Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Drugie życie wraka

Wyścigi na złom

Kierowcy mówią, że dzięki wyścigowi wraki dostają drugie życie. Kierowcy mówią, że dzięki wyścigowi wraki dostają drugie życie. Grzegorz Klatka
Jedna z niepisanych reguł wyścigu mówi, że jak się samochód kończy, trzeba się pokazać. To może boleć, ale ból jest nieważny. Ważna jest adrenalina.
Na lawecie...wykończony uczestnik katowickiego wyścigu.Grzegorz Klatka Na lawecie...wykończony uczestnik katowickiego wyścigu.
Zmagania wraków to zawsze atrakcja.Grzegorz Klatka Zmagania wraków to zawsze atrakcja.
Radostowice. Tu wraki ścigają się w swoim naturalnym środowisku - na złomowisku.Grzegorz Klatka Radostowice. Tu wraki ścigają się w swoim naturalnym środowisku - na złomowisku.
Były już takie imprezy, na które przychodziło ponad 1,5 tys. ludzi.Grzegorz Klatka Były już takie imprezy, na które przychodziło ponad 1,5 tys. ludzi.

Przed jednym z wyścigów śnieg padał przez całą noc. Rano katowicki tor przy Konduktorskiej był biały. Ale tylko przez pierwszy wyścig. Pół godziny wystarczyło, by opony wymieszały śnieg ze żwirem i zmełły je w błotnistą breję. Samochody wchodziły w zakręty z efektownym poślizgiem, zderzały się, stawały w poprzek, zderzaki i lusterka fruwały po torze, a Marcin Klukowski, organizator zawodów i spiker, zapewniał publiczność, że zawodnik wraka pojedzie w każdych warunkach, bo – im gorzej, tym lepiej. To jedno z jego ulubionych powiedzonek.

Publiczność, która zaczęła się schodzić na długo przed rozpoczęciem pierwszego wyścigu, patrzyła na auta z podziwem. Wyciągnięte na maskę chłodnice, przyklejone wzdłuż osi puszki piwa przypominające irokez punka, zatknięte po bokach flagi niczym husarskie skrzydła, podniesione podwozia, niepokojący brak zderzaków. I jeszcze te rozstawione obok toru beczki z płonącym drewnem, przy których załogi i kibice grzali zziębnięte ręce. Mad Max.

Skojarzenie oczywiste, ale Klukowski go nie lubi. Bo Mad Max to rozwałka. Bardziej pasuje do destruction derby, wyścigu, w którym nie chodzi o wygraną, ale o jak największą liczbę zderzeń i rozwalonych samochodów. Wrak race to co innego: normalny wyścig, w którym trzeba dojechać do mety, żeby wygrać. Ale też nie Formuła 1, więc nieczyste chwyty są dozwolone, byle w granicach rozsądku. Rozsądek zabrania wjeżdżania na chama w przeciwnika. Ale dopuszcza tak zwane precyzyjne unieruchomienie, więc można wjechać w rywala od tyłu i obrócić go o 180 stopni. Można też wypchnąć rywala z toru, proszę bardzo, ale delikatnie i w sportowej atmosferze. Żadnych Mad Maxów. Gdy ktoś się nie stosuje, czerwona flaga i rozmowa dyscyplinująca. Zwykle skutkuje, nie zdarzyło się jeszcze, żeby sędziowie musieli kogoś z wyścigu wykluczyć. Bo nie przyjeżdżamy się tu pozabijać, tylko bawić – to drugie z ulubionych powiedzonek Klukowskiego.

Cud na hopce, czyli zasłyszane na torze

Była taka sytuacja – kadet szedł w lewo, my za tobą w prawo. Hamowałeś tam czy poszedłeś dzidą?

Tam, gdzie żeście mnie wypchnęli?

Nie, później, tam gdzie jest taka hopka.

Aaaa… Tam przyhamowałem lekko.

A my dzidą. Postawiło nas bokiem, a potem przód nam się zawiesił.

No właśnie, nie sztuka rozpieprzyć auto, trzeba mieć strategię. Jak cię gościu dubluje, to zjedź. Jest lepszy, szkoda się zabijać. A wy co? Ja do was dojeżdżam, myślę, że zjedziecie, a wy ogień. Niepotrzebnie.

Skąd mogliśmy wiedzieć, że nas dublujesz?

Dwóch was jest, musicie obserwować.

No, musimy… A jak wóz? Wytrzymał?

Mocowanie baku mi odleciało i spryskiwacz wyrwało. Zawieszenie na razie jest okej, mam przerobione trochę, da radę. A co z waszym?

Na razie nie wiem, coś tam szura. Ale jest nieźle. Jak wyskoczyliśmy na tamtej hopce, pomyślałem, że pozamiatane, zawieszenie z przodu nie miało prawa przeżyć. Ale przeżyło. Cud jakiś, jak Boga kocham. Nie myślałem, że ten wóz tyle wytrzyma. Niepozorne są najlepsze.

Szoł ze szkodą dla kości ogonowej

Najlepsze są japończyki: toyoty, nissany (ze wskazaniem na micry), hondy i mazdy. Nieźle sobie radzą niemieckie beemki, volkswageny golfy (najlepiej dwójki), audi. Z francuskich meganki (byle nie kombi) i citroëny. Od czasu do czasu na starcie pojawiają się też nieśmiertelne yugo, tico i tyskie cinquecento. Małe, ale zadziorne.

Wszystkie samochody po przejściach, o krok od złomowania, bo jedna z głównych zasad wrak race mówi, że wartość samochodu nie może przekraczać tysiąca złotych. Wartość ocenia się na oko. Wrak to wrak, od razu widać, że swoje przeszedł. Kierowcy mówią, że dzięki wyścigowi wraki dostają drugie życie.

Wojciech Dulowski spod Krakowa startował w siedmiu wyścigach. W dwóch pierwszych na yugo, następny pojechał astrą, potem przesiadł się do renault megane, a teraz jeździ seicento, w którym niespodziewanie zakochał się na zabój. Dwa razy w autku odpadła chłodnica, dziurę w podłodze ma wielkości futbolówki, ale Dulowski nie chce oddać go na złom. Nawet kupił drugie seicento, żeby miał czym łatać to pierwsze. Ostatnio postanowił chłodnicę przerzucić do tyłu, za sam wężyk zapłacił 600 zł. Zainwestował, bo ma nadzieję, że jeszcze trochę nim pojeździ, chociaż w wyścigu wraków niczego nie można być pewnym. Koniec może przyjść w każdej chwili.

Jedna z niepisanych reguł wyścigu mówi, że jak się samochód kończy, trzeba się pokazać. A że Dulowski reguły wyścigu dobrze zna, to kiedy poczuł, że silnik yugo ciągnie na rechach, taki szoł zrobił przed kamerami lokalnej telewizji, że przez tydzień ledwo chodził – od skoków na hopkach bolała go kość ogonowa. On wydobrzał, yugo skończyło na złomowisku.

Po wyścigu każdego coś boli, ale ból jest nieważny, minie. Ważniejsza jest adrenalina.

Bożena z Klaudią spychają matiza

Bożena: Kilkanaście lat temu próbowałam z mężem sił w rajdach samochodowych. Zrobiliśmy nawet licencję drugiego stopnia, ale za dużo nie pojeździliśmy. W wyścigu wraków startuję po raz pierwszy, namówił mnie mąż koleżanki, Klaudii, która jechała ze mną jako pilotka. On ma komis samochodowy, startował w jednym wyścigu w Krakowie i wymyślił, że stworzymy kobiecą załogę. No i jedziemy, chociaż to zupełnie co innego niż rajdy. Tu wszystko boli, ręce, plecy – strasznie dobija, jak się spada z tych hopek. A poza tym rywalizacja, adrenalina. Jak ktoś cię stuknie, to budzi się w tobie taka ochota, żeby oddać, temu albo innemu, komukolwiek. Dopóki w nas nikt nie wjechał, jechałyśmy spokojnie, ale potem, jak już zaczęli wjeżdżać, to co było robić? Dwa samochody wypchnęłyśmy z toru. Chciałyśmy wypchnąć trzeci, matiza, ale nasz przedni zderzak zaczepił o jego tylny i pchałyśmy go z pół okrążenia. Niezły ubaw.

Klaudia: Jak to wygląda z pozycji pilota? Głos prawie straciłam, tak się na nią darłam. Dopingowałam, ale też pilnowałam swojej strony. Ona lewej, ja prawej. Jak nas ktoś chciał wyprzedzać, to mówiłam, że nam tył atakują. Przypominam też o różnych rzeczach, bo w stresie można zapomnieć, np. o płynie do spryskiwaczy. W bagażniku zamontowaliśmy baniak 20-litrowy z płynem, bo błota nie brakuje. Węże od baniaka idą po dachu, w kabinie mamy specjalny przełącznik, który wciskamy i płyn leje się po szybach. Wiedzieliśmy, co nas czeka, bo mąż startował już w Krakowie. Tam złapał gumę, bez bocznej szyby jechał, bo jak mu ktoś w drzwi wjechał i go obrócił, to wypadła, przy okazji poraniła mu rękę. Jak wysiadł z samochodu, nie wiedziałam, co się stało, ręka mu krwawiła, a jeszcze obrączkę zgubił, więc teraz bez obrączek jeździmy. Pierścionki też zdejmuję, żeby nie zgubić. Niektórzy wyciągają szyby, musimy o tym pomyśleć na przyszłość. Ja się w ogóle boję jeździć. Jak z mężem jadę, ciągle go strofuję, że za szybko jedzie, bo mi się niedobrze robi. A tu… Powiedziałam Bożenie, że jakby co, to ja w trakcie wyścigu wysiądę, ale, kurczę, było super, adrenalina robi swoje.

Honda, honda, lepiej jeździ, niż wygląda

Przemysław Mędrek spod Cieszyna jeździ w amatorskich rajdach samochodowych czwarty rok. Ale od początku czegoś mu w nich brakowało – odcinki są krótkie, przejazd każdego trwa mniej więcej dwie minuty. Nawet jak przejedzie się trzy odcinki (z tylu zwykle składa się rajd), raptem spędzi się sześć minut za kierownicą. A poza tym każdy jedzie sam, walczy tylko z czasem. Kiedy dwa miesiące temu Przemysław wygrał wrak race w Krakowie, w godzinę przejechał 37 km, o pasjonującej walce zderzak w zderzak nie wspominając.

Jeździ hondą civic, bo też jest zdania, że japończyki są najbardziej wytrzymałe. Bez oleju czy bez wody przejadą najwięcej. Kupił wóz za tysiąc złotych, ale po pierwszym wyścigu, w którym rozwalił zawieszenie, skrzynię biegów i chłodnicę, trochę autko podrasował. Teraz zawieszenie jest twardsze, chłodnicę wyciągnął na maskę, szyby wymienił na pleksę i wyrzucił ze środka samochodu wszystko, co niepotrzebne, żeby był lżejszy. Pierwszy bieg wygrał, a Klukowski, patrząc na jego popisową jazdę, krzyczał: Honda, honda, lepiej jeździ, niż wygląda. To kolejne z jego ulubionych powiedzonek.

Klukowski z dumą śledzi zmagania pół setki samochodów, które stanęły na starcie, i przypomina, że wszystko zaczęło się od wyścigu w Rudzie Śląskiej. Zorganizował go dla kumpli cztery lata temu, na malutkim torze ścigało się zaledwie kilka samochodów. Dzisiaj jest właścicielem firmy Wrak-Race Silesia, do wyścigów, które organizuje co miesiąc, garną się wciąż nowi zawodnicy, a starzy wyjadacze tworzą teamy i zakładają fanpage’e na Facebooku. Oglądają ich setki kibiców.

Pewnie, że nie odkrył Ameryki. To Ameryka odkryła wraki dla wyścigów. Pomysł szybko podchwycili Irlandczycy i Anglicy, a potem Skandynawowie i inni. Tam wyścigi organizowane są od dawna, polski rynek musiał do nich dojrzeć. Jeszcze niedawno samochodami, które dzisiaj kierowcy rozbijają na wrak race, rodziny jeździły do galerii handlowych i kościołów. Dziś rozwalenie maszyny za kilkaset złotych nikogo nie rusza. Rywalizacja nabiera rumieńców. W tym roku po raz pierwszy Klukowski wprowadził system punktowy – każdy wyścig jest oceniany, pod koniec roku punkty zostaną zliczone, a zwycięzca odbierze nagrodę. Motor albo wycieczkę zagraniczną.

Kto więcej gazuje, ten krócej jedzie

Zaplanowali sobie, że pojadą audi. Ale właściciel audi w ostatniej chwili się rozmyślił i zrezygnował ze sprzedaży, więc Michał Żaliński, właściciel warsztatu samochodowego w Wodzisławiu Śląskim, i Bartosz Filipowicz, mechanik samochodowy, wzięli, co było. Był matiz.

Sami byli ciekawi, co z tego wyjdzie. Na wszelki wypadek chłodnicę schowali w bagażniku, wzmocnili z przodu wahacze i sprężyny – tył z volvo, przód z hondy acord. Podwozie poszło w górę, więc nie zahaczali nim o ziemię w koleinach.

Wszystko szło dobrze do momentu, gdy błoto zaczęło im wpadać do środka. Dopiero wtedy zobaczyli, że odkleiła się przednia szyba. Przez kilka okrążeń tłukła o ramę niemiłosiernie, aż w końcu na jednym z zakrętów odpadła i był spokój. Ale z szybszą jazdą mieli od tej pory kłopot, bo im szybciej, tym więcej błota na twarzy. Sami nie wiedzą, jak w tych warunkach udało im się dojechać do mety. Do półfinału wprawdzie nie wjechali, ale obiecali sobie, że zmodyfikują matiza i wrócą.

Wróci też Miłosz Kuczka, który nad swoim peugeotem 106 pracował przez cały tydzień, po 14 godzin dziennie. Razem z kumplem, który był pilotem, wzmocnili mocowanie silnika, żeby nie wypadł na hopkach, zamontowali siedzenia kubełkowe i czteropunktowe pasy, żeby było bezpiecznie, oraz kamerki, żeby pierwszy start uwiecznić i udostępnić w sieci. Zdjęli tylną klapę, bo i tak by odpadła. Zdjęli też maskę (bo mogła odpaść), a silnik przykryli dywanem, który przykręcili do ramy śrubami. Żeby go nie zdmuchnęło. Wszystko było fajnie, dopóki z felgi nie spadła opona. Niestety, wszystkiego przewidzieć się nie da.

Citroën saxo skończył ściganie, kiedy na jednej z hopek wypadł mu akumulator. Honda Mędrka nie dotarła do mety półfinału, bo złamał półoś, dziewczyny z opla dotarły do finału, ale na kilka minut przed końcem wyścigu silnik odmówił posłuszeństwa. Klukowski często powtarza, że trzeba znaleźć kompromis między szybkością a ostrożnością. Bo kto więcej gazuje, ten krócej jedzie.

Co Klukowski powiedział

Wrakami można się już ścigać w Gdyni, Poznaniu, Lublinie, Kielcach, Rzeszowie, Mrągowie, w Mysiadle pod Warszawą, w Białymstoku i w kilku innych jeszcze miejscach. W małych Radostowicach pod Pszczyną wraki ścigają się w swoim naturalnym środowisku – na złomowisku. Chociaż wieś liczy sobie 1,5 tys. mieszkańców, ubiegłoroczny wiosenny wyścig przyciągnął ponad dwa razy tyle widzów.

Większość imprez odbywa się od przypadku do przypadku. Klukowski, który pasję przekuł w biznes, jako jedyny organizuje je cyklicznie. A ponieważ wrak race to nie dziecinada jak palenie gum, tylko zawody z krwi i kości, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Pozwoleń na organizację mieć nie musi, bo to nie impreza masowa i odbywa się na terenie prywatnym, ale i tak poprosił policję o opinię. Na każdych zawodach jest karetka pogotowia i ochotnicza straż pożarna, chociaż ani jedni, ani drudzy za dużo do roboty nie mają. Wraki to nie bolidy, na torze nie osiągają zawrotnych prędkości – średnia nie przekracza 40 km/h. Nawet jeśli ktoś wypadnie z toru, nic poważnego się nie dzieje. Strażacy z OSP Katowice-Podlesie nudzili się tak bardzo, że w końcu wystawili do wyścigów swoją załogę. Teraz – pod wspólną nazwą Fojerwera – startują trzy strażackie ekipy, w tym jedna z prezesem i jego córką.

Klukowski chwali się, że jego wysiłki docenili nawet Austriacy, którzy zaproponowali mu, by zaprosił paru kierowców i przywiózł ich do Wiednia. Mają tam tor oświetlony, można ścigać się przez całą dobę. Ale co z tego, wzrusza ramionami Klukowski, jeśli na wyścigi przychodzi garstka kibiców. W Katowicach były już takie imprezy, na które przychodziło ponad 1,5 tys. ludzi. Wiosną przyjdą rodziny z dziećmi i młode dziewczyny w szpilkach, żeby się polansować.

Więc Klukowski powiedział tym z Wiednia, żeby wzięli swoje samochody na lawety i przyjechali do Polski. Bo chociaż nasz rynek dojrzewał dłużej, to najwyraźniej wyrósł lepiej.

Polityka 14.2015 (3003) z dnia 30.03.2015; Na własne oczy; s. 132
Oryginalny tytuł tekstu: "Drugie życie wraka"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną