Owszem, żyje jak niemiecki emeryt. W Hiszpanii, pod Malagą. Apartamentowiec z widokiem na morze, w mieszkaniu obok para emerytów z Finlandii, w drugim emeryci ze Szwecji. Niżej i wyżej Niemcy. Jesień życia jak w bajce.
Kiedyś Zygfryd Kapela zdezerterował z armii, bo chciał uciec z PRL w świat. Nie był żołnierzem z poboru. Poszedł do wojska na ochotnika, skończył szkołę podoficerską i został zawodowym starszym kapralem. Służył w Wojskach Ochrony Pogranicza, co nie było przypadkiem. Tak sobie właśnie zaplanował.
Zygfryd, czyli Zygmunt
Służba w WOP oznaczała, że będzie blisko granicy. Pozna też procedury i zwyczaje pograniczników, będzie myślał jak oni, co ułatwi ucieczkę. Chciał pojechać do Niemieckiej Republiki Federalnej, ale na paszport nie miał szans. Wcześniej, jako dziecko, chciał trafić do NRD, bo tam od 1957 r. mieszkała babcia, ale kiedy dorósł, babcia już nie żyła.
Do NRD uciekał jako 12-latek. Wsiadł w Zielonej Górze w pociąg do Szczecina. Tam zatrzymano go w pobliżu portu i potraktowano jak smarkacza, który prysnął z domu. Zwykła sprawa. Od ojca dostał w skórę i od tej pory przestał z nim gadać. Liczyła się tylko mama. No i babcia, za którą wciąż tęsknił.
Urodził się w 1947 r. w Zielonej Górze. Mama miała na imię Hildegarda, ojciec Roch. Mieszkali w Ochli, wiosce przylegającej do miasta. Przez 10 lat była tam z nimi matka Hildegardy, Anne Simon – ukochana babcia Zygfryda. Jej męża Davida koniec wojny zastał w Neuruppin na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej. Tam zamieszkał, już jako obywatel Niemieckiej Republiki Demokratycznej. W ramach akcji łączenia rodzin Anne pojechała do męża. Hildegarda też mogła wyjechać, ale bez dzieci (Zygfryd miał młodsze rodzeństwo, brata i siostrę). Odmówiła.