Anna Maziuk: – Co to jest emancypacja zwierząt?
Anna Barcz: – Globalny proces społeczny, w którym uczestniczymy. Zrobiliśmy już pierwszy krok ku tej emancypacji. Nieuniknionej, bo będącej oczywistą konsekwencją upodmiotawiania się różnych innych grup, od niewolników w starożytności, przez dyskryminowanych ze względu na rasę, płeć, wiek, stan umysłowy czy fizyczny albo status społeczny. Dziś podobne procesy dotyczą zwierząt. To już mniej więcej oczywiste, że nie muszę być miłośnikiem zwierząt, żeby uznać, że mają one prawo do niedoznawania bólu, bo to, że zwierzęta odczuwają ból, możemy udowodnić naukowo.
Polskiego prezydenta Bronisława Komorowskiego poproszono, żeby na czas pełnienia urzędu zaprzestał polowań. To też przejaw emancypacji zwierząt?
A.B.: – Oczywiście. Współcześnie mogą nas brzydzić różne rzeczy, które nie wzruszały nas choćby dwa pokolenia temu. Epatowanie kulturą myśliwską czy łowiecką – czy wcześniejsze, XVII-wieczne rzeźnie, jak choćby słynny rozpłatany wół u Rembrandta – brało się z ówczesnej codzienności. Małe zakłady rzeźnickie mieściły się zazwyczaj w centrum miasta, więc rozpłatane ciało zwierzęce to był codzienny widok. Dziś, idąc przez warszawską Starówkę, nigdzie nie zobaczymy gór mięsa. To wszystko zostało skrupulatnie schowane w dużych zakładach, które z zewnątrz wcale nie kojarzą się z mięsem. Bo nie chcemy już oglądać zwierzęcego cierpienia.
Według raportu NIK, w 2004 r. było w Polsce 1446 rzeźni.
Dorota Łagodzka: – I wiemy, że wiele z nich łamie obowiązujące prawo dotyczące standardów zabijania zwierząt.