Nazywa się Damian Kunert. Ojciec innego dziecka zmarłego podczas porodu. Pani Agnieszki – która zmuszona była do urodzenia martwego dziecka siłami natury tuż po tym, jak dowiedziała się, że dziecko nie będzie żyło – nie szukał. Zadzwoniła jej siostra. Zgodził się wziąć i tę sprawę. O zaniechanie ratowania płodu, o psychiczne znęcanie się nad niedoszłą matką, która, pozostawiona przez półtora dnia bez pomocy psychologa, leżała na sali z innymi ciężarnymi.
Agnieszka F. jest trzynasta. Innych Damian Kunert sam wyszukiwał na portalach społecznościowych. Nakłaniał do odwagi. Przekonywał do złożenia pozwów – o spowodowanie śmierci lub kalectwa ich dzieci czy utratę płodności. Obwiniał szpital o partactwo, nonszalancję, nieodpowiedzialność, ściągając nad zduńskowolską „porodówkę” burzę.
Doniesienie do prokuratury w swojej sprawie złożył jako pierwsze. Datę 11 marca 2013 r. wciąż pamięta. – Kiedy pojawiła się główka, lekarze zobaczyli, że sytuacja wymknęła się im spod kontroli. Staś zablokował się barkami w kanale rodnym. Ciągnęli go za głowę. Chaos. Wszystko we krwi. Dziecko dusiło się. Została zerwana pępowina – wspomina. Jego żona do dziś nie może się pozbierać, choć to już dwa lata od tragicznej nocy. Oboje nadal korzystają z pomocy psychologa.
A przecież z lekarzem prowadzącym Andrzejem L. rozważali cesarskie cięcie, bo już ten pierwszy poród, córeczki Marysi, był trudny. Miała 4 kg. Też utknęła w kanale – na minutę. – Przed porodem Stasia doktor zapewniał nas, że wszystko będzie pod najlepszą opieką. Na cesarkę zawsze się zdąży – dodaje Damian Kunert. No i nie zdążyli. Już po porodzie okazało się, że chłopczyk ważył 5,5 kg. Choć dziewięć dni wcześniej oszacowano go na 3,4 kg.