbudować wczasowiska tam, gdzie ze względu na warunki przyrodnicze nie ma na to zgody. Właściciele kempingów przez lata poszerzali helską kosę, zasypując zatokę, niszcząc przybrzeżne trzcinowiska i szuwary, w których bytował młody narybek i ptactwo. Sypali piasek nierzadko na koszt ogółu podatników (POLITYKA 27/09). Czuli się bezkarni, bo różne urzędy przymykały oko na to, że plaże robią się coraz szersze nawet o 30–40 m, a szuwary znikają. Ale niedawno dosypany grunt zaczął im się palić pod nogami. W kwietniu prokuratura postawiła zarzuty. Wcześniej ochrona środowiska wydała nakaz częściowej naprawy szkód, które wyrządzili przyrodzie (odtworzenie 50 proc. zniszczonych trzcinowisk).

Plany ochrony obszarów Natura 2000 to dla nich kolejny cios. Lokalne władze już dawno w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego wpisały dopuszczalne pojemności kempingów. Lecz ich nie egzekwowano. Teraz ma być inaczej. Autorzy planów przepisali samorządowe wymogi dotyczące maksymalnego zagęszczenia, bo to obowiązujące prawo miejscowe. Sprzeciwiali się temu i właściciele kempingów, i przedstawiciele samorządów. Choć to przecież ich własne regulacje. Ale mamy rok wyborczy, co niejedno tłumaczy.

Grill na ryfie

Gdy ukrócono dosypywanie, pozostało zdobywanie. Przez środek Zatoki Puckiej (między Rewą a Kuźnicą) przebiega piaszczysty wał zwany Ryfem Mew albo Rybitwią Mielizną. Została ona spopularyzowana przez Marsz Śledzia – wędrówkę grupy ludzi przez zatokowe płycizny pod wodzą Radosława Tyślewicza (ekonomista, były gdyński radny, weteran misji w Iraku i Afganistanie, nurek, ratownik WOPR). W ciągu ostatnich lat zaczęło się parcie na ryf. Zawładnęli nim kajciarze i miłośnicy sportów motorowodnych. Firmy dysponujące szybkimi pływadłami urządzają tu grille, korporacyjne biesiady, wyprawy typu Zdobycie Mielizny Rybitwiej. Ta ostatnia reklamowana jest jako „całodzienna wycieczka na skuterach wodnych po Zatoce Puckiej oraz Gdańskiej w połączeniu z szaleństwem na bardzo szybkiej łodzi hybrydowej (...) której prędkość maksymalna przekracza 100 km/h”.

Ekologowie przy okazji opracowywania planów Natura 2000 chcieli oddać Ryf Mew we władanie ptakom – bo należą się im jakieś oazy spokoju w ważnym dla nich okresie wędrówek (od lipca do listopada). Tu odpoczywają i żerują. W dodatku wciąż łatwo byłoby w tym miejscu zahamować ekspansję człowieka.

Biznes turystyczny okazał się silniejszy. Mieliznę podzielono – północna i południowa część dla ludzi, środkowa dla ptaków. To kompromis pozorny, faktyczna przegrana przyrody. Odrzucono postulat, by obszar zamknąć na dwa lata dla ludzi i przeprowadzić monitoring – jak ptaki wykorzystują mieliznę, gdy mogą być jedynymi gospodarzami. A ptaki udały się do Portu Gdańsk – żyje tam sto procent populacji rybitwy czubatej w Polsce. Na jednym z nieużywanych pirsów uwiły gniazda rybitwy rzeczne. „Czy dźwigi i taśmociągi w porcie to naturalne środowisko dla ptaków?” – pytała retorycznie przedstawicielka Zarządu Portu Gdańsk. Port ma kłopot, chce się rozbudowywać, a musi chronić ptaki. Według ornitologów rybitwa wybrała pirs właśnie dlatego, że przez nadmiar turystów na łachach straciła miejsca lęgowe. Coś trzeba ptakom zostawić. Jeśli nie łachę, to pirs.

Godność rybaka i los ptaka

Coś, byle nie mierzeję. Sprawdziła się reguła, że w jedności siła. Ruch Obrony Półwyspu połączył różne grupy interesów i każda coś ugrała. Nawet miłośnicy ryczących motorówek i skuterów, choć to sport nielicznych, a uciążliwy dla wielu. – Jesteśmy za sportami wodnymi, ale nie tymi hałaśliwymi, tylko tymi, gdzie w grę wchodzi siła mięśni i wiatru – tłumaczy dr Kruk-Dowgiałło. Autorzy planu chcieli, by motorówki i skutery trzymały się dalej od brzegów, rozwijały mniejszą prędkość.

Sojusz połączył grupy o interesach konfliktowych. Bo rybak nie powinien dąć w jedne dudy z tymi, którzy zniszczyli ostoje młodego narybku i teraz walczą z ich odtwarzaniem. Obrońcy rybaków ten ich kompromis z niszczycielami przyrody tłumaczą desperacją, brakiem zrozumienia ze strony ekologów. Ale równie dobrze może to być sygnał zmian w świadomości. W ostatnich latach część rybaków żyła z łowienia unijnych pieniędzy za niełowienie ryb. Pojawiło się nawet zjawisko klonowania łodzi. Likwidowało się jednostkę o większym tonażu i kupowało kilka mniejszych. Podobno rekordziści doszli do 15 łódek. Często nienadających się do wyjścia w morze. Bo chodziło nie o ryby, ale o 21 tys. zł z UE za zaniechanie połowów. W nowym unijnym rozdaniu ma się to zmienić. Jednak takie doświadczenia demoralizują. Rybak przestał być kimś, kto musi żyć w zgodzie z przyrodą, bo od tego zależy jego byt.

Rolę nieformalnego rzecznika rybaków przyjął na siebie Morski Instytut Rybacki w Gdyni. Profesorowie Tomasz Linkowski, szef MIR, i Jan Marcin Węsławski, kierownik Zakładu Ekologii Morza w Instytucie Oceanologii PAN, zostali niezależnymi ekspertami Ruchu Obrony Półwyspu. Początkowo w zestawie działań ochronnych pojawił się obejmujący aż połowę roku zakaz stosowania sieci, które według ekologów zagrażają ptakom nurkującym w poszukiwaniu pokarmu. Bo zdarza się, że ptaki giną w tych sieciach jako tzw. przyłów. Żeby była jasność – niechciany, kłopotliwy dla rybaków.

W ocenie specjalistów z MIR ten zakaz wyłączyłby z połowów 80 proc. obszaru zatoki i groził likwidacją rybołówstwa w tym rejonie. Szczególnie tego przybrzeżnego, rodzinnego, słabszego ekonomicznie. A przecież brakuje danych, ile ptaków ginie w sieci, w jakich rejonach zdarza się to najczęściej. I jakie ma to znaczenie dla poszczególnych gatunków chronionych. Naukowcy z MIR wskazują, że sam spadek ptasiej populacji nie jest wystarczającym argumentem. Że nie musi być on związany z działalnością rybaków.

Dlaczego wcześniej nikt nie zlecił takich badań? O tym, że Polska musi mieć plany ochrony dla obszarów Natura 2000, wiadomo od dawna. To element naszych zobowiązań wobec UE. Brak danych nie jest według unijnego prawa przeszkodą do wprowadzenia ograniczeń. Wystarczy domniemanie, że coś szkodzi przyrodzie objętej ochroną. Nazywa się to zasadą ostrożnościowego podejścia.

Na razie wsparcie MIR spowodowało, że decyzje w sprawie ptaków i rybaków mają poprzedzić badania z udziałem obserwatorów niezależnych. To dobry kompromis. Ale rybacy bronią się zarówno przed obserwatorami (nie każda łódź pomieści dodatkową osobę), jak i zamontowaniem kamer, które monitorowałyby przyłów. Chcą raportować sami. Podnoszą, że chodzi o ich godność i prawo do prywatności. A konkretnie o to, że na małych łodziach brak toalet. Lecz kto uwierzy, że walczą tylko o intymność?

Foka taka i siaka

Jeżeli wyniki badań okażą się dla rybaków niekorzystne, mogą być wprowadzone ograniczenia połowów albo wymóg stosowania innych metod połowu, bardziej przyjaznych dla chronionych zwierząt – ptaków, fok i niezwykle rzadkich morświnów, małych waleni przypominających delfiny (szacuje się, że na Bałtyku jest ich zaledwie około stu). Perspektywa nowych narzędzi połowu, może takich jak stosują Skandynawowie, też z różnych względów budzi dyskusję i opór.

Złe emocje i lęki odbiły się na stosunku do fok. W wersji pluszowych maskotek (w różnych kolorach, w czapce marynarskiej lub bez) foki opanowały nadmorskie stragany z pamiątkami. Żywe są turystyczną atrakcją, zarówno w helskim fokarium, jak i w naturze. Rybacy akceptują tylko pluszowe. Podobno w morzu sprytne zwierzaki, zamiast gonić za rybą, ciągną do sieci jak do stołówki. Rybacy rysują sceny jak z opowiadania „Stary człowiek i morze” Hemingwaya z fokami w roli rekinów. Żądają, by usunąć je z zatoki. Ale liczba formalnych zgłoszeń o szkodach (10–20 rocznie) nijak ma się do lamentów i obecności fok. W Zatoce Puckiej widuje się jedną, może dwie sztuki. Najliczniej (maksymalnie było to 100 sztuk w 2013 r.) pojawiają się one przy ujściu Wisły, podobno w związku z obecnością troci.

Tymczasem u wybrzeży skandynawskich żyje ok. 28 tys. fok. Co roku rodzi się 2–3 tys. młodych. I coraz częściej szukają jedzenia u naszych brzegów. Rybacy skandynawscy stosują inne metody połowu, które są bezpieczne dla foki, a zarazem utrudniają jej dostęp do złowionej ryby. Specjaliści z MIR uważają, że u nas rozwiązania te nie zdadzą egzaminu. Ale będą testować.

Kłopot w tym, że morświn i foka dzielą biologów morza. Polska zobowiązała się, że w ramach sieci Natura 2000 będzie w Zatoce Puckiej chronić oba te gatunki. Część badaczy uważa, że to błąd (patrz rozmowa z prof. Izabellą Dunin-Kwintą POLITYKA 19). Zatokę jako siedlisko morświna ich zdaniem wskazano, kierując się błędną przesłanką – wysokim (jak na liczebność bałtyckiej populacji) przyłowem w sieci. A to wcale nie dowodzi, że morświnów jest tu więcej niż gdzie indziej, tylko że – i na to są dowody – w zatoce jest gigantyczne zagęszczenie sieci. Prof. Iwona Psuty, zastępca dyrektora MIR do spraw naukowych, uważa, że morświna należałoby stąd odstraszać. I że nie będzie można tego robić, jeśli uzna się zatokę za jego teren.

A jeśli chodzi o fokę szarą – w MIR można usłyszeć, że nie wymaga ona już ochrony, że osiągnęła wystarczającą liczebność. A jeśli ich jeszcze przybędzie, trzeba będzie likwidować rybołówstwo. Prof. Krzysztof Skóra, szef Stacji Morskiej UG i jeden z recenzentów planów ochrony, na fokę ma całkiem inny pogląd – jej ochrona jest potrzebna tak długo, jak długo rośnie populacja. A ustabilizowała się tylko u wybrzeży Finlandii.

Na razie żadna foka szara nie wybrała polskiego obywatelstwa. Nie osiadła, nie urodziła młodych. W MIR uważają, że nasze wybrzeża są zbyt gęsto zaludnione. Więc może problemu nie będzie. Jednak te kontrowersje wśród badaczy pokazują, jak trudno przywrócić raz zaburzoną równowagę środowiska. Jak trudno o rozsądny kompromis. Minister środowiska, do którego należy zatwierdzenie planów ochrony, będzie miał niełatwe zadanie. Tymczasem mieszkańców i turystów czeka prawdziwie gorące lato. Czy z upalną pogodą – trudno przewidzieć. Gorące spory gwarantowane.

Polityka 22.2014 (2960) z dnia 27.05.2014; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Kto komu podkłada morświna"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną