Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Powrót Żydów

Moda na żydowskość

Instalacja „Pamięć kamienic” przy ulicy Próżnej, prezentowana podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej Warszawa Singera Instalacja „Pamięć kamienic” przy ulicy Próżnej, prezentowana podczas Festiwalu Kultury Żydowskiej Warszawa Singera Donat Brykczyński / Reporter
Żydzi już parę razy wracali do wolnej Polski – jako temat, folklor, emocja, moda. Do niezwykłego Muzeum Historii Żydów Polskich na warszawskim Muranowie ustawiają się kolejki.
Żyd z pieniążkiem to wybitnie polski produkt regionalny, rodzaj amuletu na szczęście i zasobność portfelaDaniel Staniszewski/Agencja Gazeta Żyd z pieniążkiem to wybitnie polski produkt regionalny, rodzaj amuletu na szczęście i zasobność portfela
Marian Turski pod odtworzonym sklepieniem Synagogi w GoźdźcuLeszek Zych/Polityka Marian Turski pod odtworzonym sklepieniem Synagogi w Goźdźcu

Na początku lat 90. było jakieś szaleństwo z koszerną wódką; potem fala lęku, że będą wracać naprawdę – po majątki i kamienice. Ale też zaczęło się oswajanie i przypominanie – pierwsze festiwale, tablice pamiątkowe, albumy, poszukiwanie korzeni. Pojawił się nawet swoisty snobizm na „żydostwo”. Ostatnio Żydzi wracali jako wyrzut sumienia, pokłosie ciężkich książek Grossa. Teraz mają być już na stałe – zrekonstruowani, wpisani w masową kulturę jak Powstanie Warszawskie.

Popularne staje się w Polsce poszukiwanie żydowskich korzeni, odkrywanie żydowskiej kultury, historii i religii. Jedni odpowiadają sobie na pytanie życia: kim jestem? Inni tylko zanurzą się w modzie na żydowskość, czekając, aż nadejdzie inna.

Opowiada Bartek, student szkoły aktorskiej: kolega znany niegdyś z imprezowości zaskoczył wszystkich prośbą, by do niego nie dzwonić w piątkowe wieczory i przez całe soboty. Nie będzie odbierał telefonów, nie otworzy drzwi, gdyby ktoś przyszedł. Powodem przemiany są świeżo odkryte przez kolegę korzenie żydowskie; słowem, przechodzi na judaizm i koszerną kuchnię. Sprawa rozniosła się po szkole, kolega zaimponował zwłaszcza dziewczynom. Z wyglądu uduchowił się i spoważniał, stał się jakby więcej wiedzący. Bartek poproszony przez dziennikarza o kontakt z tym kolegą wraca z odmową: jego wiara nie jest na sprzedaż, jest osobista.

Spis powszechny z 2002 r. przyniósł oficjalną liczbę Żydów w Polsce – 1,1 tys. Nie odpowiadało to prawdzie, pokazywało raczej wyobrażenie o kraju, jakie mieli wtedy ludzie o żydowskich korzeniach – w tym samym czasie ponad 3 tys. osób należało do organizacji żydowskich, ale publicznie nie przyznawało się do pochodzenia. Mówiło się, że to starsze pokolenie, które „weszło do szafy” po kierowanych przez władze państwa antyżydowskich szykanach i wypędzeniach z marca 1968 r.

W spisie z 2011 r. już 7 tys. osób określiło się jako Żydzi. Prawdziwa liczba Żydów w Polsce jest nieznana, różne źródła podają od 20 do 100 tys. – to szacunki zależne od optymizmu mówiących i kogo za Żyda uważają. Pewne jest natomiast, że takiego renesansu zainteresowania żydowskością jak obecnie Polska jeszcze w swojej historii nie przeżywała.

Kim trzeba być, żeby być Żydem?

– oto sprawa rozważana przez ludzi z większym stażem żydowskości niż ostatnie kilka lat. Szewach Weiss, kiedy był ambasadorem izraelskim w Polsce, mawiał, że czuć tu „zapach żydostwa” – w historii, w muzyce, w literaturze. Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, jest zdania, że jeżeli ktoś w Polsce chce być Żydem i „widać, że mu zależy”, trzeba mu to umożliwić. Dusze przodków, mówił Schudrich, modlą się za takiego człowieka.

Jednak jak w każdej żydowskiej dyskusji, także w kwestii prawa do bycia Żydem, zdania bywają skrajne – jedni mówią, że Żydem jest ten, kto się nim czuje; inni mówią, że tylko ten, kto miał matkę Żydówkę; jeszcze inni, że może być ojciec Żyd; ortodoksyjni twierdzą, że nie jest Żydem ktoś, kto nie wierzy w Boga i nie przestrzega zasad judaizmu; liberalni deklarują, że Żydowi wystarczy, jeśli poczuwa się do świeckiej tradycji żydowskiej, na przykład do muzyki i literatury. Żydem można więc być z wyboru, z urodzenia, z religii lub z przekonania – ale i tak nigdy nie będzie ta żydowskość uznawana przez wszystkich bez wątpliwości.

Michał Sobelman – dziennikarz, dokumentalista, tłumacz, rzecznik Ambasady Izraela w Warszawie – widzi odradzanie się zainteresowania żydowskością w Polsce już od połowy lat 80. Sobelmanowie wyjechali z Polski po antysemickiej kampanii z 1968 r., 20 lat później Michał znalazł się na stypendium w Katowicach – żydowskość była w modzie, ale wydawało się, że jedynie chwilowo. Trudno było uwierzyć w szczerość ludzi w kraju, który traktował swoich żydowskich obywateli tak źle, jak to się zdarzało w Polsce – stodoła w Jedwabnem, pogrom w Kielcach, wygnania marcowe, przejęcia majątków. Starsze pokolenie, na przykład ojciec Sobelmana, straciło już nadzieję, że Żyd może w Polsce żyć bezpiecznie. Bo w Polsce wśród Żydów powszechny był strach przed antysemityzmem, zwłaszcza na prowincji – Sobelman pamięta, jak w 1968 r. w rodzinnym Sosnowcu krążyła pogłoska, że na nowo stworzy się dla Żydów obozy koncentracyjne.

Michał Sobelman ma prywatną definicję żydostwa: – Wyjechałem w 1968 r., chcąc być Polakiem, którym nie byłem – mówi. – W Izraelu szybko zostałem Izraelczykiem. A teraz czuję, że w zupełności jestem Żydem.

– Bycie Żydem to bardzo prywatna sprawa – dodaje Sobelman. Dobrze, jeśli młodzi ludzie szukają korzeni. Niech nawet będą drażniącymi żydowskimi neofitami, których starzy Żydzi mają za przebierańców. Wydaje się, mówi, że moda na żydowskość ma coś wspólnego z pojawieniem się około 1989 r. definicyjnego zrównania Polaka z katolikiem. Polak katolik chcąc nie chcąc przyczynił się do renesansu Polaka Żyda – na kontrze, bo co mieli o sobie powiedzieć Polacy, którzy nie są katolikami?

Zróbmy sobie jeszcze jeden festiwal,

bo festiwale kultury żydowskiej stały się w Polsce bardzo popularne, najstarsze skończyły właśnie 25 lat, a wciąż powstają nowe. Najpopularniejsze wśród nich to czerwcowy, krakowski Festiwal Kultury Żydowskiej, sierpniowa Warszawa Singera, majowy, także warszawski, międzynarodowy festiwal filmowy Żydowskie motywy, czy majowy lubelski – ale podróżujący po mniejszych miastach Lubelszczyzny – festiwal Śladami Singera.

Na festiwale przyjeżdżają coraz większe gwiazdy, ludzie tańczą na ulicach rikudej am – izraelskie tańce ludowe. Jedzą w koszernych restauracjach, gdzie czasem okazuje się, że właściciel nie zrozumiał słowa koszer, kelnerowi spod kipy wystają papierowe pejsy, a tałes myli mu się z fartuchem. Bywa festynowo, ale jest masowo – masowe zainteresowanie kulturą mniejszości, która prawie całkowicie zniknęła z Polski po wojennej zagładzie.

– Często kolejnym odsłonom festiwali żydowskich w różnych miejscach Polski nie towarzyszy głębsza refleksja – mówi Andrzej Folwarczny, niegdyś poseł Unii Wolności, a od 1998 r. prezes fundacji Forum Dialogu. – Już odbywa się festiwal, ale jeszcze nie upamiętniliśmy ofiar.

