Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Jak się siedzi

Raport o stanie polskiego więziennictwa

Więziennictwo to państwo w państwie. 155 aresztów i zakładów karnych, 37 tzw. oddziałów zewnętrznych, 15 okręgowych inspektoratów. Więziennictwo to państwo w państwie. 155 aresztów i zakładów karnych, 37 tzw. oddziałów zewnętrznych, 15 okręgowych inspektoratów. Łukasz Szelemej / EAST NEWS
Funkcjonariusze biorą łapówki, romansują z aresztantkami, czasem biją. Po drugiej stronie skazańcy odbywający wyroki w zatłoczonych celach, bez pracy i poczucia sensu. Polskie więzienia nie przygotowują do wolności, ale do recydywy.
Polskie więziennictwo to hermetycznie szczelna kraina rządząca się własnymi regułami, gdzie ważnym spoiwem jest strach.Marcim Stępień/Agencja Gazeta Polskie więziennictwo to hermetycznie szczelna kraina rządząca się własnymi regułami, gdzie ważnym spoiwem jest strach.

Ostatnio od skandali aż gęsto. Wyszły na jaw łapówki w więzieniu na ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu. Za pieniądze osadzonym załatwiano paczki, przepustki i przedterminowe zwolnienia. Prawomocnie skazano za udział w tym procederze m.in. zastępcę dyrektora zakładu karnego. Podobny przypadek wykryto też w więzieniu w Iławie.

Po aferze z wypożyczaniem osadzonych w zakładzie karnym w Garbalinie do pracy bez wynagrodzenia przy budowie autostrady zdymisjonowano dyrektora okręgowego w Łodzi i szefa kryminału w Garbalinie, a posadę stracił też dyrektor generalny więziennictwa.

Niedawno wybuchła afera po ujawnieniu, że Katarzyna P., żona prezesa Amber Gold, siedząca podobnie jak małżonek w areszcie, jako podejrzana o przestępstwa finansowe w wielkiej skali, zaszła w ciążę z wychowawcą więziennym. Do zbliżenia między funkcjonariuszem w stopniu kapitana (żonatym, ojcem dwojga dzieci) a młodą aresztantką miało dojść w pokoju wychowawców aresztu w Łodzi. – To my złożyliśmy w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu niedopełnienia obowiązków lub przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy służby więziennej – mówi rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu w Łodzi Bartłomiej Turbiarz. Nadużył uprawnień wychowawca, obcując seksualnie z aresztowaną, a nie dopełnili obowiązków ci, którzy mu w tym nie przeszkodzili. Pracę na wszelki wypadek stracił dyrektor aresztu, ale główny podejrzany został jedynie przesunięty do innych obowiązków. Prokuratura prowadzi śledztwo nadal nie przeciwko niemu, ale w sprawie.

Przypadek z ciążą Katarzyny P. to jedynie świadczący o kompletnym upadku norm moralnych pikantny dodatek do długiej listy karygodnych wpadek pracowników służby więziennej. Dyrektor ze Sztumu (z wykształcenia psycholog kliniczny), który w 2011 r. zamordował niepełnosprawnego więźnia, sam nie trafił do więzienia, bo psychiatrzy orzekli, że w chwili popełniania czynu miał całkowicie zniesioną poczytalność. Trzeba dodać, że ten stan trwał u sprawcy długo, bo przecież do zabójstwa przygotował się, zabrał z domu nóż, którym ugodził ofiarę.

Strażnik więzienny z Sieradza, który w ataku szału zastrzelił z wieżyczki przy bramie do zakładu karnego trzech policjantów i ciężko zranił konwojowanego przez nich aresztanta, według psychiatrów był poczytalny i został skazany na dożywocie.

Do pracy w więziennictwie trafiają osoby, które powinny być odrzucone po badaniach psychologicznych jako niestabilne emocjonalnie, podatne na łapówki czy niepanujące nad swoimi żądzami, jak kapitan z Łodzi. To dowód, że rzetelne badania są w pewnej mierze fikcją. Zdarzają się przypadki nepotyzmu, czyli klany rodzinne popierające się nawzajem, a drogę do awansów otwierają tzw. dobre plecy. Praca w służbie więziennej, chociaż funkcjonariusze narzekają na niskie zarobki, jest nadal atrakcyjna, bo daje prawo do emerytury mundurowej, czyli po 25 latach służby (do niedawna po 15 latach). W małych miejscowościach więzienie jest często jedynym liczącym się pracodawcą. Tylko przy odpowiednich znajomościach można tam liczyć na etat. Mamy do czynienia z doborem negatywnym, co wpływa na poziom kadr.

Nie polecą w kosmos

Im więcej patologii w szeregach służby więziennej, tym bardziej znikają z pola widzenia osadzeni i ich potrzeby. Najlepiej jak niczego nie chcą, nie stwarzają problemów, po prostu grzecznie siedzą.

Więziennictwo to państwo w państwie. 155 aresztów i zakładów karnych, 37 tzw. oddziałów zewnętrznych, 15 okręgowych inspektoratów. Do tego ośrodki szkoleniowe, baza wypoczynkowa i ośrodek doskonalenia kadr. 27 tys. funkcjonariuszy i kilkanaście tysięcy pracowników cywilnych. A naprzeciwko nich prawie 80 tys. tzw. osadzonych, czyli skazańców i tymczasowo aresztowanych. I jednych, i drugich za dużo.

Polskie więziennictwo to hermetycznie szczelna kraina rządząca się własnymi regułami, gdzie ważnym spoiwem jest strach. Osadzeni boją się funkcjonariuszy i coraz surowszych kar narzucanych przez regulaminy, a kadra na każdym szczeblu obawia się wyższych szczebli. Strach jest więc piętrowy. Na czele gigantycznej instytucji stoi Centralny Zarząd Służby Więziennej ze swoimi departamentami i wydziałami, a na samym szczycie zasiada dyrektor generalny. Ten boi się ministra sprawiedliwości, bo od niego zależy.

W takiej pełnej stresów atmosferze gubi się istota rzeczy. Czy więzienia istnieją tylko, aby karać i izolować, czy też powinny wykonywać zadania przygotowujące osadzonych do życia na wolności? Były szef więziennictwa Paweł Moczydłowski powiedział kiedyś, że skazany po odbyciu kary nie wyleci w kosmos. Trafi między ludzi i albo znów zacznie ich krzywdzić, albo nauczy się reguł uczciwego świata. No właśnie, kto go ma do uczciwości przekonać? I w jaki sposób?

Szprotki w puszce

Państwo więzienne jest drogie w utrzymaniu i z roku na rok droższe. Budżet na 2014 r. wyniósł prawie 2,6 mld zł, ale potrzeb nie zaspokoił. Osadzeni nadal przebywają w przeludnionych celach, gdzie na głowę powinno przypadać według polskich norm 3 m kw. Często przypada mniej i więźniowie mają wówczas prawo do odszkodowania za umieszczenie w niehumanitarnych warunkach. Takich pozwów składanych jest coraz więcej i według wykładni Sądu Najwyższego powinny być rozstrzygane po myśli skarżących. Europejski Komitet Przeciwdziałania Torturom wielokrotnie napominał Polskę, aby zwiększyła normę powierzchniową w więzieniach przynajmniej do 4 m kw. na głowę. To i tak niewiele, bo w Holandii, Grecji, Hiszpanii i Norwegii więzień ma prawo do 10 m kw., w Turcji do dziewięciu, w Niemczech do siedmiu, a te cztery metry sugerowane w Polsce od dawna są normą w Bośni i Hercegowinie.

Kolejni szefowie więziennictwa jako antidotum na przeludnienie w celach dyskretnie postulują zwiększenie budżetu. Przedstawiają plany budowy nowych jednostek, ostatnio modna jest wizja stworzenia kryminalnych molochów stawianych od zera w szczerym polu, poza granicami miast. Wtedy tłok w celach zostanie rozładowany, a inną korzyścią będzie zmniejszenie stanu kadry, bo w nowoczesnych, sterowanych elektronicznie placówkach nie będzie potrzeby zatrudniania całej armii funkcjonariuszy. Najpierw wydamy pieniądze na inwestycje, a potem zaoszczędzimy na płacach dla załogi, bo koszty osobowe to największa pozycja pożerająca budżet służby więziennej – tak brzmi uzasadnienie. Rzecz jasna przeciwko takiemu pomysłowi protestują związkowcy. Twierdzą, że w więziennictwie jest za mało etatów, a ludzie są przepracowani.

Z punktu widzenia osadzonych na pewno za mało jest wychowawców i psychologów, a więc tych, którzy mają z nimi pracować nad poprawą. Bez tej pracy więzień po prostu siedzi jak szprotka zamknięta w puszce. Jeden z najbardziej znanych ekspertów od resocjalizacji i propagator probacji prof. Andrzej Bałandynowicz mówi, że człowiek już po trzech latach pobytu w kryminale doznaje trwałych uszkodzeń mózgu określanych jako charakteropatia nabyta. Jakie szanse na bezproblemowy powrót do wolnego życia ma były więzień po 5, 10 czy 25 latach pozbawienia wolności? Odpowiedź brzmi – nie ma takiej szansy. Jeżeli nawet nie popełni ponownie przestępstwa, to nigdy nie nauczy się reguł życia w poprawności i będzie stwarzał problemy sobie i otoczeniu.

Więzienie powinno przygotowywać swoich podopiecznych do życia na wolności, ale system jest niewydolny. Skazany na 25 lat kryminału Jerzy Buda (dane zmienione) odsiedział już 14 lat z wyroku i zgodnie z procedurą powinien być wdrażany do czekających go zmian. Niebawem przecież na wokandzie stanie sprawa jego przedterminowego warunkowego zwolnienia z odbywania reszty kary.

Wcześniej powinien przynajmniej kilka razy skorzystać z krótkich przepustek, czyli wyjść na miasto w towarzystwie wychowawcy. Po tak długiej izolacji musi poczuć smak wolności, zobaczyć, co się wokół zmieniło, nauczyć zachowania na ulicy, w sklepie i wśród ludzi. Potem zacząłby wychodzić na kilkudniowe przepustki na pobyt z rodziną. Kadra w zakładzie karnym na północy Polski dobrze wie, że Jerzy Buda ma dokąd wracać, czeka na niego kochająca żona i rodzice. Normalna rodzina, a nie środowisko przestępcze. Podczas pobytu za kratami Jerzy dał się poznać jako osadzony niestwarzający żadnych problemów. Nie przebywa na oddziale dla niebezpiecznych. Nie był karany dyscyplinarnie. Dobrze rokuje do życia na wolności. Formalnie nie ma więc żadnych przeciwwskazań, aby objęto go procedurą przygotowującą do opuszczenia więzienia. Dyrektor od roku obiecuje żonie Jerzego, że już, już, lada moment wypuści go poza mury z wychowawcą, ale potem zapomina. Jerzy wpada w coraz większy dół psychiczny, bo wie, że bez krótkich przepustek i pokonywania kolejnych szczebli na drodze do wolności żaden sąd penitencjarny nie udzieli mu warunkowego zwolnienia.

Nie wiemy, z czego wynika krótka pamięć dyrektora więzienia, w którym siedzi Jerzy Buda, ale możemy się domyślać, że boi się podjąć decyzję. Strach przed decyzjami nasila się w ostatnich miesiącach w całej służbie więziennej. Nawet uzyskanie przez dziennikarza zgody administracji zakładu karnego na widzenie z osadzonym stało się pełną biurokratycznych utrudnień mitręgą. Jeszcze kilka lat temu wystarczył jeden telefon do kryminału i jeżeli więzień się zgadzał, nic nie stało na przeszkodzie. Teraz jest inaczej. W zakładzie karnym w P. na południu Polski oficer prasowy domagał się nawet od niżej podpisanego przedstawienia artykułu napisanego na podstawie rozmowy z osadzonym do autoryzacji przez dyrekcję. Zapytany, na jakiej podstawie stawia takie żądanie, odrzekł, że to na wypadek, gdyby osadzony wypowiadał się krytycznie o jednostce, w której siedzi.

Zygmunt Lizak, emerytowany dyrektor Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Krakowie, mówi, że więziennictwo w ostatnich latach zbyt się sformalizowało i odczłowieczyło. – Praca z osadzonymi stała się teraz mniej ważna. Najistotniejsze jest, żeby nie podpaść. Najlepsza metoda to nie wychylać się i zachowywać szczególną ostrożność, zwłaszcza w kontaktach z mediami – ocenia. Jeżeli w mechanizmie coś zaszwankuje, nie daj Boże więzień ucieknie, wyjdą na jaw łapówki albo skandal obyczajowy, to nie szuka się przyczyn i możliwości naprawy systemu, ale w pierwszym odruchu składa się kozła ofiarnego. Wystarczy głowa dyrektora okręgowego, aby pozostali mogli spać spokojnie. Zygmunt Lizak wie, co mówi. Kilka lat temu, po skandalu z obywatelem Rumunii, który w ramach protestu głodował i zmarł z wycieńczenia, to właśnie Lizaka rzucono na żer, chociaż nie miał z tą sprawą nic wspólnego. Zmuszono go do dymisji i odejścia na emeryturę, dzięki temu inni umyli ręce – to nie my, to kolega.

System uszczelniony

W niedawno wydanej książce „Teatr sprawiedliwości. Kulisy i aktorzy” autor Marek Ostrowski, dziennikarz POLITYKI i prawnik, pisze, że kara więzienia „Po pierwsze – dużo kosztuje, po drugie – jest mało skuteczna. (…) W walce z przestępczością posługujemy się takimi samymi środkami, jakie zapoczątkowano w XVII w.”. – To system polegający wyłącznie na represji – uważa prof. Andrzej Bałandynowicz. – Kara powinna być sprawiedliwa i ekwiwalentna.

Nie jest ani taka, ani taka. Można powiedzieć, że ekwiwalentności brakuje podwójnie, bo rzadko się zdarza, aby sprawca wyrównał wyrządzone szkody, a dodatkowo za jego pobyt w więzieniu płaci całe społeczeństwo. Prof. Bałandynowicz od lat postuluje szersze wprowadzenie probacji, czyli karania nie izolacyjnego, bo jest nie tylko tańsze, ale i skuteczniejsze. – I wciąż odbijam się od niekompetencji i manipulacji – mówi.

Na skutek jego działań w latach 90. w resorcie sprawiedliwości utworzono departament probacji, ale tylko pro forma, bo nie poszły za tym konkretne decyzje. Profesora denerwują zachwyty nad wprowadzonym kilka lat temu tzw. dozorem elektronicznym, bo w gruncie rzeczy ten rodzaj kary dotyczy wyłącznie drobnych przestępców, których można skazywać nie na dozór, ale na wykonywanie pracy, aby mogli wyrównać szkody ofiarom. Dozór elektroniczny, według profesora, mógłby obejmować osoby skazane na dłuższe wyroki, ale niegroźne dla społeczeństwa, sprawców przypadkowych czy przestępców gospodarczych. Tacy skazani po dwu-, trzyletnim pobycie w kryminale resztę kary mogliby odbywać w systemie kontroli elektronicznej. – Obliczyłem, że zmiana podejścia do systemu karania spowodowałaby spadek populacji osadzonych z 80 tys. do ok. 20 tys. – szacuje Andrzej Bałandynowicz.

Ale kto miałby się tym zająć? Ministrowie sprawiedliwości zmieniają się co kilkanaście miesięcy. Podobnie po każdym wahnięciu politycznym albo głośniejszym skandalu dochodzi do roszad personalnych w więziennictwie. W ostatnich 20 latach wymieniło się 12 dyrektorów generalnych Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Średnia kadencja to półtora roku. Nowy dyrektor, jak nowa miotła, zaprowadza własne porządki i wprowadza swoich ludzi. To bywa demoralizujące dla niższych szczebli.

Po ostatniej zmianie do głosu doszedł, jak mówią niektórzy, desant rzeszowski, bo właśnie z okręgu rzeszowskiego wywodzi się Jacek Kitliński, dyrektor powołany przez ministra sprawiedliwości Cezarego Grabarczyka. Jednym z pierwszych posunięć nowego szefa było przeniesienie dotychczasowej szefowej pionu penitencjarnego Luizy Sałapy na boczny tor, do kaliskiej szkoły pracowników więziennictwa. Sałapa była przez wiele lat twarzą służby więziennej, bo wcześniej pełniła obowiązki rzecznika. To ona ratowała wizerunek służby więziennej po kolejnych wpadkach. Zaczynała pracę w więziennictwie jako wychowawca, powoli pięła się po służbowej drabince. – Chciałem powołać ją na dyrektora generalnego, bo doceniam jej kompetencję, byłaby pierwszą kobietą na tym stanowisku – mówi były minister sprawiedliwości Marek Biernacki. Nie zdążył.

System się nie zmienia. Wciąż jest nastawiony na kraty. Pracownikom więziennictwa daje on gwarancje zatrudnienia, a to wystarczająca perspektywa, aby stać na straży nie tylko skazanych, ale i całego systemu.

PS Mimo wielu prób dobicia się przez niżej podpisanego do któregoś z dyrektorów CZSW żaden nie znalazł czasu na rozmowę, a pytania wysłane rzecznikowi prasowemu do momentu oddania tego tekstu pozostały bez odpowiedzi. Po odejściu Sałapy, a może po zgrabnym pozbyciu się jej, system najwyraźniej został uszczelniony.

Polityka 16.2015 (3005) z dnia 14.04.2015; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak się siedzi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną