Adam Szostkiewicz: – Jak były jezuita patrzy na papieża jezuitę?
Prof. Stanisław Obirek: – Z sympatią. Jeden z moich przyjaciół, amerykański jezuita, który wystąpił z zakonu 30 lat przede mną, a który tak jak ja podtrzymuje kontakty z jezuitami, twierdzi, że mamy jakieś jezuickie DNA. Chodzi o akceptację życia jako dramatu, konfliktu, zmagania się z sytuacjami, które życie przynosi. Wiadomo, że sam Bergoglio nie był kochany przez współbraci, głęboko spolaryzował argentyńską prowincję zakonu. Miał silną osobowość, nie miał względu na osoby. Trudne były także jego ludzkie relacje z jezuitami. Już jako biskup miał psychologiczny kłopot z ich odwiedzaniem. Wcześniej w samym zakonie, po zakończeniu funkcji prowincjała, uznano, że lepiej go izolować od młodzieży, bo był charyzmatyczny.
To na czym polega ta pańska wspólnota duchowa z jezuitami?
Nie mam na myśli taniego sentymentalizmu. To nie jest tak, że jak jezuita zostaje papieżem, to ja znów czuję się jezuitą. Powinowactwo, jakie odczuwam, polega na pewnej wyrozumiałości dla niekonwencjonalnych wyborów życiowych. Cenię sobie taką wyrozumiałość, bo we własnym życiu zaznałem stygmatyzacji i odrzucenia…
Bo pan wystąpił z zakonu?
Tak, bo jak śmiem się dalej wypowiadać o Kościele, kiedy powinienem cicho siedzieć i dziękować, że jeszcze żyję. A ja czuję, że Bergoglio by mnie nie potępił, bo to jest człowiek, który sam dużo przeszedł i wie, że nie ma łatwych rozwiązań życiowych.
Franciszek, tak ostro atakowany przez lewicę pod zarzutem kolaboracji z juntą w Argentynie, wynosi na ołtarze abp. Romero, ikonę lewicowej teologii wyzwolenia.