Klasyki Polityki

Idę na „Idę”

Nie oczekuję od każdego filmu, wiersza czy sztuki teatralnej, żeby była zgodna z taką lub inną polityką historyczną, ba, nawet z tak zwaną prawdą obiektywną. Od tego są podręczniki.

Im większe film „Ida” odnosi sukcesy za granicą, tym większą złość budzi w kraju. Jest to zgodne z zasadą polskiego piekła: tylko przy naszym kotle nie ma strażników, bo rodacy sami pilnują, żeby nikt nie uciekł. Wajda? Gdy w Hollywood odbierał Oscara, tutaj pisano o nim per „człowiek z celuloidu”. Wałęsa? Gdy w Kongresie USA mówił „We, the people”, jego własny people szarpał go za nogawki. Szymborska? Co tam Nobel, ważne, że w młodości komunizowała! Bauman? To major. I tak dalej.

– Nie idę na „Idę” – ogłasza w internecie Janusz Wojciechowski, eurodeputowany, polityk PiS, a przedtem – co ważne – sędzia. Kolejne laury „Idy” bardzo pana Wojciechowskiego uwierają. Nie dziwi go, że przewodniczący Parlamentu Europejskiego, niemiecki polityk Martin Schulz, wręczył nagrodę twórcom „Idy”. Wszak to taki film, w którym jest Holocaust, ale nie ma Niemców. (Deputowany Wojciechowski pisze „holocaust” przez małe „h”). Żydów – czytamy dalej – zabija w tym filmie już nie SS czy „rycerski Wehrmacht”, ale zły, podły, pazerny, durnowaty polski chłop. Polityk przyznaje, że film ma zalety artystyczne. „Artyzm jak artyzm – mówi – ale ta ideologia…”. „Dlatego nie idę na »Idę«” – kończy. Trzeba przyznać, że pan Wojciechowski daleko odszedł od zawodu sędziego. Filmu nie obejrzy, ale wyrok wydał. Ma rację PiS, że polski wymiar sprawiedliwości kuleje i trzeba bliżej przyjrzeć się sędziom. Także byłym.

„Ida” podpadła również Dominikowi Zdortowi, czołowemu publicyście „Rzeczpospolitej”. Zdort miesza „Idę” i jej twórcę z błotem. Zaczyna od porównania Pawła Pawlikowskiego do Leni Riefenstahl, ulubionej reżyser Hitlera i Goebbelsa, po czym napięcie tylko rośnie i na końcu dowiadujemy się, że ten film to „wielkie dzieło antypolskiej kinematografii”.

Redaktor Zdort, podobnie jak pan Wojciechowski, przyznaje, że film jest wysmakowany estetycznie, ale ta ideologia… (Tu dygresja: jak daleko sięgam wstecz, zawsze tak mówiono o POLITYCE. Dobrze redagowana, ale ta ideologia…). – Film głęboko zakłamany, wykorzystujący najbardziej prymitywne schematy antypolskiej i antyklerykalnej propagandy – pisze Zdort (dla którego „Pokłosie” to szmira). Riefenstahl prezentowała nazistowską wizję świata, Pawlikowski prezentuje wizję „Gazety Wyborczej”.

A konkretnie? Na ekranie – opowiada redaktor – typy prosto z książek Grossa: „Polska chłopka to tchórzliwa, prymitywna dewotka. Polski chłop jest brudny, nieogolony i pazerny. W czasie wojny zabił Żydów i zabrał im gospodarstwo. (…) Podobnie jak chłopi, antypatyczne są zakonnice”. Jedyna, zdaniem Zdorta, postać przedstawiona w filmie prawdziwie to była stalinowska prokurator, „krwawa Wanda”, rozrywana wyrzutami sumienia, jedyna postać, która budzi sympatię i współczucie widza. (Dlaczego sama Ida nie wzbudza sympatii – tego autor nie pisze). Zdort przyznaje, że film jest niezły (!) warsztatowo, ale „Utrwala nieuczciwe stereotypy o Polsce jako o siedlisku antysemityzmu, o Polakach jako o pazernych mordercach Żydów”. Leni Riefenstahl nie do końca umarła…

Nakręcony przez publicystę „Rzeczpospolitej” oraz przez deputowanego Wojciechowskiego, wściekły na Pawlikowskiego, Riefenstahl, Goebbelsa i Hitlera, „Gazetę” i całe to towarzystwo, udałem się stawić im czoła w stołecznym kinie Wisła. Na mój widok uciekli wszyscy i ku pokrzepieniu oburzonych „Idą” melduję, że 20 grudnia na seansie o godz. 15.15 obecnych było osiem (!) osób, wliczając w to niżej podpisanego z małżonką. Polska publiczność odrzuciła niemiecko-żydowską propagandę. Szkody w umysłach Polaków będą niewielkie. A że film bije rekordy oglądalności w innych krajach, to dlatego, że – jak pisze red. Zdort – zawsze gdy Polacy przyznają się nie do polskich win, mogą liczyć na aplauz innych. Mogą, ale nie u nas. Moim zdaniem film cieszy się powodzeniem za granicą, bo jest po prostu świetny, a tam ludzie chodzą do kina bez naszych kompleksów, idą na film, a nie na sąd ostateczny.

Przyznaję, że nie należę do widzów, którzy idąc do teatru – np. na przedstawienie Tadeusza Słobodzianka „Nasza Klasa” lub do kina na „Idę” – biorą ze sobą kalkulator, na którym obliczają, na ile film jest „pro”, a na ile „anty”. Nie brałem kalkulatora na „Katyń” ani na „1920. Bitwę Warszawską”. Nie sprawdzam, „komu to służy”, bo gdyby takie obowiązywało kryterium, to nie powstałyby szydercze amerykańskie filmy o wojnie wietnamskiej, francuskie o wojnie w Algierii, nie powstałoby angielskie „Wzgórze” ani obrazoburcze filmy Moore’a („Fahrenheit 9/11”) i Mela Gibsona. Nie oczekuję od każdego filmu, wiersza czy sztuki teatralnej, żeby była zgodna z taką lub inną polityką historyczną, ba, nawet z tak zwaną prawdą obiektywną. Od tego są podręczniki.

Że chłop polski ponad pół wieku temu nie wyglądał jak Adam Hanuszkiewicz i nie pachniał yardleyem – to fakt. Chłopki też nie gra w „Idzie” Grażyna Szapołowska – to prawda, ale już dwie główne aktorki filmu, Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska, spełniają chyba wymogi estetyczne redaktora?

Wszystko to jednak drobiazg w porównaniu z pytaniem zasadniczym: czy „Ida” to prawda czy antypolska propaganda? W pytaniu tym kryje się sugestia, że gdyby film był prawdziwy, to byłby propolski, ponieważ prawda jest po naszej stronie. Tymczasem prawda nie jest ani klasowa – jak nas uczono kiedyś, ani narodowa – jak nas uczą dzisiaj. Zbigniew Hołdys, którego rodzina mieszkała w tej samej wsi, gdzie rozgrywała się „Ida”, opowiadał w radiu, że było dokładnie tak. Wiele osób pracuje nad tym, żeby poznać prawdę o stosunkach polsko-żydowskich, nie tylko takie wyrodki jak Pasikowski, Gross czy Maciej Stuhr. Pomocne w ustaleniu prawdy jest nowe muzeum, a także poważne książki z ostatnich lat. Wymieńmy kilka: prof. Jan Grabowski „Ja tego Żyda znam” i „Judenjagd” (polowanie na Żydów), prof. Barbara Engelking „Zagłada Żydów na polskiej prowincji”, prof. Dariusz Libionka „Klucze i kasa”, dr Alina Cała „Żyd – wróg odwieczny?” i inne. Ich znajomość pozwala bardziej beznamiętnie obejrzeć „Idę”. Zachęcam.

Polityka 1.2015 (2990) z dnia 28.12.2014; Felietony; s. 108
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną