Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Prawo w zarodku

Mrozić, nie mrozić? Spór o in vitro trwa

W bankach komórek zdeponowano w Polsce już co najmniej kilkaset tysięcy zarodków. W bankach komórek zdeponowano w Polsce już co najmniej kilkaset tysięcy zarodków. Science Photo Library / Getty Images
Boją się. Że zniszczenie zarodków to jednak barbarzyństwo. Że one utkną na zawsze w azocie. Że oddane do adopcji zakochają się w genetycznym rodzeństwie. Ale jeszcze bardziej boją się, że ktoś zdecyduje za nich.
Embriolodzy przekonują, że komórki i zarodki przebywające w odpowiednich warunkach mogą być przechowywane bezterminowo i nie tracą na wartości.Robert Davies/PantherMedia Embriolodzy przekonują, że komórki i zarodki przebywające w odpowiednich warunkach mogą być przechowywane bezterminowo i nie tracą na wartości.

Mówi o nich: mrożaki. A. ma ich jeszcze dziesięć. Może to było za dużo? Mrozili jeszcze w czasach, gdy możliwie największą liczbę zarodków zapłodnionych uważano za sukces. A., matka jednego dziecka, czeka. Przecież dziesięciu nie urodzi. Prawdę mówiąc, nie urodzi nawet jednego więcej, nie stać jej, zmieniło się w życiu.

B. ma jeszcze cztery mrożaki oraz córkę już w przedszkolu i syna, który począł się bez pomocy medycyny. No i dwa cesarskie cięcia na koncie. Trzecie niesie ze sobą pewne ryzyko. Ciąża mnoga niesie jeszcze większe. Więc też nie wie, co z tymi czterema.

Zadziwia mnie łatwość, z jaką się mówi o adopcji zarodków – niepokoi się Joanna Mazurkiewicz-Kulka, wdowa po senatorze PiS Andrzeju Mazurkiewiczu, matka dwójki z in vitro. – Przecież z tych zarodków mogą urodzić się dzieci, czyli rodzeństwo moich dzieci. Czy mam prawo ukryć to przed nimi?

Sama jest w podobnej sytuacji. Dwóch pierwszych synów urodziło się Mazurkiewiczom dzięki pomocy kliniki. Na początku marca 2008 r. mieli ponownie poddać się zapłodnieniu, wykorzystując zamrożony zarodek, ale lekarz powiedział, że należy poczekać. 21 marca Andrzej Mazurkiewicz zmarł; tętniak aorty, klinika w Aninie, operacja i śmierć, bez wybudzenia z narkozy. Nie zdążyli nawet porozmawiać, co z tymi dziećmi w ciekłym azocie. Bo dla nich, głęboko wierzących, to przecież były dzieci.

Pod nadzorem

W bankach komórek zdeponowano w Polsce już co najmniej kilkaset tysięcy zarodków. I wciąż ich przybywa. Co roku około 7 tys. par podchodzi do in vitro, decydując się zamrozić zarodki – zwykle po kilka. Co roku 1,2 tys. par decyduje się komuś swoje komórki przekazać, w ramach programów anonimowych dawców. Reszta czeka.

Zarodki trafiają do banków gamet, których jest w Polsce około stu. Są własnością klinik. Leczenie niepłodności należy do sektora prywatnego, a rynek jest świetnie rozwinięty – istnieje zapotrzebowanie. To europejski standard – mieć swój bank. By wziąć udział w programie ministerialnym finansowania in vitro, klinika musi takim dysponować. Podobnie jest w innych krajach Unii Europejskiej czy Stanach Zjednoczonych.

Fizycznie rzecz biorąc – bank to zwykły pokój. Zajmuje przestrzeń niewiele większą od przeciętnego gabinetu lekarskiego. Cały materiał – zarodki i komórki rozrodcze – przechowywany jest w specjalnych butlach z ciekłym azotem, trochę podobnych do wielkich garnków. W nich znajdują się metalowe pręty, zwane łyżkami, wkładane do pojemników w kształcie tub od góry. W łyżkach umieszczane są dokładnie opisane szklane słomki (kriotubki) z komórkami jajowymi, zarodkami bądź nasieniem. W jednej butli przechować można nawet kilkanaście tysięcy takich słomek.

Słomki są cieniutkie i długie. Mieszczą się na nich kody, a w komputerach – zakodowane kodem informacje. Czyli dokładne miejsce słomki na łyżce i w butli, imiona i nazwiska dawców, daty otwarcia i zamknięcia depozytu oraz wszelkie cechy przechowywanego materiału, np. kolor włosów dawcy, grupa krwi, ewentualne choroby. W banku kliniki w kilku butlach mieści się kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt łyżek z kilkunastoma tysiącami zarodków w słomkach. Gabinet-bank wymaga ciągłego monitorowania przez embriologów i odpowiedniego sprzętu informatycznego, który na bieżąco monitoruje stan przetrzymywanego materiału. A więc sprawdza, czy nic się nie rozmraża albo nie rozszczelnia, czy ilość ciekłego azotu jest wystarczająca, czy działa zasilanie awaryjne na wypadek braku prądu sieciowego.

Embriolodzy przekonują, że komórki i zarodki przebywające w odpowiednich warunkach mogą być przechowywane bezterminowo i nie tracą na wartości. Nic nie wskazuje, aby miały z czasem ulegać uszkodzeniom. Kliniki zapewniają, że obecne techniki kriokonserwacji są tak zaawansowane, że materiał jest w pełni bezpieczny – wręcz na zawsze. Zdarzały się na świecie przypadki, że na świat przychodziły dzieci z komórek mrożonych przez nawet kilkanaście lat. Wszystko było w porządku.

Ale też wiele krajów określa w ustawodawstwie możliwy okres przechowywania – bo przecież w nieskończoność przechowywać nie można. W Wielkiej Brytanii niszczy się niewykorzystane zarodki po 5 latach. Polska nie wyznaczyła dotąd żadnej granicy, jest ostatnim z krajów europejskich, w którym nie powstała ustawa dotycząca embrionów. Mimo że in vitro ma się w Polsce świetnie, okazuje się procedurą bardzo ludziom potrzebną, a punktów potencjalnie zapalnych jest wiele.

 

Bez praw

W 2008 r. Trybunał w Strasburgu zdecydował w sprawie Natalie Evans kontra jej były partner – o zniszczeniu zarodków. Dla niej utworzony już embrion był jedyną szansą na macierzyństwo; zachorowała na nowotwór i jej organizm nie był w stanie wytworzyć więcej komórek jajowych. Ekspartner nie zgadzał się na użycie zarodka powstałego z jego komórek genetycznych, twierdząc, że nie chce być ojcem dziecka. Trybunał powołał się na prawo brytyjskie, które zabrania wykorzystania zarodków w takiej sytuacji, i uznał, że jednocześnie nie zostało naruszone prawo do życia.

Po tym epizodzie część państw wprowadziła do ustawodawstwa zapisy zezwalające na podobne zabiegi, jeśli tylko zarodek został już utworzony i jedno z dawców chce go wykorzystać. Ale nie wszystkie. We Francji komórki rozrodcze mogą być wykorzystane jedynie za życia dawcy, w Niemczech wykorzystanie nasienia zmarłego męża podlega pod kodeks karny, natomiast Szwecja zabrania prokreacji tzw. post mortem (po śmierci). Ale już w Belgii takiego zakazu nie ma.

– W Polsce, która dotąd nie uregulowała tych kwestii, na gruncie obowiązującego prawa niszczenie zarodków nie wydaje się dopuszczalne nawet w sytuacji zgodnej woli obojga dawców, że chcą je zniszczyć – mówi dr Marek Koenner, ekspert prawa medycznego. Ale od tego momentu zaczynają się schody.

Nawet w przypadku śmierci jednego z potencjalnych rodziców sprawa tylko pozornie jest prosta. Dr Marek Koenner byłby skłonny uznać za oczywistą sytuację, gdy dawca nasienia umiera, a wdowa chce wykorzystać zarodek, jednak niektórzy teoretycy prawa podnoszą już, że jest to odbieranie ewentualnie narodzonemu dziecku prawa do życia w pełnej rodzinie i działanie kliniki może być sankcjonowane. – Trzeba podkreślić przy tym, że czym innym jest utrata rodzica, w tym jego śmierć czy rozstanie rodziców, a czym innym świadomość, że zostało się świadomie pozbawionym prawa do przeżycia więzi rodzinnych – twierdzi prof. Aleksander Stępkowski, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego.

W praktyce kliniki stosują więc przeróżne konstrukcje prawne, gdzieś na granicy ekwilibrystyki. Na przykład pobierają oświadczenia na wypadek śmierci, a w razie ich braku stosują Kodeks cywilny, przedstawienie postanowienia sądowego o nabyciu spadku ewentualnie aktu notarialnego poświadczającego dziedziczenie. Na podstawie tych dokumentów ustalają osoby upoważnione do podjęcia decyzji o przeznaczeniu wskazanych zarodków. W praktyce mogą to być: wdowa bądź wdowiec, jej i jego dzieci, a jeśli ich brak, to jej/jego rodzice, rodzeństwo, względnie kuzyni. Oni właśnie są ustawowo uprawnieni. Taką praktykę stosują największe kliniki warszawskie.

Nie wiadomo, jak postąpić w Polsce w wypadku pomyłki. Matką, zgodnie z Kodeksem rodzinnym, jest zawsze ta, co urodziła, ale ojcem? Kto np. będzie płacił alimenty? Zgodnie z dzisiejszym prawem dziecko – i jego prawo do posiadania ojca – ma w Polsce priorytet. Nawet gdyby ojciec miał stać się nim przypadkiem albo zastrzegł w umowie z kliniką anonimowość, w sądzie mógłby nie wygrać. Chyba że dziecko ma już innego – formalnego – ojca. W kolejnych projektach ustaw, z których dotąd żadnego nie udało się uchwalić, zawsze podnoszono tę kwestię, ograniczając prawo dziecka do wiedzy o personaliach dawcy komórki rozrodczej.

Inne kraje wprowadzały konkretne regulacje po serii pomyłek, jakie miały miejsce w ostatnich latach – bo przecież zdarzyć się mogą. Do jednej z najgłośniejszych doszło we Włoszech, w szpitalu Sandro Pertiniego, w kwietniu 2014 r. Pomylono tam zarodki, sprawę dodatkowo skomplikowała nieudana implantacja u jednej z pacjentek, która domaga się teraz w sądzie zwrotu swoich genetycznych dzieci, które ma wydać na świat inna klientka kliniki. Sprawa jeszcze nie została rozstrzygnięta.

 

Włoski rząd po wcześniejszym podobnym incydencie wprowadził jedno z najbardziej restrykcyjnych praw, ograniczając zakres stosowania in vitro. Wprowadzono całkowity zakaz tworzenia i mrożenia nadliczbowych embrionów oraz całkowity zakaz stosowania diagnostyki preimplantacyjnej – łącznie z przypadkami uszkodzeń genetycznych. Już wiadomo jednak, że skuteczność procedury w tym kraju spadła o jedną czwartą, wzrosła liczba poronień i ciąż pozamacicznych. Upowszechniło się zjawisko tzw. turystyki reprodukcyjnej – ponad 50 proc. badanych włoskich par deklaruje wyjazd w sprawie in vitro za granicę. Między innymi do Polski, gdzie usługi są wciąż na dobrym poziomie.

Alternatywy

O dziwo, zgodnie z polskim prawem nie ma przeszkód, by przekazać embriony na cele naukowe. Ciekawe jest, jak w takim razie ma się ratyfikowanie postanowień z konwencji w Oviedo, która zabrania tworzenia chimer, klonowania i innych eksperymentów na komórkach ludzkich?

Taki zakaz również zapisywany jest konsekwentnie w kolejnych projektach ustaw. Wciąż nie udaje się żadnej z nich uchwalić – bo in vitro, wraz z aborcją i antykoncepcją, dostało się na listę sporów ideologicznych pomiędzy świeckim państwem a Kościołem. A chodzi najbardziej właśnie o mrożone zarodki. Jedyna opcja, na którą zgadza się przystać prawa strona, to ta, żeby w ogóle nie mrozić. Co stawia pod znakiem zapytania, mówią medycy, sensowność całej procedury.

Może więc mrozić mniej? W ustawodawstwie części krajów zapisano, ile maksymalnie komórek można zapłodnić i w jakiej sytuacji. To wydaje się rozsądne rozwiązanie.

Także i w Polsce jest jeszcze niewielka liczba ludzi rozsądnych, którzy są zdania, że problem statusu zarodka i płodu nie daje się w ogóle rozwiązać ani przez teologię, ani przez medycynę – mówi prof. Jacek Hołówka, etyk. – A ponieważ nie ma dobrego rozwiązania teoretycznego w tym zakresie, trzeba się zdać na sumienie osób najbardziej zainteresowanych. Dopóki płód nie ma zdolności czucia, rodzice decydują, czy jest on człowiekiem w sensie normatywnym czy nie, bo w sensie biologicznym składa się oczywiście z tkanek ludzkich.

W alternatywie mamy rezygnację z efektywnego in vitro – w sytuacji gdy problemy z płodnością, m.in. ze względu na zanieczyszczenie środowiska, rosną z pokolenia na pokolenie. To są rzeczy, na które nie mamy wpływu – w ostatnich 20 latach trzeba było radykalnie obniżyć normy dla nasienia (na zawartość, żywotność i prawidłową budowę plemników) i te trendy raczej się nie zmienią. Względnie mamy w alternatywie wariant włoski. Czyli wysyp mnogich ciąż i dziesiątki dramatów z wcześniakami.

Ostatni projekt prawa regulującego in vitro złożono kilka tygodni temu. Czas goni, polskie Ministerstwo Zdrowia co roku płaci Unii 1,5 mln euro kary za brak regulacji prawnych odnośnie do gamet i zarodków. Komisja Europejska napisała właśnie wiosek o ukaranie Polski przez Trybunał w Strasburgu. Na wszelki wypadek nowy projekt pomija więc kwestie potencjalnie drażliwe – jak np. liczbę zarodków, które można tworzyć. Nie pada w nim słowo: mrożenie. Jest zapis odraczający dyskusję – że wszelkie kwestie sporne powinny podlegać debacie z udziałem rządzących, a także opinii publicznej w ramach Narodowego Komitetu Bioetycznego.

Reguły

Lepiej, żeby choć takie prawo powstało, skoro zapisano w nim możliwość wydawania licencji i kontrolowania klinik, które działają na zasadzie przychodni. Będą jakieś reguły. Ale poprzednie doświadczenia nie napawają optymizmem – o in vitro walczy się w Polsce jak nigdzie indziej. Projekt sygnowany przez Jarosława Gowina, napisany przez zespół składający się m.in. z księży i zakonnic, zebrał podobną liczbę głosów co projekt napisany społecznie przez lekarzy i genetyków. Kościół wciąż jest na nie, ignorując fakt, że wśród zwolenników metody są nawet osoby wierzące, jak pani Joanna Mazurkiewicz-Kulka.

– In vitro nie jest zachcianką, tylko rozwiązaniem w poważnym problemie medycznym i życiowym – podkreśla Mazurkiewicz-Kulka. – Jako osoba wierząca i po rozmowie z duchownymi, którzy wcale mnie nie potępiali, a wręcz zachęcali, widzę w tym rękę Bożą.

Jeśli chodzi o jej mrożaki, poszła do księdza, tak jak przed poddaniem się procedurze in vitro. Poradził jej, by po prostu już o tym nie myślała. No cóż, jednak myśli. Tym bardziej się dziwiąc, że ludziom, których to nie dotyczy, te kwestie wydają się tak oczywiste: adoptować, mrozić, nie mrozić. A najlepiej zakazać.

Polityka 39.2014 (2977) z dnia 23.09.2014; Społeczeństwo; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Prawo w zarodku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną