Społeczeństwo

Kura po polsku

Nowy socjologiczny atlas kobiet

Ponad połowa kobiet uważa, że rodzina funkcjonuje lepiej, gdy ona zajmuje się domem, a on zarabia. Ponad połowa kobiet uważa, że rodzina funkcjonuje lepiej, gdy ona zajmuje się domem, a on zarabia. Polityka
Kryzys i trudny rynek pracy to dla niektórych kobiet pokusa, by uciec w rolę pani domu. Te, którym przytrafia się to przymusowo, przeżywają dramaty. Etykieta „kura domowa” traktowana bywa jako piętno.
Polityka
Dla ponad 84 proc. kobiet satysfakcja, jaką czerpią z posiadania rodziny, jest warta więcej niż cokolwiek innego.Frederic Sierakowski/East News Dla ponad 84 proc. kobiet satysfakcja, jaką czerpią z posiadania rodziny, jest warta więcej niż cokolwiek innego.
Ewa z dwuletnim Karolem. Kryzys „kury domowej” dopadł ją w najmniej spodziewanym momencie, po urodzeniu dziecka, kiedy to siedzenie w domu powinno właśnie nabrać sensu.Leszek Zych/Polityka Ewa z dwuletnim Karolem. Kryzys „kury domowej” dopadł ją w najmniej spodziewanym momencie, po urodzeniu dziecka, kiedy to siedzenie w domu powinno właśnie nabrać sensu.

Kobiece fora ten temat rozgrzewa do czerwoności: dom to oaza spokoju, gdzie panuje ciepło i pachnie domowym ciastem. Tu też można się spełniać, realizować pasje – przekonują panie domu, ale w tej obronie domowości jest nutka agresji, bo czują, że dzisiaj praca poza domem to prestiż; czują, że są lekceważone, wyszydzane, zepchnięte na margines. Niby współczują tym zaharowanym i zabieganym, które nie mają czasu delektować się życiem rodzinnym, ale trochę z poczuciem wyższości: widocznie mnie na to stać.

Pracujące nie pozostają dłużne: robimy to samo co wy, ale szybciej, bo po pracy, zamiast celebrować cały dzień pranie i gotowanie. Jesteśmy finansowo i życiowo niezależne, a wy możecie któregoś dnia obudzić się z niczym.

Dwa plemiona

Ewa przyznaje, że miała pewne poczucie niestosowności, gdy postanowiła zostać w domu; że w jej otoczeniu jakoś wypada chcieć iść do pracy. To co ty robisz po całych dniach? Nie nudzi ci się? – pytały koleżanki. – Wykańczałam mieszkanie po remoncie, trochę szyłam, czytałam. Ja lubię być sama i siedzenie w domu dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Praca nie dawała mi jakiejś szczególnej satysfakcji – deklaruje.

Pierwszą pracę nawet lubiła. To była hurtownia farmaceutyczna. Ewa była zatrudniona w dziale sprzedaży; przyjmowała zamówienia, wysyłała dostawy, miała kontakt z klientami. Tyle że trzeba było siedzieć w weekendy, święta, wieczorami. W następnej – biurze hurtowni napojów gazowanych – weekendy co prawda miała wolne, ale zarobki poniżej przyzwoitości. – Miałam zasadę: jak mi coś nie pasuje, szukam innej roboty, ale poprzednią rzucam, dopiero kiedy coś znajdę – mówi. – Niestety, w końcu trafiłam do chamskiego, wykańczającego telemarketingu. Całymi dniami wciskałam ludziom karty członkowskie firmy turystycznej. To okrutna, wymagająca dużej odporności psychicznej praca, bo składała się głównie z niepowodzeń. Wychodziłam stamtąd z płaczem, zdołowana i zmęczona; za 1200 zł na rękę. Mój mąż zarabiał prawie dziesięć razy tyle. Któregoś dnia powiedziałam „do widzenia” i wyszłam. Plusy? Szalał już wtedy kryzys, więc poczucie ulgi, że nie muszę się z tym mierzyć, szarpać za marne grosze – wymienia Ewa. – Minusy? Jednak przykro, że nie ma się własnych pieniędzy, bo nawet w dobrym związku to osłabia pozycję kobiety.

Kryzys „kury domowej” dopadł Ewę w najmniej spodziewanym momencie, po urodzeniu dziecka, kiedy to siedzenie w domu powinno właśnie nabrać sensu. Poczuła, że jest przykuta do wózka, zamknięta psychicznie na wszystko, że nie ma siły wyjść z domu. Świat jest gdzie indziej, gdzie indziej toczy się życie, od którego jest szczelnie odizolowana. – To był jakiś dziwny baby blues, bo nie czułam żadnej niechęci do synka, on był moim głównym motorem życiowym. Całą niechęć obróciłam przeciwko sobie: że jestem nikim i co ja właściwie mam mu w życiu do przekazania? – wspomina. – Koleżanki wracały do pracy po macierzyńskim, a ja nie miałam siły nawet o tym pomyśleć. Ponad rok wygrzebywałam się z dołka. Dziś czuję się gotowa na coś nowego.

Gdy w grę wchodzą małe dzieci, temperatura sporu: zostać w domu czy pracować, wzrasta. Agnieszka Graff opisuje go jako wojnę dwóch wrogich plemion: zimnych, ambitnych suk, które zaniedbują dziecko kosztem kariery, i rozlazłych kur domowych, które z powodu dziecka „zapuściły” się życiowo. Jedne i drugie czują się winne.

„Panią Ambitną otacza aura nowoczesności i poczucie winy. I słusznie, bo, suka jedna, dziecko zaniedbuje. Pani Mamuśka słodka jest i czuła, ale w głębi pastelowego raju czai się wąż: oskarżenie o lenistwo i pytanie, co z nią będzie, gdy dzieci podrosną, a mąż (odpukać) wymieni ją na nowszy model. I słusznie wymieni, kwoka rozlazła, trzeba było pracować. Tak źle i tak niedobrze. Ale jest coś na pocieszenie: możecie sobie, drogie panie, skoczyć do oczu. Media uwielbiają kłótnie między kobietami” – pisze Graff w książce „Matka feministka”. Według niej to nie są dwa gatunki matek, ale pęknięcie w świecie, który nie liczy się z macierzyństwem. Państwo na długie lata abdykowało z pomocy rodzinie i dopiero od niedawna wprowadza programy pomagające godzić pracę z opieką nad dziećmi.

Większość kobiet próbuje lawirować między tymi biegunami. Z badań przeprowadzonych przez Katarzynę Pawlikowską i Dominikę Maison, opublikowanych niedawno w książce „Polki. Spełnione profesjonalistki, rodzinne panie domu czy obywatelki świata?”, wynika, że dla kobiet w Polsce najważniejszą wartością jest rodzina. Tak deklaruje 94 proc. Dla ponad 84 proc. satysfakcja, jaką czerpią z posiadania rodziny, jest warta więcej niż cokolwiek innego. Przy czym dziś jest to raczej rodzina partnerska. Ponad połowa uważa, że rodzina funkcjonuje lepiej, gdy kobieta zajmuje się domem, a mężczyzna zarabia, ale aż 85 proc. chciałoby, aby w ich związku kobieta i mężczyzn byli w takim samym stopniu obciążeni obowiązkami domowymi.

„Ta ambiwalencja postaw może świadczyć o tym, że mamy do czynienia z zachodzącą właśnie transformacją w zakresie ról społecznych i wartości. Z jednej strony współczesne Polki oczekują równouprawnienia, z drugiej – wiele z nich akceptuje nadrzędną rolę mężczyzn i cały czas godzi się z podporządkowaniem” – piszą autorki. Z ich badań wynika, że choć w przytłaczającej większości (81 proc.) Polki są zdania, że w tych czasach kobieta powinna pracować, to istnieje także grupa, która wolałaby zrezygnować z pracy i wrócić do tradycyjnego modelu rodziny. Dotyczy to zwłaszcza kobiet starszych. Tylko 8 proc. pracujących matek małych dzieci chciałoby zrezygnować z pracy i zajmować się jedynie domem, choć blisko jedna czwarta z nich chciałaby pracować mniej.

Rozczarowane, zachłanne, osamotnione

Typowej matki Polki już nie ma. Kobiety coraz bardziej różnią się między sobą, jeśli chodzi o stosunek do pracy i rodziny. Pawlikowska i Maison dzielą je na siedem kategorii.

Rodzinne panie domu – zajmują się rodziną i domem, bo taki jest ich wybór. Bycie matką, żoną i gospodynią domową definiuje ich tożsamość, a inne aspekty życia są temu podporządkowane. To nie jest typ męczennicy domowej, ale spełnionej kobiety, która dobrze czuje się w swojej roli. Nie oczekują pomocy od innych członków rodziny, przekonane, że wszystko zrobią najlepiej. Kariera jest dla nich pojęciem abstrakcyjnym i źle im się kojarzy. Jeśli nawet pracują, to nigdy nie zgodziłyby się na awans kosztem czasu dla rodziny. W tej grupie większość stanowią 40- i 50-latki, pochodzące ze wsi i małych miast, raczej słabo wykształcone.

Rozczarowane życiem – to podobna kategoria wiekowa, często rozwódki lub wdowy, zawiedzione pracą i rodziną, smutne, zmęczone, doświadczone przez los. To kobiety mentalnie trochę z poprzedniej epoki. Czują się przytłoczone swoim życiem, ale nie potrafią sobie wyobrazić, jak inaczej mogłoby ono wyglądać. Poświęciły się rodzinie nie dlatego, że chciały, ale dlatego, że czuły, iż tego się od nich oczekuje. Życie postrzegają jako pasmo obowiązków i konieczności. To nie był ich wybór. Czują się wtłoczone w tradycyjną rolę, ale są raczej krytyczne wobec tradycyjnych wartości. Te poglądy (np. akceptacja rozwodów) są ich formą buntu. Próbują łączyć aktywność domową i zawodową, ale żadna nie daje im satysfakcji.

Osamotnione konserwatystki – to grupa najstarsza (średnio 58 lat) i najsłabiej wykształcona. Prawie połowa tego segmentu to emerytki i rencistki. Jedna piąta nigdy nie pracowała. Mają bardzo wykrystalizowany, konserwatywny, oparty na wartościach katolickich światopogląd. Dotyczy to także rodziny. Miejsce kobiety jest w domu i wokół niego powinno się toczyć jej życie. Jednak w przeciwieństwie do rodzinnych pań domu postrzegają to jako obowiązek, a nie źródło satysfakcji. W przeciwieństwie zaś do rozczarowanych życiem nie próbują się przeciw temu buntować. To grupa, która deklaruje najmniejsze zadowolenie z życia.

Zachłanne konsumpcjonistki – to najtrudniejsza w opisie kategoria, bo badaczki dostrzegły, że w tej grupie deklaracje najbardziej rozjeżdżają się z autentycznymi przekonaniami. Mają stałą pracę, stabilną sytuację rodzinną i bardzo materialistyczne podejście do życia. Pracują dla pieniędzy, choć podkreślają, że ważna jest dla nich samorealizacja. Mają dość tradycyjne, przejęte od poprzednich pokoleń, poglądy na rodzinę. Mężczyzna powinien utrzymywać rodzinę i wychowywać dzieci twardą ręką. Pieniądze, które same zarabiają, chcą przeznaczać na własne potrzeby. Siebie i innych oceniają przez pryzmat tego, co kto ma i jak wygląda.

Niespełnione siłaczki – to największa grupa współczesnych Polek. Dobrze wykształcone, aktywne zawodowo, wysoko stawiają sobie poprzeczkę w każdej życiowej roli. Prowadzenie domu łączą z pracą, ale często to praca poniżej ich aspiracji i możliwości. Chciałyby mieć partnerską rodzinę, ale nie mają, więc wypełniają większość domowych obowiązków. Żyją przytłoczone codziennością, zmęczone, sfrustrowane.

Spełnione profesjonalistki – praca to ich pasja i wyznacznik tego, kim są, identyfikują się ze swoim zawodem. Życie rodzinne jest dla nich istotną wartością i starają się je łączyć z zawodowym, ale ich dewiza to: najpierw praca, potem rodzina. Określenie „gospodyni domowa” jest według nich nacechowane pejoratywnie. To grupa Polek najlepiej wykształconych i najbardziej zadowolonych z życia.

Obywatelki świata – grupa najmłodsza, w większości jeszcze studiująca. Myśl o zakładaniu rodziny jest dla nich na razie abstrakcyjna. Najpierw planują zdobyć wykształcenie i pracę.

Tryb: mąż

Dla współczesnych kobiet wybór roli pani domu wiąże się z realnym ryzykiem. Związki są coraz bardziej nietrwałe, decyzje o rozstaniu podejmuje się coraz łatwiej. Kobiety, które przez całe życie zajmowały się rodziną i wychowywaniem dzieci, po wypełnieniu tej roli wymieniane przez męża na nową partnerkę, zwykle młodszą, z pani prezesowej mogą łatwo zmienić się w bezrobotną z pośredniaka, bez doświadczenia zawodowego. A wojna o alimenty bywa długa i wyniszczająca. Ale niebezpieczeństwa związane z finansami dotyczą także kobiet młodszych.

Marta ma 29 lat i męża pracującego w renomowanej kancelarii prawniczej. Pół roku po urodzeniu dziecka próbowała wrócić do pracy. Kończyła historię sztuki. Miała trochę stałych zleceń, współpracowała przy organizacji wystaw. Wielkich pieniędzy z tego nie było. Miała dość wysłuchiwania uwag męża: co to za zawód?! i że więcej muszą wydać na opiekunkę. Odpuściła. – Gdy przestałam pracować, jemu natychmiast włączył się tryb: tradycyjny mąż, czyli ja zarabiam, ja decyduję. Odciął mnie od konta i przejął całkowitą kontrolę nad wydatkami, tłumacząc, że skoro nie pracuję, to musimy oszczędzać – opowiada. – Codziennie, wychodząc do pracy, zostawiał mi 20 zł. O pieniądze na fryzjera czy jakiś ciuch musiałam prosić, chociaż na swoje fanaberie nie żałował. Poczucie wartości spadło mi poniżej zera, czułam się upokorzona i zdołowana. Już wiem, że nasze małżeństwo nie przetrwa. Na razie nic mu nie mówię. Po kryjomu szukam pracy, żeby stanąć na własnych nogach i od niego odejść.

Według psychoterapeutki dr Marioli Kosowicz w takich sytuacjach bardzo często ujawnia się prawda o dojrzałości związku. Wspomina przypadek swojej pacjentki, bogatej kobiety, z pięknym domem, która zachorowała na nowotwór. Przestała zarabiać, mąż musiał zacząć sam finansować dom. Ona umierała, a on wydzielał jej każdy grosz. Musiała stosować jakieś fortele, żeby odłożyć parę złotych na pralkę dla matki. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. – Niedojrzałe związki oparte są na układzie siły. Chodzi o to, by pokazać, kto tu rządzi, a pieniądze świetnie się do tego nadają – mówi dr Kosowicz. – On przynosi łupy i zarządza, a ona stosuje jakiś dziwny handel wymienny: kup mi buty, a ja ci ugotuję. W dojrzałych związkach, gdy jedno traci pracę albo wybiera opcję prowadzenia domu, mogą się zdarzać trudniejsze chwile, ale ludzie się wspierają.

W łóżku z pilotem

Gdyby Ewelina miała odnaleźć siebie w siedmiu kategoriach Polek, wybrałaby „była spełniona profesjonalistka”, obecnie „rozczarowana życiem” w ciężkiej depresji. Pracowała przy organizacji planu jednego z seriali telewizyjnych. Lubiła tę robotę. Cały czas z ludźmi: scenarzyści, reżyser, gwiazdy. Straszny młyn, bo co chwilę trzeba było rozwiązywać jakieś kryzysowe sytuacje, ale to dawało adrenalinę i poczucie, że coś się dzieje. Serial zaczął jednak tracić oglądalność i ją zwolnili. Początkowo się nie przejęła. To okazja, żeby trochę odpocząć, a potem coś się znajdzie. Zawsze przecież coś się znajdowało. Czytała zaległe książki, chodziła do kina, bawiła się w gotowanie mężowi trzydaniowych obiadów. Po dwóch miesiącach zaczęła wysyłać oferty w sprawie pracy i dzwonić po znajomych, czy o czymś nie słyszeli. Gdy od kolejnej osoby usłyszała: kochana, zapomnij, w branży taka bryndza, że raczej zwalniają, niż zatrudniają, zaczęła się niepokoić. Czasem dzwoniły jeszcze koleżanki z dawnej pracy, poplotkować, ale coraz częściej czuła, że nie ma już o czym z nimi rozmawiać. Telefon zamilkł na dobre.

– Poczułam się jak w zamkniętej trumnie, obezwładniona, bezradna, odcięta od ludzi. Ale nie miałam już ochoty wychodzić z domu. Żeby choć trochę poczuć się jak dawniej, zaczęłam oglądać serial, przy którym ostatnio pracowałam. To było jak wizyty w tamtym świecie – opowiada. – Ale serial trwa niecałą godzinę, co zrobić z resztą dnia? Pilot zaczął mi przeskakiwać na inne programy. W końcu telenowel jest sporo.

Ewelina mówi, że popadła w seriale, tak jak popada się w alkoholizm. Rano czekała, aż mąż zamknie za sobą drzwi i włączała telewizor. Do telenowel doszły docusoapy, im bardziej ogłupiające, tym lepiej. Wybierała, jak alkoholik trunki z barku: teraz medyczne, potem kryminalne i sądowe, a na „dopitkę” program kulinarny. Niezbędne czynności domowe odwalała w przerwach reklamowych.

Po takiej całodziennej sesji czułam się, jak na ciężkim kacu. W końcu mąż zorientował się, że dzieje się ze mną coś złego i zabrał mnie na tygodniowy wyjazd. Było fajnie, ale po powrocie znów poczułam, że zatrzaskuje się nade mną wieko trumny, i wróciłam do zabaw z pilotem – wspomina. – Skończyłam na antydepresantach.

Dr Kosowicz brała kiedyś udział w programie radiowym emitowanym w Boże Narodzenie. W przerwie zadzwoniła dziewczyna, która niedawno urodziła dziecko. To były ich pierwsze święta, a ona płakała, że chyba nie potrafi go kochać, bo za wiele przez nie straciła. Gdy podejmowała decyzję o dziecku, nie zdawała sobie sprawy, ile będzie ją kosztować rezygnacja z pracy. Wyrwała się z małego miasteczka i kariera była fundamentem jej tożsamości.

– Objawy, które podawała, wskazywały na depresję. Ale z drugiej strony mam pacjentki z depresją, które ignorując swój stan zdrowia, zmuszają się do pracy na pełnych obrotach; panią prezes, która jadąc samochodem, staje na poboczu i wali głową w kierownicę, bo czuje, że dłużej nie da rady, czy panią profesor, która płacze w łazience na podłodze, bo czuje, że jest tak zmęczona, że nie ma siły oddychać – mówi dr Kosowicz. – Świat eskaluje oczekiwania, rynek jest coraz trudniejszy, coraz łatwiej wypaść z obiegu. To się nie może obejść bez kosztów psychicznych. Nie ma jednak prostej zależności, że każda utrata pracy równa się depresji. Z każdą stratą można sobie poradzić, gdy ma się odpowiedni fundament psychiczny.

Ten fundament to coś, co dostaje się w rodzinnym domu: wzorce zdrowych relacji, poczucie własnej wartości, wewnętrzne umiejscowienie kontroli zdarzeń, umiejętność dostosowania się do nowych warunków. Czyli to, co zrównoważy coraz silniejszą kulturową presję: nie pracujesz, więc jesteś nikim. – W jakimś sensie Polki straciły poczucie, że mają prawo, tak jak ich matki czy babki, wybrać rolę kobiety domowej – twierdzi dr Kosowicz. – Niezależność jest bardzo ważna, ale trzeba umieć znaleźć balans, czasem pozwolić sobie na słabość. A duża część kobiet ciągle czuje potrzebę udowadniania, że są lepsze od mężczyzn. Nierzadko, chcąc spełnić oczekiwania rynku, tłumimy swoją wrażliwość, choć w głębi duszy większość z nas lubi czasem pobawić się w dom.

Ewa wspomina weekend tego lata, kiedy pojechali ze znajomymi na wieś. Wracali w niedzielę do Warszawy i koleżanka, pracownica dużej agencji reklamowej, spytała: co będziesz jutro robić? – Chyba pierogi z jagodami – odpowiedziała i usłyszała zdziwiona: – O rany, jak ja ci zazdroszczę.

***

Lepsze zawodowe niż domowe

Ponad dwie piąte respondentów (44 proc.) uważa, że kobiety pracujące zawodowo cieszą się większym szacunkiem niż gospodynie domowe. Przeciwną opinię wyraża jedynie 5 proc. badanych. 44 proc. jest zdania, że kobiety są poważane tak samo, bez względu na ich sytuację zawodową. Mężczyźni (51 proc.) częściej niż kobiety (38 proc.) są przekonani, że kobiet nie wartościuje się ze względu na to, czy pracują czy nie. Respondentki zatrudnione w pełnym wymiarze czasu zdecydowanie częściej (61 proc.) niż niepracujące (47 proc.) sądzą, że praca zawodowa daje większy prestiż społeczny.

Chociaż większość respondentów jest przekonana, że kobiety aktywne zawodowo cieszą się większym szacunkiem społecznym, to 74 proc. deklaruje, że oni sami nie różnicują kobiet ze względu na ich status zawodowy.

Dane: CBOS 2013

Polityka 7.2015 (2996) z dnia 10.02.2015; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Kura po polsku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną