Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Bombki biało-czerwone

Między religią a tradycją, czyli jak świętują Polacy?

Boże Narodzenie po polsku to są święta ze scenariuszem – ma być podniośle, świątecznie, magicznie, radośnie i w kontakcie z bliskimi. Boże Narodzenie po polsku to są święta ze scenariuszem – ma być podniośle, świątecznie, magicznie, radośnie i w kontakcie z bliskimi. Tomasz Waszczuk / PAP
Rozmowa z prof. Beatą Łaciak, socjolożką, badaczką rytuałów i życia rodzinnego Polaków, o tym, co znaczy świętować po polsku.
Prof. Beata Łaciak, socjolożka w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.Leszek Zych/Polityka Prof. Beata Łaciak, socjolożka w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Joanna Podgórska: – Przekonuje pani, że Wigilia Bożego Narodzenia to święto patriotyczne.
Prof. Beata Łaciak: – To może zabrzmieć lekko humorystycznie, ale w pewnym sensie tak jest. Respondenci pytani o elementy polskiej tożsamości, które chcieliby zachować i przekazać następnym pokoleniom, bardzo często wymieniają obchodzenie świąt; ze szczególnym uwzględnieniem Wigilii. Podkreślają, że jest to niezwykły element polskiej tradycji. I w tym sensie Wigilia ma wymiar patriotyczny. Jeszcze bardziej to było widoczne w XIX w. Jedną z interpretacji pozostawiania pustego nakrycia na wigilijnym stole w kulturze szlachecko-inteligenckiej było oczekiwanie nie na przypadkowego, zbłąkanego podróżnego, ale na wędrowca ze Wschodu, który został uwolniony z zesłania, bo ze świętami Bożego Narodzenia często wiązała się amnestia.

Od lat narzekamy na komercjalizację świąt Bożego Narodzenia, ale pani pisze, że u nas to idzie wolniej niż gdzie indziej, także ze względu na półwiecze PRL, kiedy kultywowanie obyczajów religijnych było formą obywatelskiego oporu.
Tak, to półwiecze trochę nam Boże Narodzenie zakonserwowało. To jest na pewno jedna z przyczyn, ale nie jedyna. Warto pamiętać, że w porównaniu z Europą jesteśmy ciągle społeczeństwem dosyć religijnym. I święta zachowały swój religijny wymiar. Nawet jeśli ta religijność jest tylko powierzchowna, co pokazują wszystkie badania socjologiczne. Gdy ludzie mówią o tradycjach świątecznych, zazwyczaj zatrzymują się na takich elementach, jak ubieranie choinki, dzielenie się opłatkiem, śpiewanie kolęd, nie wnikając w to, jaki jest głębszy sens tych rytuałów. Ważne jest przestrzeganie tradycji, a nie przywiązywanie wagi do tego, jakie treści ona ze sobą niesie. Sensy religijne w ogóle się nie pojawiają. Gdy pytaliśmy wprost o symboliczny sens świątecznych rytuałów, to dostaliśmy jeden z najbardziej zaskakujących dla mnie wyników. Ludzie nie potrafili ich wyjaśnić, nie mieli żadnych koncepcji na ten temat. Jedyna odpowiedź brzmiała: tak się zawsze robiło. Rytuał przechodzący z pokolenia na pokolenie. Tę tradycję przekazuje się nie na poziomie wartości, idei czy głębokiej symboliki, ale na poziomie powierzchownych praktyk.

Tradycję, która nas narodowo określa?
Tak, ale jako tradycyjny rytualizm. Na Wigilię ma być biały obrus, sianko i opłatek. Zarówno z ogólnopolskich badań CBOS, jak i wywiadów, które przeprowadziłam, dość jednoznacznie wynika, że ludzie te obrzędy traktują nie jako element tradycji religijnej, ale właśnie polskiej. Najlepszym przykładem jest opłatek. Odsetki tych, którzy deklarują, że dzielą się nim w czasie Wigilii, i tych, którzy mówią, że święta mają dla nich wymiar religijny, zupełnie się rozjeżdżają. A wydawałoby się, że dzielenie opłatkiem jest najbardziej chrześcijańskim obrzędem. Bo choinka czy sianko pod obrusem już niekoniecznie.

Świąteczne rytuały po polsku

Podobnie traktowane są rytuały wielkanocne. Przytacza pani badania, z których wynika, że ponad 90 proc. Polaków przestrzega postu w Wielki Piątek, ale tylko jedna trzecia z nich deklaruje, że ma to dla nich jakieś religijne znaczenie.
Bo to praktyka czysto symboliczna, odprawiana na zasadzie, że my, Polacy, w tym dniu pościmy. Ale w naszej narodowej tradycji możemy mówić o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkanocy. Magiczna moc Wigilii to jest to coś. Gdy w ubiegłych latach na zajęciach z socjologii obyczajów dyskutowałam o tym ze swoimi studentami, to oni potrafili to sensownie, także w aspekcie czysto ludzkim, wytłumaczyć. Przekaz religijny Bożego Narodzenia dla osób umiarkowanie religijnych czy w ogóle niereligijnych jest o wiele bardziej przyjazny niż Wielkanocy. To się ciepło kojarzy: chwytające za serce tułanie się ciężarnej kobiety, która szuka schronienia, narodziny, dzieciątko. Z tą sytuacją dużo łatwiej utożsamić się emocjonalnie niż z cierpieniem i śmiercią na krzyżu. Niezależnie od tego, że po niej następuje zmartwychwstanie, które jest głównym sensem świętowania. Śmierć w naszej kulturze została zepchnięta na margines.

Obok celebrowania świąt jako główną cechę polskiej tożsamości wymienia pani rodzinność. To brzmi trochę schizofrenicznie. Z jednej strony rodzina jako wartość nadrzędna, a z drugiej coraz mniej ślubów i dzieci, a coraz więcej rozwodów.
To nie znaczy, że nie ma rodziny. Więzy formalne nie mają takiego znaczenia. Pierwotna rodzina to nie jest dwoje ludzi, którzy zawierają związek małżeński. Pojęcie rodziny jest dużo starsze, oparte na więzach krwi i wspólnym zamieszkiwaniu. Pierwszy pomysł na ślub kościelny pojawia się w XIII w., a jego ukonstytuowanie i ostateczne uprawomocnienie to jest sobór trydencki, czyli XVI w. Nasza szlachta jeszcze bardzo długo walczyła, żeby to się nie odbywało publicznie, w kościele, gdzie każdy mógł wejść. Według koncepcji historyków stąd się bierze taka popularność wystawiania prywatnych kaplic w majątkach szlacheckich. Dziś rodziny łatwo się rozpadają z powodu rosnącej liczby rozwodów, ale równie łatwo powstają rodziny zrekonstruowane czy patchworkowe. Bardzo silny jest związek z rodzicami. Nawet jeśli małżeństwo się rozstaje, ojciec zachowuje kontakt z dziećmi. Dane, jakie uzyskujemy ostatnio w Polsce, są wręcz optymistyczne, bo mimo że rozwodów jest więcej, to po nich oboje rodzice chcą pełnić swoje role. Gdy prof. Małgorzata Fuszara pod koniec lat 80. robiła badania nad rozwodami, wynikało z nich, że wielu ojców w ogóle nie występowało o przyznanie im prawa do kontaktu z dziećmi. Rodzina rozpadała się w sensie rzeczywistym. Dziś opieka nad dziećmi coraz częściej jest wspólna.

Nowy model ojcostwa?
Tak, to wyraźnie widać w praktyce. Także w rozbitych rodzinach. Gdy pytamy ludzi o to, jakie przemiany obyczajowe dostrzegają, bardzo często mówią właśnie o rozwodach, rozpadzie rodzin spowodowanym emigracją – ale to nie oznacza, że ojciec przestaje być kimś ważnym dla swoich dzieci. Oczywiście tak jest też na Zachodzie. Ale w Polsce ta niestabilność związków nie zmienia faktu, że ludzie nadal postrzegają rodzinę, czyli wspólnotę połączoną więzami krwi i interesów, jako coś, co jest ważne i warte pielęgnowania. W dodatku uważają, że to jest coś, co nas odróżnia od innych nacji. Jesteśmy bardziej rodzinni, skłonni do wspólnotowego działania, pomocy, spotkań. Dwa aspekty w życiu rodzinnym są szczególnie podkreślane jako te, które różnią nas od Europy Zachodniej, i intuicja naszych respondentów wcale nie jest bezpodstawna: jedno to długotrwałe wspieranie dzieci, także dorosłych, a drugie to opieka nad osobami starszymi. Ciągle, w wielu środowiskach, jeśli ludzie decydują się na powierzenie starych rodziców instytucjom, to tylko wtedy, kiedy naprawdę są pod ścianą. Tłumaczą, że starzy ludzie coraz dłużej żyją, młodsi coraz więcej pracują, są choroby, z którymi bardzo trudno sobie poradzić, ale to jest zawsze dramat. I to jest bardzo polskie.

A trzeci element, który wymienia pani jako cechę polskiej tożsamości, to religijność. Też może brzmieć schizofrenicznie. Ludzie deklarują się jako katolicy, ale w praktyce odrzucają naukę Kościoła, choćby w kwestiach etyki seksualnej.
To się akurat pokrywa z tendencją, która obowiązuje na całym świecie. Tych, którzy w pełni akceptują zasady kościelne, jest znacząco mniej niż tych, którzy jakoś identyfikują się z przynależnością do Kościoła. Lekko złośliwie można powiedzieć, że coraz więcej księży nie przywiązuje nadmiernej wagi do teorii i rozmija się z nią w praktyce. Czego zatem wymagać od wiernych? Ludzie są coraz bardziej liberalni, a nauka Kościoła zmienia się bardzo wolno.

Można powiedzieć, że w ogóle się nie zmienia.
Zależy w jakim aspekcie. Weźmy problem transplantacji czy operacji ratujących życie. Gdyby pogląd Kościoła był tak rygorystyczny, jak w przypadku środków antykoncepcyjnych – a przecież bardzo łatwo znaleźć religijne uzasadnienie, że nie należy przeprowadzać transplantacji – to dalej byśmy o tym dyskutowali. Tu Kościół zdecydował się na bardziej liberalną postawę, a w kwestiach etyki seksualnej te zmiany idą trudniej. A wierni, nie mając wpływu na naukę Kościoła, żyją swoim życiem. Respondenci dostrzegają zmiany obyczajowe, widzą, że od pewnych reguł religijnych się odchodzi, coraz więcej ludzi porzuca praktyki religijne, jak choćby świętowanie niedzieli. A jednocześnie uważają, że religia to znaczący element naszej tradycji i kultury; czyli tożsamości narodowej.

Ogląda pani nadal polskie seriale? Czy w nich pojawiają się jakieś zmiany w kwestii świąt Bożego Narodzenia?
Zależy gdzie. U Lubiczów czy Mostowiaków – nie. Tam święta są rodzinne, tradycyjne, z bogatą oprawą. Pojawia się oczywiście dyskurs o przemianach obyczajowych, ale elementy tradycji być muszą. Zdarza się, że single wyjeżdżają, ale generalnie święta u Lubiczów przebiegają standardowo. W rodzinnych sagach są magiczne i urokliwe; takie jak być powinny w wyobrażeniach przeciętnego Polaka. Natomiast w nowych produkcjach kwestia świąt jest najczęściej po prostu pomijana. Jest wiosna, jesień czy zima, ale motywy świąteczne się w to nie wpisują.

Bo rzeczywistość pokazuje, że Polacy zaczynają trochę dywersyfikować Boże Narodzenie. Wyjeżdżają w tym czasie na tropikalne wycieczki. Albo zamawiają na Wigilię catering: może być karp w galarecie, ale może być i sushi.
Ta druga tendencja rzeczywiście jest rosnąca, ale jeśli chodzi o wyjazdy, tobym się nie emocjonowała, bo dane statystyczne od lat pokazują to samo: do zeszłego roku świąteczne wyjazdy Polaków nigdy nie przekroczyły 1 proc. I to dotyczy specyficznego, wielkomiejskiego środowiska. Mówię o wyjazdach turystycznych, bo oczywiście zdarza się coraz częściej, że na święta do hotelu w górach jedzie trzypokoleniowa rodzina. Ale oni w badaniach socjologicznych dalej deklarują, że spędzają święta z rodziną. Tyle że nie chcą ich sami przygotowywać w domu. I to jest znaczące zjawisko.

Kilka lat temu firma Tchibo zrobiła ogromne badania świąteczne i konkurs na świąteczne blogi. Opracowywałam te badania i byłam w jury konkursu. Rozmawiano wyłącznie z kobietami i zadawano im mnóstwo szczegółowych pytań. Zaskoczyło mnie, że najbardziej niechętny stosunek do świąt miały kobiety, które najmniej się przy nich napracowały, czyli te w wieku 30–40 lat. Święta spędzały zazwyczaj u swoich rodziców albo u rodziców męża; choć to dużo rzadziej. Bo w Polsce świętowanie to jest kobieca rzecz, matrylokalna można powiedzieć. Wigilia jest u rodziców żony, do rodziców męża idzie się w pierwszy czy drugi dzień świąt. Kobiety 50 plus, czyli te, na których barkach spoczywa przygotowanie Wigilii, mówiły, że rolą męską jest wówczas zrobienie zakupów według szczegółowych instrukcji, osadzenie choinki, może jeszcze wytrzepanie dywanów. Mimo to nie narzekały. Młodsze kobiety deklarowały, że ich mężowie są o wiele bardziej zaangażowani w świąteczne przygotowania, a i tak miały bardziej niechętny stosunek do świąt. Postrzegały je jako obciążenie.
Może latami napatrzyły się na swoje matki, które w wigilijny wieczór padają na nos po wysprzątaniu całego domu i wyprodukowaniu 12 potraw na świąteczną kolację?

Może. One są przekonane, że można to zrobić wygodniej, mniejszym sumptem, właśnie kupując coś gotowego, zamawiając catering. Te młodsze mężatki postrzegały święta trochę w kategorii: muszę, bo to trzeba zrobić dla dzieci. Częściej niż starsze kobiety deklarowały, że są zmęczone i chętnie z pewnych rzeczy by zrezygnowały.
Można z tego wnioskować, że świąteczna tradycja w Polsce będzie się powoli kruszyć z powodu strajku kobiet. Czytałam wyniki tych badań zdumiona, bo byłam wówczas w tej kategorii wiekowej, a równocześnie nie rozumiem, jak można nie przygotować świąt? Dużo pracuję, nie mam dzieci, więc nie muszę, a mając małą rodzinę, czyli siebie i męża, zdarza mi się zapraszać na Wigilię 12 osób i uważam, że to jest fantastyczne. W porównaniu z badanymi rówieśniczkami czułam się trochę jak dewiantka, bo w głowie mi się nie mieści, że można zamówić catering na wigilijną kolację albo podać kupione ciasto.

Sacrum miesza się z profanum

Jednocześnie coraz bardziej widoczna w Polsce jest tendencja: nie lubię świąt. To bodaj Maciej Nowak napisał: „Na dwa dni zostajemy zamknięci w rodzinnych grobowcach, by oddawać się kultowi żarcia i patrzenia w telewizor. Święta pozbawione wymiaru religijnego zmieniają się w jakieś upiorne imieniny”.
To można łączyć właśnie z rodzinnością. Boże Narodzenie po polsku to są święta ze scenariuszem – ma być podniośle, świątecznie, magicznie, radośnie i w kontakcie z bliskimi. Jeśli rodzina przechodzi jakiś kryzys albo jest skonfliktowana i trzeba się zmuszać do bycia razem, to święta tym bardziej nie kojarzą się miło. W wywiadach z respondentami to właśnie w takich sytuacjach pojawiał się wątek niechęci do świąt. Albo w bardzo młodym pokoleniu, dla którego to jest już nudne. Dopóki byli dziećmi, odczuwali urok świąt, choinki, czekali na prezenty, a teraz odbierają święta jako rodzinny przymus.

Co roku słyszy się narzekania, że w świętowaniu mieszają się sfery sacrum i profanum. Zastanawiam się, czy to nie jest idealizacja przeszłości. Może zawsze chodziło o to, by usiąść za stołem i się dobrze najeść?
Na pewno święta miały kiedyś wymiar bardziej odświętny. Nie tylko w znaczeniu sakralnym, ale także właśnie konsumpcyjnym. Kiedyś nasza codzienność była bardziej zgrzebna, skromna, pełna niedostatków. Choćby w czasach PRL, wiele rzeczy było niedostępnych. Święta miały wtedy inny klimat. Z Kuby płynęły statki z pomarańczami, których na co dzień nie można było dostać. Na stole pojawiały się rzeczy wystane w kolejkach, zdobyte dużym wysiłkiem, a więc odświętne. Współcześnie tym niecodziennym elementem może być nawiązanie do tradycyjnej kuchni; pracochłonne dania, których normalnie nie przygotowujemy. Zmieniło się nam też postrzeganie czasu wolnego. Kiedyś to była niedziela. Teraz mamy wolne soboty, zrobił nam się z tego weekend i trzydniowe święta już tak diametralnie się od niego nie odróżniają. Stają się bardziej powszednie. Oczywiście różni je oprawa, ale w przestrzeni publicznej ta oprawa pojawia się dużo wcześniej i też rozmywa świąteczny czas.

W tym roku pierwsze czekoladowe Mikołaje zaczęły straszyć w supermarketach już pod koniec października.
Z jednej strony to na pewno zabija magię świąt. Ale z drugiej – w naszym klimacie świąteczne ozdoby w czasie adwentu mają pewien sens. Jestem dzieckiem PRL i bardzo dobrze pamiętam swoją pierwszą wizytę na Zachodzie w czasie poprzedzającym Boże Narodzenie. To była Norwegia, gdzie o tej porze roku robi się ciemno już o wpół do trzeciej. Miasto rozświetlone ozdobami i świątecznymi neonami, wszechobecne kolędy i grog, którym częstowano w sklepach, mają psychologiczne uzasadnienie. To nie komercja niszczy święta, raczej stanowi poręczną wymówkę. Jeśli nie potrafimy odświętnie przeżyć świąt albo nam się po prostu nie chce, zwalamy to na wszechobecne od listopada Mikołaje.

Dla mnie święta to jest czas szczególny, gdy programowo zawieszam wszelkie obowiązki, oddaję się wyłącznie przyjemnościom; moment dyspensy od restrykcyjnych diet i myślenia, ile poszczególne dania mają kalorii. Potwornie mnie złości, gdy już w drugi dzień świąt w telewizji rozważa się, jak należy spalić dietetyczne grzechy, a ludzie ubolewają, że przez święta wypadli z właściwego rytmu. A ja sądzę, że wręcz przeciwnie, nic tak człowiekowi dobrze nie robi jak zawieszenie rutyny i codziennych przyzwyczajeń. Po to są święta.

Prof. Beata Łaciak, socjolożka w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się socjologią obyczajów, mediów i dzieciństwa. Autorka książek „Dziecko we współczesnej kulturze medialnej”, „Obyczajowość polska czasu transformacji, czyli wojna postu z karnawałem”, „Kwestie społeczne w polskich serialach obyczajowych”.

Polityka 51-52.2014 (2989) z dnia 16.12.2014; Temat na Święta; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Bombki biało-czerwone"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną