Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Wdzięczność

Taternik ratownik

Lekarze policzyli, że na Artura Pierzchniaka, lat wówczas 36, waga 65 kg, spadła tona. Lekarze policzyli, że na Artura Pierzchniaka, lat wówczas 36, waga 65 kg, spadła tona. Stanisław Ciok / Polityka
Tamten drugi leciał z wysokości ósmego piętra. Taternika Artura dzieliło od ściany kilkanaście metrów. Zdążył podbiec i wyciągnąć ręce.
Mirosław Gryń/Polityka

Uderzenie było potężne. Lekarze przemnożyli metry przez 90 kilogramów i wyszło im, że na Artura Pierzchniaka, lat wówczas 36, waga 65 kg, spadła tona. Nieprzytomny stoczył się 100 m po twardym śniegu. Betonowym, jak mówią taternicy. Ten drugi z upadku wyszedł cało.

1.

Do szpitala w Zakopanem dowiózł go śmigłowiec, który szybko przyleciał, bo właśnie zabierał połamaną narciarkę nieopodal. Przytomność Pierzchniak odzyskał po zastrzyku z adrenaliny w serce. Początkowo lekarze myśleli, że kontuzjowana jest tylko ręka i włożyli ją w szynę. Jednak było gorzej. Uszkodzony kręgosłup w odcinku piersiowym, wyrwane 4 nerwy ze splotu barkowego i zdruzgotany prawy bark, w który Artur dostał butem do wspinaczki zimowej. Na szczęście już bez raków, zdjętych przez tamtego, by nie poharatać lin. Parę miesięcy później lekarze powiedzieli, że tę rękę to będzie już miał bezwładną od łokcia. Mimo operacji przeszczepu nerwów, pobranych z jego własnej łydki, i mimo rehabilitacji, na którą składali się przyjaciele i znajomi. Gdyby Artur był młodszy, może nerwy by się zregenerowały – no ale nie był.

Tamten drugi przyszedł do szpitala zaraz po wypadku. Miał na imię Oktawian. Student, lat 19, drugi raz na zboczu poważniejszej góry. Tamtego dnia najpierw Artur ratował jego, a potem on ratował Artura. Wezwał śmigłowiec, dotrzymał nieprzytomnego na reanimacji aż do przylotu ratowników.

Psychicznie młodszy, długo nie mógł się pozbierać. Przerwał nawet studia. Ludzie ze środowiska nie pozwalali mu zapomnieć, jakim kosztem jego życie zostało uratowane. Wprost mówili: nie sprawdził haka, zanim się na nim zawiesił, a to taka elementarna rzecz. Abecadło. A on tłumaczył, że myślał, iż to taki pewny hak, jak te treningowe na skałkach. Lecz tamten hak był najwyraźniej wbity przez poprzedniego wspinacza – a nie specjalnie wklejony.

Polityka 51-52.2014 (2989) z dnia 16.12.2014; Reportaż na Święta; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Wdzięczność"
Reklama