Społeczeństwo

Powiatowe atlantydy

Wsie, które znikają z mapy

Żukowice wysiedlono ze względu na sąsiedztwo Huty Głogów. Żukowice wysiedlono ze względu na sąsiedztwo Huty Głogów. Wojciech Śmieja / Polityka
Opuszczonych miejscowości jest w Polsce na pęczki. Z wojen, przymusowych wysiedleń ocalała nazwa albo co najwyżej zdziczały sad. Co pozostanie z miejscowości opuszczanych dziś?
Żukowice. Przeszłość przypomina stary niemiecki cmentarz.Wojciech Śmieja/Polityka Żukowice. Przeszłość przypomina stary niemiecki cmentarz.
Teraźniejszość jest zdominowana przez schronisko dla bezdomnych, którzy wypasają kozy. Żukowice.Wojciech Śmieja/Polityka Teraźniejszość jest zdominowana przez schronisko dla bezdomnych, którzy wypasają kozy. Żukowice.
Myscowa w Beskidzie Niskim ma ustąpić miejsca zbiornikowi przeciwpowodziowemu.Wojciech Śmieja/Polityka Myscowa w Beskidzie Niskim ma ustąpić miejsca zbiornikowi przeciwpowodziowemu.
Jeszcze są tu ludzie, ale niedługo będzie woda. Myscowa.Wojciech Śmieja/Polityka Jeszcze są tu ludzie, ale niedługo będzie woda. Myscowa.
Maniowy juz przeprowadzono; starą wieś zalały wody Jez. Czorsztyńskiego. Na fotografii powiększone zdjęcia starych Maniowów rozwieszone w nowych.Wojciech Śmieja/Polityka Maniowy juz przeprowadzono; starą wieś zalały wody Jez. Czorsztyńskiego. Na fotografii powiększone zdjęcia starych Maniowów rozwieszone w nowych.
Tam, gdzie była Ligota Tworkowska, kilka firm wydobywa żwir nanoszony przez miliony lat przez Odrę.Wojciech Śmieja/Polityka Tam, gdzie była Ligota Tworkowska, kilka firm wydobywa żwir nanoszony przez miliony lat przez Odrę.
Nieboczowy mają ratować Raciobórz przed powodziami, oddając teren na odrzański polder.Wojciech Śmieja/Polityka Nieboczowy mają ratować Raciobórz przed powodziami, oddając teren na odrzański polder.

Żukowice

Żukowice, opodal Głogowa, mają zdecydowanie męską populację. Potłuczonych przez życie, często bezdomnych jest więcej niż prawdziwych mieszkańców, ale za to ci bezdomni mieszkają w pałacu. No dobrze, w pałacowej oficynie, gdzie mieści się zorganizowane dla nich przytulisko. Jeszcze więcej niż mężczyzn jest kóz, które mieszkańcom przytuliska zapewniają mleko. Informacja o kozim rekordzie jest pewna, potwierdza ją specjalista – weterynarz z Głogowa, który ma dostęp do odpowiednich statystyk. Największe stado kóz w województwie dolnośląskim – to też powód do dumy, prawda?

Żukowice to siedziba gminy, ale każdy, kto je odwiedza, wyjeżdża z poczuciem umowności przestrzeni rozsnutej pomiędzy tablicami z jej nazwą. Do początku lat 90. XX w. było to prawie miasteczko, przed wojną – Herrndorf. Nie licząc paru ruin i kilku domów, na współczesną wieś składa się kościół z XVI w., pałac z XVIII w. i dwa kloce z początku lat 70., gdzie mieszczą się bank i urząd gminy. Kloce robią dziwne wrażenie – leżą w kompletnej pustce między ugorem, lasem i nieczynną linią kolejową. Ale parę samochodów przed budynkami oraz emaliowane czerwone tabliczki przy wejściu upewniają, że urzędy funkcjonują.

Do Żukowic nie przyjeżdża się przypadkiem: droga wojewódzka 292 Głogów–Bytom Odrzański przebiega mimo; przytulona do leśnej otuliny Huty Głogów pozwala ledwo zobaczyć kościelną wieżę żukowickiej świątyni. Jedyny ruch we wsi przypada na poranek i popołudnie, kiedy pracownicy kombinatu wracają przez Żukowice do swoich domów w miejscowościach położonych dalej od głównego traktu: Nielubi, Dankowic, Radwanic.

Sołtys Krzysztof Piechowiak mieszka w poniemieckim domku i jest to najpiękniejszy domek we wsi. Urządzony na wskroś po polsku: solidna niemiecka cegła obłożona styropianem, na styropian rzucony żółty tynk. Piechowiakowie zostali, choć wszystkich wysiedlano, ale w sołtysie nie ma co próbować dostrzegać Ślimaka czy Drzymały. Uprzejmy, rozmowny, z paroma ukrainizmami jako spadkiem po kresowej przeszłości rodzinnej. – Decyzja o utworzeniu strefy ochronnej wokół huty, która truła na potęgę, została podjęta w 1987 r. Że truli, to fakt. Jak zakopciło, to w ciągu jednego dnia młode zasiewy żółkły i nic człowiek na przykład z buraków już nie miał. Dziś całe Żukowice mieszkają w jednym bloku w Głogowie przy ulicy Henryka V Żelaznego. Huta zbudowała ten blok. Wysiedlenia zaczęły się w 1991 r.

Czemu sołtys, ojciec piątki dzieci, nie zdecydował się na korzystny wykup gospodarstwa i przenosiny do Głogowa? – W hucie zmieniła się władza i nowy dyrektor powiedział, że wysiedlenie zrobiłby za połowę kosztów. No i przedstawili nam nową wycenę majątku – o 30 proc. niższą.

A dzieci i ołowica, którą były zagrożone? – No to nie były łatwe decyzje, ale potem robiono nowe badania i okazało się, że dzieci wystarczy raz do roku posłać na trzy tygodnie do Polańczyka w Bieszczadach i ołów wróci im do normy.

Ze wsi widać nad lasem tylko kominy, ale huta powoduje nieustający nocą i dniem hałas, industrialny szum, którego nieprzyjemna wibracja przenika ciało na wskroś i uświadamia się to dopiero wówczas, gdy człowiek znajdzie się poza jego zasięgiem. Obok kościoła leniwie płynie rzeczka, dziś w miarę czysta, przynajmniej na oko. Pejzaż apokalipsy zrasta się z pejzażem arkadii w jedno.

Myscowa

W sklepie w Myscowej, w Beskidzie Niskim, ruch raczej niewielki, więc sklepowa ma czas na rozważania: – Niemcy albo Ruskie dawali 15 minut, żeby się spakować i won. Polacy dali jakieś 50 lat. Tyle tu siedzimy. Na walizkach, można powiedzieć. Sprzedawczyni w Myscowej pracuje od dwóch lat. Urodziła się i mieszka w Krempnej, która przy Myscowej to wielki świat – urząd gminy, gimnazjum i muzeum parku narodowego, szlaki turystyczne, te sprawy.

W Myscowej, choć to pod nosem, wcześniej była ze dwa razy: – To koniec świata jest.

Właściwie ten koniec jest coraz wyraźniejszy – geograficznie i czasowo. Geograficznie, bo drogę do Krempnej podmyło i przejazdu nie ma, chociaż i tak wszyscy przejeżdżają obok wyrwy. A czasowo, bo wrócił temat zbiornika Kąty–Myscowa. Tak to jest, że w Myscowej kolejne ekipy rządzące dzielą się na te, co zbiornik przeciwpowodziowy budują, i te, co go nie budują. Ostatnio budowała minister Gęsicka z PiS, ale minister Bieńkowska z PO skreśliła, teraz o realizację projektu dopominają się podkarpaccy posłowie PiS. Wysiedleniowa wańka-wstańka najpewniej znowu się rozchyboce.

W Myscowej przez całe lata 70. i 80. właściwie nic nie budowano i nie remontowano, bo był zakaz. Na konto tego zbiornika. Potem zakazu już nie było, ale pozostała bieda. Teraz jest trochę lepiej – Unia dopłaca do produkcji rolnej, a dopłaty idą na remonty, solary, szamba, docieplenia. Ale wszyscy, którzy inwestują, i tak muszą sobie stawiać pytanie: na jak długo ta inwestycja? Bo z drugiej strony Myscowa się zwija – padła społeczna szkoła podstawowa prowadzona w budynku świetlicy wiejskiej i dziś przedwojenny budynek straszy dziurami po oknach. Żaden pekaes nie jeździ, gospody nie ma, więc piwo pod sklepem to jedyna społeczna inicjatywa we wsi.

Państwo Kłosowscy prowadzą w Myscowej gospodarstwo agroturystyczne. Założyli je w 1999 r. Stali goście pamiętają te przechwałki gospodarza sprzed kilku lat: – A gdyby jednak miało być jezioro? To nas wykupią! Ale będę miał trzy hektary ziemi ponad lustrem wody. Żył, panie, będę jak pączek w maśle. Będzie ze mnie kapitan białej floty! Nie żaden tam zwykły marynarz słodkich wód!

Śniadania u pani Kłosowskiej to była prawdziwa uczta – kiełbasy i pasztetowe, domowe masło i sery – przy takim stole dobrze się rozmawiało. Dzisiaj nie ma kapitana białej floty. Gospodarzowi daleko nawet do marynarza słodkich wód. Szczerze mówiąc – pół faceta nie zostało. Wrócił z Jasła ze szpitala od żony. Ponoć sprawa jest poważna. On sam też chory od kilku lat i nie ma siły szarpać się z życiem. Gospodarkę na szczęście przejmuje i rozwija syn. Ten sam, który parę lat temu na lokalnym forum internetowym pisał: „Jo tysz bym chcioł zapory, bo by my poszły we inne mijsce se mieszkać co ni?”.

Najpiękniejsza we wsi jest murowana cerkiew, obecnie kościół katolicki. Co się z nią stanie w przypadku zalania wsi? Czy ją wysadzą? Czy też, jak sądzą niektórzy, wraz ze wzniesieniem, na którym jest postawiona, stanie się malowniczą wyspą na jeziorze i atrakcją okolicy?

Maniowy

„Jednolita zabudowa na odkrytym terenie wybitnie szpeci okoliczny krajobraz” – informator turystyczny jest dla Maniowów, gmina Czorsztyn, bezlitosny. Przesiedlenia ze starych domów do nowych rozpoczęły się równo 40 lat temu. Tereny starej wsi zalały wody Jeziora Czorsztyńskiego. Skarb Państwa wziął na siebie koszt przeniesienia wsi powyżej lustra wody. Architekci zaprojektowali domy, a urbaniści skonstruowali wieś według naukowych metod. Na deskach kreślarskich wszystko wyglądało zapewne doskonale, ale wyszło wybitnie szpetnie. Miała być nowoczesność w domu i w zagrodzie. Stawiane od sztancy przestronne domy były wyposażone w garaże, za to obór miało nie być. Łazienek też nie. Jedne i drugie ludzie musieli dla siebie wywalczyć, bo projektanci zamiast łazienek chcieli co sto metrów stawiać hydranty. W ówczesnych dokumentach Maniowy nazywano osiedlem zastępczym, mimo to maniowian mamiono, że powstanie turystyczne eldorado.

Niestety, turyści trafiają do pobliskich i znacznie atrakcyjniejszych miejscowości, takich jak Łopuszna, Niedzica czy Szczawnica. Mimo iż fasady domów w Maniowach zyskały nowe kolory, a jednolitą zabudowę coraz śmielej przerywają domy wznoszone według indywidualnych projektów, to i tak wieś jest złośliwie przezywana podhalańskim kołchozem; od jeziora oddziela ją ruchliwa szosa, a gorczańskie szlaki jakoś omijają z daleka.

Dr Maria Godyń bada, jak doświadczenie wysiedlenia wpłynęło na świadomość i tożsamość maniowian: – Wystarczy krótki spacer po wsi, by stwierdzić, że wszystkie domy są odgrodzone jeden od drugiego, oddzielone bramką i na większości z nich zawieszone są tabliczki ostrzegające, że na posesji znajduje się groźny pies. W gromadzonych przez badaczkę wspomnieniach dawnej wsi powraca motyw miejsc wspólnych, łączących ludzi: studni, ławeczek przed domami, okolic boiska sportowego. Czym tłumaczyć tak radykalną zmianę w stosunku do otwartości w obrębie przestrzeni starych Maniowów? Uczona etnolog zwraca się ku teorii, że to grodzenie się, choć jest tendencją ogólnopolską, w Maniowach ma rys swoisty – jest rezultatem zachwiania zaufania społecznego i strategią radzenia sobie z traumą. Ludziom może wydawać się, że w ten sposób skutecznie zabezpieczają się przed zagrożeniami.

Pomimo starannego uporządkowania przestrzeni i czytelnego rozkładu ulic biegnących prostopadło-równolegle, mieszkańcy nie orientują się w niej dobrze, nie znają nazw ulic – zauważa dr Godyń. O wiele lepiej jest pamiętana przestrzeń starej wsi, respondenci potrafią przedstawić jej rozplanowanie, opisać domy, przypomnieć sobie, kto obok kogo mieszkał.

Nieboczowy

Cafe Bar Baccara w Nieboczowach nad Odrą, na południe od Raciborza, to jedyny lokal we wsi. W pierwszy człon nazwy nie należy wierzyć, bo to jednak przede wszystkim piwiarnia, choć właściciel, trzeba przyznać, postarał się, żeby było przytulnie i po domowemu. Na podłodze miękkie wykładziny, kącik z zestawem wypoczynkowym – wszystko w guście wczesnych lat 90. W oknach firanki. A pod sufitem telewizor. – Tak jak ten telewizor wisi, tak wysoko stała woda – potwierdza Ireneusz Gruszka, właściciel Baccary, wspominając wielką powódź z 1997 r.

Ludzie długo walczyli z koniecznością wysiedlenia, ale dziś są chyba pogodzeni z faktem, że trzeba poświęcić ich Nieboczowy, żeby przed wodą ratować Racibórz. Ta świadomość, że przy kolejnej powodzi będzie trzeba wynosić meble na piętra, a potem z parteru wygarniać szlam pewnie ma tu coś do rzeczy. Nieliczni goście Baccary nie rozmawiają za wiele o tym, że w przyszłym roku ich wsi już nie będzie, choć jeszcze w 2005 r. zwyciężyła w konkursie na najpiękniejszą wieś województwa śląskiego.

Niedaleko budują się już Nowe Nieboczowy. Te stare nie sprawiają wrażenia wyludnionych – obejścia są zadbane, z kominów unosi się dym, a w oknach wiszą firanki. Działa gospoda, sklep, biblioteka i remiza. Tylko szkołę przeniesiono już do Syryni, na której obrzeżach powstają Nowe Nieboczowy, a ludzie żyją na razie w rozkroku. Rolniczy krajobraz rozległej rzecznej doliny ustąpił miejsca wielkim wykopkom – na miejscu Nieboczowów powstanie ogromny polder, zalewany jedynie w przypadku zagrożenia powodziowego. Kilka firm prowadzi odkrywkowe wydobycie żwiru nanoszonego przez miliony lat przez rzekę. Tego wybebeszania ze środka Nieboczow nie widać, ale słychać monotonne zgrzytanie stalowych zębów. W przyszłym roku maszyny dobiorą się do domów, stodół, chlewni. Jak smakuje wieś, poznały, zjadając położoną tuż obok Ligotę Tworkowską – zostały trzy obejścia i tabliczka z nazwą. – Mi najbardziej bydzie żal kuźni, co ją dziadek przed wojną jeszcze wystawili. Sami wiertła do ręcznej wiertarki zrobili. Mogę pokozać, póki nie jest za poźno – oferuje się jeden z gości Baccary.

Człowiek umiera, zwierzę umiera, potężne drzewo umiera, to czemu ma wieś nie umrzeć? Szczególnie że ma już 800 lat. Ale człowiek ma jakiś grób. Czasem prosty kopczyk ziemi, czasem okazały grobowiec. I właśnie wygląd grobu, w jakim złożą wieś, jest główną troską pana Ireneusza. To, że będzie tu polder, mu się nie podoba. Wolałby, żeby powstało sztuczne jezioro, może być płytkie, ale z jakimiś wysepkami.

Oficjalnie polder to same zalety. Tak np. piszą o sąsiednim polderze Buków: „Ze względu na okresowe zalewanie i duże ograniczenie w obrębie polderu gospodarki rolnej wzrosła na jego terenie bioróżnorodność, stał się siedliskiem wielu rzadkich gatunków roślin błotnych i zwierząt, co uczyniło z niego bardzo atrakcyjny teren dla turystyki i rekreacji blisko położonych ośrodków miejskich”.

Prawda jest zaś taka, że liczba dzikich wysypisk i ilość śmieci wyrzucanych do niecki polderu przez okolicznych mieszkańców, wędkarzy, biwakowiczów i turystów budzi zaniepokojenie RZGW, właściciela polderu, który w 2013 r. był zmuszony wprowadzić ograniczenia korzystania z niego. Panu Gruszce nie daje spać właśnie ta świadomość, że zamiast dostojnego grobu będzie tu kolejny, jak to się na Śląsku mówi, hasiok, śmietnik.

Polityka 17.2015 (3006) z dnia 21.04.2015; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Powiatowe atlantydy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną