Po 30 latach pracy z szoferki nie widać już, że drzewa pozbijane są w malownicze plamy, pola pokreślone tyczkami z chmielem, a stawy hodowlane błyszczą jak lustra. Jedzie się raz po płaskim, raz pod górkę, raz wchodzi się w zakręt, raz jest prosto. Potem zjeżdża się do bazy w Biłgoraju, tankuje bak, podbija kartę drogową, zdaje kasę fiskalną i wraca do domu albo na kwaterę. Pada się spać, bywa, że z migającymi przed oczami pasami szos. Tamten piątek miał być taki jak ponad 1,5 tys. pozostałych. I to od początku, kiedy do torby wrzuciło się kanapkę, dojechało do bazy, zrobiło szybką kawę i ruszyło.
Najpierw o 10.30 z Biłgoraja do Lublina. Tam trzy godziny postoju, inspekcja transportu, zupa w Barze Kolejowym. Po sygnale z dyżurki zmiana tablicy „Biłgoraj–Lublin” na „Lublin–Lubaczów” i wjazd na stanowisko czwarte. W piątek 24 października 2014 r. o godz. 15.30 w autosanie midi należącym do PKS Biłgoraj było 40 pasażerów, w tym jedna kobieta w siódmym miesiącu ciąży.
17.26 – postój w Biłgoraju
Przez 30 lat można się przyzwyczaić, że ludzie siadają tak samo. Młodzież szkolna ładuje się na tylne siedzenia. Jadący albo powracający z pracy wybierają miejsca przy oknie; najpierw patrzą przed siebie, potem przysypiają z głową opartą o szybę. Kobiety w ciąży, świeżo po porodzie, wiozące dzieciaki na szczepienia albo do lekarza zajmują miejsca tuż za kierowcą. Podróżujący do Zamchu pod Lubaczowem – kobieta w ciąży, z 9-letnim synem i teściową – nie różnili się od innych. Siedzieli tuż za kierowcą. Ciężarna przysypiała, teściowa patrzyła w okno, chłopak stukał coś w telefonie.
Kiedy w Biłgoraju wyszli odetchnąć świeżym powietrzem, wyczuło się zmęczenie i rozdrażnienie. Mam już dosyć tej jazdy – powiedziała ciężarna, ale nie zezwala się opóźniać odjazdu dla jednej, może i w ciąży, ale przecież zdrowej pasażerki.