Renesans żydowskości w Polsce przejawia się więc festiwalami i wydawaniem książek; zakładaniem koszernych restauracji i odnawianiem synagog. Wśród książek głośnych, mających ogólnopolski a nawet światowy odzew, są „Sąsiedzi”, „Złote Żniwa” i „Strach” Tomasza Grossa, wydana przed dwoma laty „Żydokomuna” Pawła Śpiewaka, czy „Jest taki piękny słoneczny dzień...” Barbary Engelking – ta ostatnia o wiejskich stosunkach polsko-żydowskich, a raczej o Żydach szukających ratunku na wsi polskiej w ciagu ostatnich trzech lat drugiej wojny światowej.

Do wielkich wydawnictw dołączają malutkie – często są to książeczki wydawane własnym sumptem przez małomiateczkowych hobbystów – książki, które prędzej niż kupić, można dostać od autora. Głównie są to księgi pamięci, zbudowane na lokalnych opowieściach o Żydach, często także tłumaczenia relacji żydowskich świadków Holokaustu żyjących od końca wojny w diasporze. Niektóre nie mają aspiracji naukowych – są raczej zapisem emocjonalnym, wspomnieniowym, reportażowym. Wymienić należy także liczne, co roku ukazujące się, wydawnictwa i opracowania natury antysemickiej – wypuszczane do obiegu przez różne ugrupowania skrajnej prawicy.

Wśród restauracji specjalizujących się w kuchni żydowskiej wymienia się słynną niegdyś warszawaską restaurację Pod Samsonem na Nowym Mieście, a także śródmiejski Tel Aviv, którego pomysłodawczynią i właścicielką jest Malka Kafka – bohaterka wielu materiałów prasowych na temat renesansu żydowskiej kultury w Polsce. Warto wspomnieć jeszcze słynny krakowski Klezmer Hois przy Szerokiej, lubelską Mandragorę. W Kazimierzu Dolnym przez kilkanaście lat, aż do pożaru działała żydowska restauracja U fryzjera, której wystrój – oprócz starych drewnianych mebli – uzupełniały fotografie Kazimierza jako sztetla – jak nazywano miasteczka zdominowane przez żydowską ludność mówiącą w jidysz, zdjęcia wykonane przez Benedykta Jerzego Dorysa vel Rotenberga, uznawanego za ojca polskiego fotoreportażu.

Na zainteresowaniu kulturą żydowską zyskują jej materialne pozostałości. Porządkowane są zaniedbane do niedawna kirkuty w małych miejscowościach, ale też zbierane fundusze na renowację tych najbardziej znanych jak choćby cmentarz żydowski w Łodzi z imponującymi grobowcami łódzkich fabrykantów, z rodziną Poznańskich na czele. Coraz częściej do życia powracają synagogi. Wyremontowane zamieniają się w muzea, ze stałymi ekspozycjami jak w Tykocinie, czy Kazimierzu, ale też w ośroki kultury. Przykładem prężnie działająca Synagoga pod Białym Bocianem we Wrocławiu, która oprócz powrotu funkcji religijnych, oraganizuje wernisaże i koncerty gromadzące po kilkaset osób publiczności.

W wielkich miastach to zainteresowanie przejawia się także w modzie – na żydowskie idee, ale również na elementy stroju, wzornictwo, wystrój wnętrz. To nie moda, to trend kulturowy – pisał w POLITYCE prof. Paweł Śpiewak, socjolog, historyk idei, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego – młodzi odczuwają nieobecność Żydów. Dlaczego ten trend jest dziś taki popularny, wyjaśniał w „Przekroju” prof. Wojciech Burszta, antropolog kultury – bo daje przynależność do zamkniętego kręgu elity; ludzie obracający się w tym kręgu mają „poczucie zdobywania mądrości”, uczestniczenia w „kulturze skłaniającej do myślenia”. Ważny jest także nieodłączny od żydowskości mistycyzm, „głód przeżyć duchowych” w epoce wyjałowienia z idei.

Na fali odrodzenia życia żydowskiego w Polsce fascynujące pozostaje jednak i to, że przez całe dziesięciolecia temat Żydów był nieobecny publicznie. Panowała zbiorowa amnezja w stosunku do milionów sąsiadów, po których nagle zostały jedynie puste domy, skwapliwie zajęte przez chętnych. Żydowskie cmentarze stawały się lasami, a nagrobki często budulcem. Żydowskie świątynie – jeśli nie spalili ich Niemcy – bywały domami kultury lub urzędami miast.

W 2010 r. w miasteczku Chorzele na Kurpiach, przedwojennym sztetlu, kręcono film dokumentalny – jednym z bohaterów był przybyły z Tel Awiwu Dawid Fiszerung, urodzony w Chorzelach. Starszy pan poprowadził ekipę filmową w boczną uliczkę, by pokazać swój dawny dom – nic się nie zmieniło, ta sama drewniana chałupa krawca i handlarza ryb Fiszerunga. Dawid spytał właścicielkę, czy mógłby na chwilę wejść, ale nie zgodziła się, zatrzasnęła drzwi. Była w średnim wieku – możliwe, że nawet nie wiedziała, kto zbudował jej dom. Przed wojną mówiło się, że Warszawa jest drugim po Nowym Jorku żydowskim miastem świata; wśród mieszkańców Białegostoku aż 43 proc. to byli Żydzi, Lwowa – 30 proc. Ale Żydzi miejscy różnili się od sztetlowych. Często nie przyznawali się do żydowskości, szli w wielką politykę, handel, film, palestrę. Przedwojenne życie żydowskie – to tradycyjne, judaistyczne – skupiało się głównie w małych miasteczkach polskich, w sztetlach.

Forum Dialogu prowadzi program „Szkoła dialogu” – do szkół w byłych sztetlach jeżdżą trenerzy, mówią młodym o Żydach z ich miasteczek, bardzo lokalnie, pomagają przygotować wycieczki śladami Żydów ze swojej okolicy. Najpierw jest zdziwienie – okazuje się, że licealiści nie wiedzą nic o Żydach z ich miejscowości. Potem wdrażają się, nawet goszczą wycieczki z Izraela. Nauczyciele zaś otwarcie przyznają, że w ramach mówienia uczniom o Żydach zabierali ich na wycieczkę po krakowskim Kazimierzu, bo nie mieli pojęcia, że tę samą historię mają tuż pod ręką.

– Jest wiele do zrobienia także w dziedzinie edukacji szkolnej – mówi Folwarczny. – System ten mamy scentralizowany, dzieci dowiadują się ogólnie na temat wielkich pojęć i wydarzeń jak Holocaust. Przy tym nic nie wiedzą o ludziach, którzy byli sąsiadami ich dziadków i współtworzyli społeczność ich miasteczka.

Na razie jednak Polskę poznaje głównie żydowska młodzież, podróżująca po kraju śladami Zagłady. Choć wyjazdy te od lat budzą spore kontrowersje także w samym Izraelu, ich popularność wcale nie słabnie. Co roku w takich podróżach bierze udział ok. 30 tys. młodych Żydów, którzy jednak poza miejscami związanymi z Holokaustem nie mają szansy lepiej poznać Polski. Za to my coraz częściej odwiedzamy Izrael. W ubiegłym roku pojechało tam 90 tys. Polaków, co dało nam ósme miejsce w rankingu zagranicznych turystów zwiedzających ten kraj.

Pani Gańczyk w Kłodawie organizuje żydowską kolację,

wszystko koszerne, według starych książek kucharskich, zaprasza na kolację ludzi z Kłodawskiego Towarzystwa Kulturalnego. Kłodawa, przedwojenny sztetl, ostatnio zasłynęła z Arona Koźmińskiego, Żyda, który wyemigrował do Londynu w połowie XIX w. i został tam seryjnym mordercą – Kubą Rozpruwaczem. Po Żydach zostało w miasteczku kilka kamienic przy rynku i drewniany budynek jatki koszernej, obecnie sklep z mniej więcej wszystkim. Kłodawscy Żydzi, którzy nie wierzyli, że kulturalny naród niemiecki zdolny jest masowo mordować ludzi i nie uciekli w porę – zniknęli jednego poranka odwiezieni do krematoriów obozu w pobliskim Chełmnie.

Kolacja udaje się nad podziw – oprócz członków towarzystwa przychodzi kilkunastu niezaproszonych mieszkańców miasta, zainteresowanych żydowską kuchnią. Wśród nich tacy, którzy pamiętają Żydów albo znają ich z opowieści. Tyle że nigdy o tym nie mówią głośno. Barbara Gańczyk, polonistka, dawna nauczycielka i dyrektorka kłodawskich szkół, bada historię tutejszych Żydów od lat. Oprowadza Izraelczyków, jeśli przyjadą szukać korzeni. W większości sąsiednich miasteczek też są tacy ludzie jak ona, zainteresowani żydowskością – dzięki temu, że się znają, nie są tak samotni w swoich poszukiwaniach.

– To, że ktoś zajmuje się takimi tematami albo odkrywa własne korzenie żydowskie, nie podlega napiętnowaniu – mówi pani Gańczyk. – Już jesteśmy wolni, Europa się otworzyła, to są decyzje osobiste każdego człowieka.

Ale oprócz Rozpruwacza o Żydach w Kłodawie cicho. Ostatnio popełnił samobójstwo mężczyzna, który się za Żyda podawał – pasał kozy, jak Dawid, ale ludzie wiedzieli, że żadnym Żydem nie jest. Jeśli chodzi o konwersje, to była w miasteczku jedna głośna – na buddyzm zen. Barbara Gańczyk napisała książkę o Kłodawie-sztetlu i, jak ładnie mówi, „badania wstępne zobrazowały stan niewiedzy” kłodawian o dawnych sąsiadach. W ogródku pani Gańczyk spoczywają odłamki macew potraktowane kiedyś przez hitlerowców jako budulec, uratowane przez nią przed kolejnym takim użyciem.

Tomek Pańczyk ze Szczebrzeszyna uczestniczy w barmicwie,

bo z potomkami miejscowych Żydów poznał się przez internet. Trzy miesiące temu, w świeżo odremontowanej zamojskiej synagodze, zebrał się tłum z powodu jednego chłopca z Ameryki. Mama chłopca ma zamojskie korzenie, ale jak duża część amerykańskich Żydów przekonania raczej antypolskie. Zmienia zdanie o Polsce po barmicwie – zainteresowanie ze strony polskich dziennikarzy jest ogromne, każdy chce porozmawiać z nią i jej synem, ludzie są życzliwi.

Tomasz Pańczyk założył przed kilkunastu laty stronę internetową o Szczebrzeszynie – a że to były sztetl, dużo w historii miasta Żydów. Strona ma wielkie powodzenie na świecie wśród potomków żydowskich szczebrzeszynian. Przyjeżdżają do miasteczka Żydzi szukać duchów, teraz już oprowadzają ich i goszczą młodzi Polacy. Po kursie „Szkoły dialogu” z Warszawy, jedna ze szczebrzeszyńskich licealistek napisała własny projekt o przywracaniu pamięci – dostała grant na realizację. Temat chwycił. Pańczyk przetłumaczył i wydał książkę „Szebreszin”, kronikę pamięci – mieszkańcy miasteczka przyjęli ją jak własną historię, nie historię jakichś obcych „onych”.

– Młodzi ludzie nie mają tego bagażu, który mieli często ich rodzice – mówi Pańczyk. – Otwarcie mówią o żydowskiej przeszłości miasta, są ciekawi. Bardzo dawno nie było tak dobrze, zdecydowanie przeżywamy renesans żydowskości.

Przed wojną mieszkało w Szczebrzeszynie około 4 tys. Żydów, opowiada Tomasz Pańczyk, wojnę przeżyło kilkudziesięciu, do miasteczka wróciło dwóch. I właśnie całkiem niedawno dwie osoby w Szczebrzeszynie zaczęły się otwarcie poczuwać do korzeni żydowskich.

Mariusz Bondarczuk przez lata uchodzi w Przasnyszu za Żyda,

bo za dużo chodzi i rozpytuje o Żydów od 1971 r. Wszystko przez to, że Bondarczuk, dziennikarz, dokumentalista – dawniej wydawca i szef popularnej w regionie „Gazety Przasnyskiej”, opozycjonista z kilkumiesięcznym internowaniem w życiorysie, przez kilka lat sekretarz toruńskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, dostał od przasnyskiego liceum zlecenie na napisanie kroniki szkoły. Gdy zaczął drążyć temat, okazało się, że powinna być to raczej historia sztetla – tyle było żydowskich nazwisk.

Tak Mariusz Bondarczuk odkrył przasnyskich Żydów; miał wówczas 25 lat. Potem były mozolnie nawiązywane latami kontakty z izraelską diasporą przasnyską, przyjazdy Żydów do miasteczka, szukanie przeszłości.

– Zaczęło się, zrozumiałem, że będę musiał płacić cenę za zainteresowanie Żydami – wspomina Bondarczuk. – Miasto mnie samego uznało za Żyda, w dodatku takiego, co robi kokosowe interesy z Żydami, którzy do niego przyjeżdżają. Na początku lat 90., kiedy mieliśmy w Polsce plagę antyżydowskich napisów, w Przasnyszu pisano: „Bondarczuk, ty pieprzony żydu”. Poszedłem z tym do prokuratury – bez reakcji.

Uchodził w miasteczku za jednostkę niepewną – poległ w wyborach na burmistrza, na radnego. Łaził z magnetofonem, z kamerą, przepytywał starych ludzi. Przy okazji w 1974 r. zrobił ankietę o wiedzy na temat Żydów wśród licealistów; przeraził się, to była wiedza na poziomie chłopa pańszczyźnianego – „Żydek jest cwany i oszukuje”. Im więcej Bondarczuk o Żydach wiedział, tym bardziej szukał następcy, który by jego cenne badania pociągnął dalej. Nie znalazł zainteresowanych do tej pory.

Mariusz Bondarczuk zbyt długo siedzi w temacie żydowskim skali sztetlowej, żeby w renesansie zainteresowania Żydami nie dostrzec jednak pewnego koniunkturalizmu. Jak Polska długa i szeroka miasteczka szukają tematów marketingowych, które by im pozwoliły zarobić na turystach. W powiatach modne jest ostatnio uchodzenie za miasteczko otwarte na obce kultury, a tak się składa, że najczęściej była to kultura żydowska, sztetlowa.

Pobliski Maków Mazowiecki, gdzie przed wojną liczba Żydów sięgała 80 proc., a w czasie wojny było tu getto zbiorcze dla północnego Mazowsza, ma już ulicę imienia makowianina Chaima Rykowera, współtwórcy amerykańskich sił nuklearnych. A inny makowianin, zmarły w tym roku miliarder Dawid Azrieli, wpłacił na konto wielką sumę pieniędzy i pozwolił makowskiej szkole korzystać z odsetek od kapitału pod warunkiem nauczania o Żydach z miasteczka. Nauczyciele jeżdżą na szkoleniowe wycieczki do Izraela.

Żydka z pieniążkiem wieszamy do góry nogami,

bo wtedy mu z kieszeni kapoty leci kasa. Oto najprawdziwszy, choć pewnie żartem napisany, przepis na bogactwo rodem z forów internetowych. Chodzi o niezwykle w Polsce popularne obrazki z Żydem liczącym pieniądze. Obrazki te – jak pisała „Gazeta Wyborcza” – „wybitnie polski produkt regionalny”, również są swoistym dowodem na odżywanie kultury żydowskiej. Wszak była to po części także kultura jarmarczna z zapyziałego miasteczka. Więc „Żydka z pieniążkiem” wieszamy na ścianie dla wzbogacenia. „Żydka z cytryną” – aby ustrzec się od głodu i pragnienia.

Wspomniany kolega Bartka ze szkoły aktorskiej – ten, który odkrył swą żydowskość, w końcu decyduje się na rozmowę. Przychodzi chłopak rzeczywiście uduchowiony. Opowiada zupełnie poważnie, że na żydowskie Święto Namiotów zbudował szałas z gałązek na balkonie bloku – przeczytał w gazecie o takiej możliwości obejścia święta. Kolega nie jest już jednak przekonany, czy Święto Namiotów, Szałasów, Sukkot i Kuczki to to samo, dlatego rozmowa się rwie. Chłopak prosi o niepodawanie jego personaliów.

A „Żyda z pieniążkiem” oprócz odpustowych kramów na wsiach, można też kupić w przysynagogalnych sklepikach w wielu miejscach Polski – w końcu to dobry interes. Dla obu stron.

Polityka 43.2014 (2981) z dnia 21.10.2014; Społeczeństwo; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Powrót Żydów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną