Wśród 2479 gmin w Polsce każda chciałaby być wyjątkowa i atrakcyjna. Poza sezonem można mierzyć to różnie – wsparciem dla lokalnych przedsiębiorców, pogłowiem trzody chlewnej, innowacjami w dziedzinie ochrony środowiska lub inwestycjami w infrastrukturę. Jednak w sezonie (w kalendarzu wydarzeń gminy to okres między weekendem majowym a pierwszym dniem jesieni) o atrakcyjności decyduje ubaw. Jeden festyn letni w szanującej się gminie to minimum. Dwa lub trzy to norma.
Przez lata, szczególnie od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej, wiele się zmieniło. Nie ma już straganów. Są stoiska z animacjami interaktywnymi. Nie ma koncertów. Są działania sceniczne. Nie ma pikników. Są widowiska historyczno-edukacyjne. A festyn to teraz mały projekt realizowany w ramach operacji współfinansowanej ze środków Unii Europejskiej (co się z dumą ogłasza). Każda gmina chciałaby być wyjątkowa i atrakcyjna w organizacji swoich festynów. Ale nie każda potrafi. Oto instrukcja.
Dni Koguta czy Święto Zalewajki?
Przed przystąpieniem do organizacji małego projektu każda gmina powinna przeanalizować swój potencjał oraz zasoby. Na przykład w Siedlcu (gm. wiejska, woj. wielkopolskie) już w 2004 r. wójt Adam Cukier był świadomy, że potęga gminy tkwi w wieprzowinie, a konkretnie w hodowli świń (na jednego mieszkańca przypada 14 wieprzków rocznie). Więc nazwa, Święto Świni, oraz ustawienie przed urzędem gminy, w ramach inauguracji nowej świeckiej uroczystości, drewnianej rzeźby świni naturalnych rozmiarów i wagi, dłuta miejscowego artysty, były po prostu oczywiste.
Podobnym tropem poszła Oława (gm. miejska, woj. dolnośląskie). Wystarczyło, że organizatorzy zerknęli na herb i pieczęć miasta, żeby od 2008 r., zamiast zwykłych Dni Miasta, obchodzić Dni Koguta. Czasem jednak nie obejdzie się bez pomocy specjalistów. Gdy w 2011 r. Bieliny (gm. wiejska, woj. świętokrzyskie), wieloletni organizator Dnia Świętokrzyskiej Truskawki, planowały otwarcie kolejnej atrakcji turystycznej, postanowiły zainspirować się tradycją prasłowiańskich świętokrzyskich legend. Jednak po konsultacjach z piarowcami organizatorzy zrezygnowali z pomysłu wioski słowiańskiej. To zbyt wąski zakres – stwierdzili, lepsza byłaby wioska średniowieczna, która pozwoliłaby wykorzystać w charakterze atrakcji również rycerzy i elementy chrześcijańskie, a nie tylko pogańskie. Dzięki temu od czterech lat w gminie Bieliny działa Osada Średniowieczna, którą w 2013 r. odwiedziło 35 tys. osób i w której odbyły się już cztery edycje Pikniku Średniowiecznego i Świętokrzyskiego Święta Zalewajki.
Gminy powinny jednak uważać, aby przy wymyślaniu swoich małych projektów nie powielać nazw już istniejących. Na przykład świąt chleba jest już w Polsce kilkanaście. Aby się odróżnić, organizatorzy powinni je więc dodatkowo uatrakcyjnić – Święto Chleba i Soli (Ciechocinek, gm. miejska, woj. kujawsko-pomorskie), Dzień Chleba i Miodu (Nadole, gm. wiejska Gniewino, woj. pomorskie) lub Święto Chleba, Miodu i Mleka (Puńsk, gm. wiejska, woj. podlaskie).
Turniej rycerski czy jedzenie kiełbasy na czas?
Ważnym, jeśli nie najważniejszym elementem, nad którym gminni organizatorzy małego projektu z pewnością powinni się pochylić, jest wybór głównej atrakcji imprezy. Nie wystarczy już postawić ludziom scenę z występami lokalnego zespołu i parę straganów z watą cukrową czy obwarzankami. Dzisiejszy festyn powinien mieć wyrazisty motyw przewodni oparty na wydarzeniu głównym i wydarzeniach pobocznych.
I tak np. Pułtusk (gm. miejsko-wiejska, woj. mazowieckie), w ramach Dnia Tradycji Rzeczpospolitej, już od dwóch lat stawia na widowisko historyczno-edukacyjne z udziałem przedstawicieli chorągwi husarskich z całej Polski – rekonstrukcja wymarszu wojska na bitwę pod Wiedniem, turnieje, pokazy jeździeckie. W Polsce, według szacunków rekonstruktorów, może być nawet 576 grup rekonstrukcyjnych, ale Odsiecz Wiedeńska i XVII w., w porównaniu np. ze średniowieczem i Bitwą pod Grunwaldem, były do tej pory mało eksponowane. Więc gmina wykorzystała niszę. Dzieci mogą dotknąć palcem zbroi rycerza, pochodzić w dmuchanych skrzydłach małego husarza albo postrzelać dla zabawy z łuku, dorośli mają satysfakcję, że czegoś pożytecznego ich uczą, a zaproszeni rekonstruktorzy, prywatnie lekarze, historycy albo studenci, ubrani w ręcznie robione stroje z epoki nawet za kilka tysięcy złotych, mogą dostać symboliczny żołd (jeśli wystarczy organizatorom funduszy), za który kupią miskę strawy, piwo i wieczorem posiedzą przy ognisku z husarzami i strzelcami z drugiego końca Polski.
Jednak są też inne dobre pomysły na główne wydarzenia imprezy. Część organizatorów skupia się na atrakcyjnych konkursach z nagrodami – Święto Świni przyciąga Konkursem na Pasibrzucha, czyli jedzeniem kiełbasy z metra na czas (w zeszłym roku w dziesięcioosobowej grupie wystartowały nawet dwie panie, ale i tak bezkonkurencyjny był pan Leon, mieszkaniec Siedlca, który w nagrodę otrzymał wielką kiełbasę i upominki w reklamówce, m.in. parasol). Dzień Świętokrzyskiej Truskawki zachęca mistrzostwami świata w szypułkowaniu truskawek w dwóch kategoriach: open i obcokrajowiec (obcokrajowcy co roku są właściwie ci sami, wyszukani raz przez organizatorów zapraszani są do każdej edycji), a Dni Koguta Kogucim Turniejem Bokserskim (w wykonaniu panów), choć innego dnia odbywa się też widowisko historyczne. Konkursy w zamyśle organizatorów to dobry sposób na zaangażowanie gości w imprezę, zgodnie z potrzebą uczestnictwa w niby-wspólnocie.
Zupełnym pewniakiem, sprawdzonym przez lata, jest za to występ gwiazdy, najczęściej polskiej, ponieważ ma być zrozumiale i żeby można było sobie pośpiewać. Organizatorzy mogą czasem pokusić się o eksperymenty, wybrać zespół rockowy lub alternatywny, ale wiąże się to zawsze z dodatkowymi trudnościami. A w końcu i tak okazuje się, że ludzie najlepiej bawią się przy disco polo.
Kule wodne czy symulator jazdy na jednym kole?
Nie można zapominać też o atrakcjach pobocznych imprezy. Tutaj dla dobrego organizatora najważniejsza powinna być obserwacja zapotrzebowania gości na poszczególny typ rozrywki. W Rzeczniowie (gm. wiejska, woj. mazowieckie) tegorocznym hitem podczas piątej edycji Festiwalu Promocji i Lansu Ściernisko była wheelie machine, czyli symulator jazdy na jednym kole. Motocykl Honda CBR 600 RR przymocowany do platformy można było z wielkim gazem i hukiem unosić. Niestety z powodu dość wygórowanej ceny (30 zł za przejażdżkę w miejscu) rzeczniowianie platformę z motorem głównie otaczali, a jak to się robi, demonstrował chłopak z obsługi, zresztą z dużą przyjemnością, świadomie bądź nie, naśladując kopulację. Późniejszym wieczorem chętnych jednak przybyło, wydaje się, że głównie dzięki sponsorowi piwa.
Organizatorzy z większym budżetem (lub ambicjami) decydują się czasem na wybór z przetargu całego zestawu stoisk z interaktywnymi animacjami – clowni, malowanie dzieciom buziek, szczudlarze. O dzieci trzeba dbać, bo dużo dzieci to gwarant zwrotu kosztów imprezy (dla organizatora i dla handlarzy). Do tego oczywiście dmuchane zamki-zjeżdżalnie lub od kilku lat bardzo popularne water ball, czyli kule wodne. Dziecko wchodzi do plastikowej dmuchanej bańki i toczy się po wodzie w basenie, 10 zł za 5 min. Zawsze jest kolejka. Trzeba tylko pamiętać, aby właściciele dmuchanych zamków-zjeżdżalń i kul wodnych nie stali obok siebie zbyt blisko, bo są dla siebie konkurencją i może to doprowadzić do konfliktów.
Na przykład na pana Witka, właściciela wodnych kul z Pułtuska, inni zawsze patrzą spode łba. Ze swoją atrakcją obskakuje całe Mazowsze i sąsiednie województwa (wpisuje w internet „dni chleba”, „dni mleka”, latem zawsze coś wyskoczy, i się zgłasza), bo zysk z kul jest taki, że wszędzie mu się opłaca dojechać (choć trzy lata temu, gdy zaczynał, było lepiej – z sezonu był w stanie przeżyć cały rok).
Na imprezach o wieloletniej tradycji, gdzie przyjeżdżają ci sami, sprawdzeni już dostarczyciele atrakcji pobocznych ze swoimi stoiskami, wytwarza się naturalna hierarchia i każdy zna już swoje miejsce na placu lub stadionie. Na przykład przy wyjściu zawsze obwarzanki (ostatnio jest z nimi problem, bo wiek głównej grupy docelowej tego produktu to obecnie 50+ i coraz gorzej schodzą, jak mówią doświadczeni handlarze) i wata cukrowa, choć ona też pojawia się już coraz rzadziej i bez przekonania, bo straciła klientelę na rzecz lodów świderków i kolorowych mrożonych sorbetów.
Gdzie gawiedź, a gdzie vipy?
I w końcu dylemat organizatora, który pojawił się stosunkowo niedawno, ale wagę ma niezwykłą. Jak oddzielić zwykłą publiczność od niezwykłych vipów? Dzisiejszy festyn, zgodnie ze spostrzeżeniami socjologów, to wydarzenie wielowymiarowe, więc i uczestnictwo w imprezie ma swoje różne podziały. Najważniejszy podział ciągnie się grubą taśmą lub ogrodzeniem między tymi, na których organizator zarabia, a tymi, dzięki którym organizator zarabia. Bo vipy to głównie sponsorzy, patroni medialni i przedstawiciele lokalnych urzędów różnych szczebli. Vipy trzeba wyróżnić, bo od sponsorów, czyli m.in. właścicieli zakładów wędliniarskich, browarów, sklepów z biżuterią, lokalnych przewoźników i firm budowlanych, można dostać sporą część środków na organizację imprezy (resztę ze środków Unii). Wyróżnienie nie może jednak być zbyt ostentacyjne – lud bawiący się na trybunach lub pod sceną nie może mieć poczucia, że zaburzona została demokratyczność udziału w imprezie, na którą każdy przecież może przyjść i tak samo dobrze się bawić.
Na tegorocznym Dniu Tradycji Rzeczpospolitej organizatorzy z Pułtuska byli dumni ze sposobu, w jaki wybrnęli z problemu. Strefa vipów ustawiona została pod białymi namiotami, tuż obok baldachimu króla Jana III Sobieskiego i Marysieńki (prywatnie pary rekonstruktorów z Podlaskiej Chorągwi Husarskiej z Białegostoku, Piotra i Agnieszki, właściciela antykwariatu i pracownicy butiku z galanterią skórzaną). Wędliniarze, budowlańcy i piekarze stanowili więc jakby zaplecze dworu króla, delikatnie wkomponowane w przestrzeń imprezy. Mogli skosztować cateringu z restauracji pułtuskiego zamku – chłodnika litewskiego, kiełbasy wędzonej na zimno i kilku rodzajów ciast – jednocześnie patrząc na potyczki rycerskie, a wszystko filmowały drony. Strefa vip miała też swoje przedłużenie wieczorem, po zakończeniu oficjalnych uroczystości pokazem fajerwerków i poza zasięgiem gapiów – na zamku – odbyła się biesiada za zaproszeniami, z głównymi daniami, szczupakiem faszerowanym, pieczonym dzikiem w całości i bażantami. Rekonstruktorów poproszono o przybycie w strojach z epoki.
Na Festiwalu Promocji i Lansu w Rzeczniowie, który mimo nazwy był jednak imprezą o nieco mniejszej skali, vipy dostały tylko osobny parking z ochroniarzem, na tyłach szkoły podstawowej.