Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Bez hamulców

Śmierć pod quadem

Wersja Piotra S. brzmi prosto. Do wypadku doszło z powodu nagłego pojawienia się przed jego quadem młodej kobiety. Wersja Piotra S. brzmi prosto. Do wypadku doszło z powodu nagłego pojawienia się przed jego quadem młodej kobiety. Transtock / FOTOCHANNELS
Na gruntowej drodze młoda kobieta, naprzeciwko pędzi quad.
Nie było śladu gwałtownego manewru skręcania w lewo, nie było nawet próby hamowania.cL0d/Flickr CC by 2.0 Nie było śladu gwałtownego manewru skręcania w lewo, nie było nawet próby hamowania.

Koniec listopada 2014 r. – sala Sądu Rejonowego w Giżycku. Rozprawa zaczęła się o 11 i trwała do za dziesięć trzecia. Sędzia spojrzał na zegarek i oznajmił, że pani Ania musi pędzić do dziecka, trzeba kończyć. Pani Ania, stenotypistka, błyskawicznie uprzątnęła stanowisko pracy, zamknęła komputer i pomknęła do dziecka. Kolejny termin – za dwa miesiące.

Sądowi w Giżycku zapewne wiele można zarzucić, ale nie pośpiech. Tu wszystko toczy się w rejonowym tempie. Wypadek, który jest przedmiotem procesu, zdarzył się 19 czerwca 2011 r. Akt oskarżenia był gotowy 26 kwietnia 2012 r. Proces rozpoczął się w maju 2013 r. Rozprawy, średnio, co dwa, trzy miesiące. Ostatnia przerwa trwała prawie rok, bo najpierw sąd ponad pół roku szukał biegłych, którzy zrekonstruują okoliczności wypadku drogowego, potem eksperci trzy miesiące tworzyli swoją opinię, a sąd zwołał posiedzenie po kolejnych trzech miesiącach.

Upływający czas uspokaja oskarżonego Piotra S. Już wie, że odpowie wyłącznie za spowodowanie wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Wcześniej się niepokoił, bo pełnomocnicy rodziny ofiary wnosili o zmianę kwalifikacji. Na podstawie materiału dowodowego uznali, że sprawca powinien odpowiadać za przestępstwo dokonane z tzw. zamiarem ewentualnym, czyli w tym przypadku za zabójstwo. W skrócie chodzi o to, że sprawca świadomie doprowadził do sytuacji, w wyniku której życie straciła spacerująca kobieta. Miał możliwość przewidzenia skutków swojego działania, ale to go nie powstrzymało. Pełnomocnicy chcieli, aby proces przekazano do prowadzenia sądowi okręgowemu, bo rejonowy nie jest właściwy do rozstrzygania spraw takiej rangi. Ale wniosek znanych warszawskich adwokatów Krzysztofa Stępińskiego i Piotra Stockiego został przez sąd w Giżycku odrzucony. Oskarżony odpowiada z wolnej stopy. Podczas rozprawy sprawia wrażenie lekko znudzonego. Bez emocji, bez empatii. Mowa ciała, która jasno wyraża: nic złego nie zrobiłem, po prostu zdarzył się wypadek, czego ode mnie chcecie?! W składanych wyjaśnieniach idzie jeszcze dalej – to nie ja jestem sprawcą wypadku, winna jest ta kobieta!

Scysja na drodze

W czerwcu 2011 r. Michał i Agata, młode małżeństwo z Warszawy z pięciomiesięcznym synkiem, wpadli na kilka dni na Mazury. W niedzielę 19 czerwca ok. godz. 10 wybrali się na spacer gruntową drogą łączącą Kleszczewo z Paprotkami. Szli prawidłowo, lewą stroną. Mężczyzna pchał wózek, kobieta podążała z jego prawej strony.

Tego samego dnia Piotr S., 36-letni właściciel zakładu stolarskiego z Mikołajek, żonaty, ojciec trojga dzieci, umówił się ze swoim szwagrem z Rynu, Markiem B., że poszaleją na quadach. Piotr S. miał prawdziwego smoka – quad Yamaha Grizzly 700, największy z czterokołowców tej firmy, silnik czterosuwowy z wtryskiem, prawie 700 cm sześc. pojemności. Taki pojazd rozwija szybkość ponad 100 km na godzinę.

Pojechali do Kleszczewa, a stamtąd szutrową drogą na Paprotki. Jazda po żwirze i piachu to dla quadowców najlepsza zabawa. Można driftować (jechać poślizgiem, a spod kół tryskają wtedy kamienie). Można się rozpędzić, bo ruch na gruntówce przeważnie niewielki. Można udawać rajdowca.

Przed sobą ujrzeli kobietę i mężczyznę pchającego wózek z dzieckiem. Tu zeznania świadków i wyjaśnienia oskarżonego trochę się różnią.

Oskarżony Piotr S.: „Moją uwagę zwróciło zachowanie pieszych. Mężczyzna szedł ze spuszczoną głową. Kobieta jakby krzyczała coś do niego, mówiła, gestykulowała. Będąc cały czas plecami do mnie, zeszła nieco w kierunku osi jezdni. Ja zwolniłem, zjechałem bardziej do prawej i bezpiecznie obok niej przejechałem”. Jego szwagier, jadący nieco z tyłu, zeznał, że kiedy Piotrek przejechał, kobieta weszła „przede mnie i musiałem się zatrzymać”. Patrzyła na niego, on pokiwał głową i ruszył dalej.

Michał, mąż ofiary, wyjaśnienia oskarżonego sugerujące, że między nim a żoną doszło do scysji, nazwał kłamstwem.
„To był jeden z najszczęśliwszych momentów w naszym życiu – zeznał. – Ja dostałem wyczekiwany urlop i właśnie go zaczęliśmy”. Agata nie gestykulowała nerwowo w jego stronę. Oboje gestykulowali w kierunku kierowców quadów, mówił Michał. Przejechały za blisko, hałasowały i driftując, obsypały wózek z dzieckiem grubym żwirem. Według Michała kierowcy pojazdów zrobili to celowo. Gwałtowne gesty Agaty zdenerwowały kierowców, twierdził Michał. Oglądali się i przyglądali młodemu małżeństwu. Potem dodali gazu i odjechali, aby po chwili zawrócić.

Telefon do przyjaciela

Wracali z wielką prędkością, pierwszy jechał Piotr S., jego szwagier próbował go dogonić. Zeznał, że na liczniku miał wtedy ok. 80 km/godz., ale do Piotra nie był w stanie się zbliżyć. Biegli wyliczyli, że sprawca wypadku jechał z szybkością ok. 68 km/godz., ale sami przyznali, że z powodu niedbale zabezpieczonych przez policję śladów to wyliczenie może odbiegać od faktycznej prędkości.

Mąż ofiary: „Kiedy zobaczyliśmy, że quady zbliżają się, nachyliłem się nad wózkiem. Pierwszy z quadów uderzył wtedy moją żonę. Zobaczyłem to, stojąc nachylony nad wózkiem. Zobaczyłem, że dwóch kierowców quadów próbuje uciekać. Jeden krzyknął do drugiego »spier…my«. Podbiegłem do quada, który stał za rowem, po drugiej stronie drogi, wskoczyłem na pojazd tak, aby uniemożliwić mu ucieczkę i powiedziałem kierowcy, że ma mi pomóc wyciągnąć żonę z rowu. Wyciągnęliśmy ją razem”.

Do wypadku doszło, jak zanotowano w policyjnych notatkach, ok. godz. 10.40. Szwagier Piotra S. uciekł z miejsca zdarzenia. Zgłosił się później. Tłumaczył, że wpadł w panikę. W osobnym procesie dobrowolnie poddał się karze i za nieudzielenie pomocy poszkodowanej oraz ucieczkę dostał wyrok w zawieszeniu.

Przyjechało pogotowie, kobietę próbowano reanimować. Po kilku minutach lekarz stwierdził zgon. Dopiero wtedy dotarła załoga policyjnego radiowozu z drogówki. Jej zadaniem było zabezpieczanie śladów, zebranie dowodów i spisanie relacji świadków, ale, jak potem oceniono, wykonała swoje czynności mało starannie. Do tego stopnia, że nie zatrzymano ruchu na gruntowej drodze. Różne pojazdy przemieszczały się tamtędy, nanosiły swoje ślady. Zastanawiano się potem, z czego wynikał błąd w sztuce popełniony przez doświadczonych funkcjonariuszy? Dlaczego dopiero po ponad trzech godzinach pobrano od sprawcy krew do badania na zawartość alkoholu (stwierdzono, że był trzeźwy)? Bliskim znajomym Piotra S. był emerytowany funkcjonariusz drogówki. To do niego na gorąco, tuż po wypadku, sprawca zatelefonował, w czasie kiedy kobieta umierała, leżąc na poboczu, a jej mąż rozpaczliwie próbował dodzwonić się na pogotowie. Podejrzewano, że kontakt na gorąco ze znajomym z drogówki miał na celu szukanie u kolegi rady, jak wykpić się z kłopotów. Piotr S. wyjaśnił potem, że pytał znajomego policjanta, jak ratować kobietę, a tamten doradził, aby uciskać na klatkę piersiową. Emerytowany policjant przed sądem potwierdził tę wersję. Potwierdził też, że w okresie między wypadkiem a procesem w sądzie widywał się i rozmawiał z Piotrem S. Nie ma dowodów, że ustalali spójną wersję zeznań, ale nie można takiego scenariusza wykluczyć.

Wersja Piotra S. brzmi prosto. Do wypadku doszło z powodu nagłego pojawienia się przed jego quadem młodej kobiety. Używa zamiennie określeń „wbiegła” i „wtargnęła”. Robił wszystko, aby zderzenia uniknąć. Kiedy dostrzegł, że piesza raptownie wbiegła na tor jego pojazdu, wykonał manewr, aby uniknąć kraksy. Energicznie odbił kierownicą w lewo, ale było już za późno. „Uderzyłem ją prawą stroną naroża pojazdu. Piesza uderzyła w moją prawą rękę i prawą część kierownicy. Quad obciążony ciałem (ofiary) dalej przemieszczał się do prawej i momentalnie po odpadnięciu pieszej od pojazdu przemieścił się w lewą stronę i wypadłem z drogi prosto do rowu”.

Ale ustalenia biegłych nie potwierdziły tych słów. Nie było śladu gwałtownego manewru skręcania w lewo, nie było nawet próby hamowania. Uszkodzenia quada były widoczne zarówno z przodu maszyny, z jej prawej strony, ale i z tyłu. Po wypadku pojazd wleciał do rowu. Obrażenia ofiary jednoznacznie, zdaniem biegłego lekarza sądowego, wskazywały, że pojazd nie uderzył jej bokiem, ale centralnie, przodem. Sekcja wykazała uszkodzenie wątroby, śledziony, obrażenia klatki piersiowej oraz tzw. masywne złamanie trzonów kości udowych w obu nogach. Zdaniem biegłego do takich urazów dochodzi wskutek działania znacznej siły z przodu, a nie z boku. Jednoczesne złamanie trzonów kości udowych to typowy uraz typu zderzakowego, kiedy pojazd uderza ofiarę frontalnie. Ciało ofiary zostało odrzucone na ponad 30 m od miejsca wypadku.

Biegli z Instytutu Techniki Motoryzacyjnej i Ruchu Drogowego ustalili, że oskarżony kierował quadem w sposób niebezpieczny dla innych. Nie zachował bezpiecznej szybkości, co miało szczególne znaczenie na drodze gruntowej o niestabilnym podłożu. Na widok pieszych nie zwolnił i nie wykonał żadnego manewru, aby ich bezpiecznie ominąć. Ale, według biegłych, piesza też swoim zachowaniem przyczyniła się do takiego finału, bo przemieściła się w stronę środka drogi. Nie określili jej ruchu, jako nagłego wtargnięcia, co jest podstawą linii obrony Piotr S., ale jako zwykłe przemieszczanie się. Nie wbiegła, ale weszła.

Kluczowe dla zrozumienia, dlaczego Agata nagle oddaliła się od wózka i męża w stronę środka drogi, są ustalenia na temat toru jazdy quada. Najpierw jechał lewą stroną drogi blisko osi jezdni, aby w pewnym momencie zmienić tor na lekki skos w prawo. Zbaczał w stronę pieszych. Nie znaleziono racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego tak zrobił. Według psycholog klinicznej Jolanty Parzuch kobietę widok quada zmierzającego wprost na nią i wózek z dzieckiem musiał przestraszyć. Miała prawo odczytać zachowanie kierowcy jako rodzaj agresji. – Tym bardziej że wcześniej ten sam quad obsypał wózek żwirem – mówi. Prawdopodobnie w reakcji na zagrożenie matka ruszyła w kierunku środka drogi. Albo chciała odciągnąć agresora jak najdalej od dziecięcego wózka, albo wpłynąć na niego, aby zwolnił i się zatrzymał.

Według mecenasów Stępińskiego i Stockiego, pełnomocników rodziców ofiary, ewidentnie agresywne zachowanie Piotra S. wypełnia znamiona zabójstwa z zamiarem ewentualnym. Chciał wystraszyć Agatę i Michała, być może odegrać się za nieprzyjazne gesty, jakimi piesi skwitowali poprzedni incydent, kiedy ich wyprzedzał. Dlatego pędził po żużlowej drodze bez opamiętania, dlatego dziwnie manewrował kierownicą. Dlatego wreszcie nie hamował i nawet nie zmniejszył prędkości. Prawo w takich przypadkach mówi „przewidywał i godził się”.

Szczera linia obrony

Proces w Giżycku toczy się niespiesznie. Wiadomo, że po wyroku któraś ze stron odwoła się do wyższej instancji. Upłyną kolejne miesiące, a być może lata, zanim zapadnie prawomocne orzeczenie. Trudno się oburzać, tak właśnie wygląda w Polsce ferowanie sprawiedliwości.

Quady na publicznych drogach korzystają z tych samych praw i obowiązków co pozostałe pojazdy mechaniczne. Ale są bardziej niebezpieczne niż samochody, a nawet motocykle. Do ostrożności nawołują nawet producenci tych czterokołowców, bo manewrowanie quadem jest sztuką łączącą technikę bezpiecznej jazdy z poczuciem odpowiedzialności kierowcy. Ale nie jest wymagane specjalne prawo jazdy na quada, ich użytkownicy nie przechodzą badań mogących wykryć czy przejawiają agresywne zachowania i czy mogą stanowić zagrożenie dla innych. W gruncie rzeczy quady służą do jazdy rajdowej w trudnym terenie albo do jazdy rekreacyjnej, ale też na specjalnych trasach. Drogi publiczne to nie jest arena do uprawiania crossu.

Quad Piotra S. pokazał na drodze Kleszczewo–Paprotki wszystkie swoje możliwości. Życie straciła młoda kobieta. Nie wiemy, czy sprawca zrozumiał istotę dramatu, którego stał się głównym aktorem. Chcieliśmy go spytać, czy nadal i gdzie jeździ teraz swoją yamahą, ale oznajmił, że z mediami nie będzie rozmawiał. Ma przyjętą linię obrony, której sztywno się trzyma. Namawianie go na szczerość nie ma najmniejszego sensu.

Polityka 49.2014 (2987) z dnia 02.12.2014; Społeczeństwo; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Bez hamulców"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną