Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Sądne dni

Do czego doprowadzi rewolucja w Kodeksie karnym

Nie istnieje jeszcze system wspólnego z sędziami układania wokand tak, by właściwy prokurator mógł być na rozprawie. Nie istnieje jeszcze system wspólnego z sędziami układania wokand tak, by właściwy prokurator mógł być na rozprawie. Damien Meyer/AFP / Getty Images
Od 1 lipca wymiar sprawiedliwości teoretycznie stał się zupełnie nową machiną – sędzia jest tylko arbitrem, a to prokurator ma udowodnić winę oskarżonego. Na razie nie działa. Czy w ogóle zadziała?
Zmianę filozofii procesu karnego zapowiadano od roku, a jest tak, jakby nikt do ostatniej chwili nie wierzył, że jednak wejdzie w życie.Rafael Angel Irusta Machin/PantherMedia Zmianę filozofii procesu karnego zapowiadano od roku, a jest tak, jakby nikt do ostatniej chwili nie wierzył, że jednak wejdzie w życie.

Witam w nowej rzeczywistości! – tak rozpoczęła rano 1 lipca rozprawę sędzia Sądu Rejonowego w Gdańsku. – Pani prokurator, proszę bardzo! – sędzia rzuciła zachęcająco. Prokuratorka przyznaje, że na chwilę oniemiała, bo według nowej procedury mają być sądzone dopiero te sprawy, które wpłynęły do sądu po 1 lipca. Ale przedsmak horroru był.

Sprawy dobrze nie znała, a akurat wypadł jej dyżur w sądzie. Doświadczenie zrobiło swoje, prokuratorka złapała akt oskarżenia, na szczęście tylko dwie kartki, konkrety, sprawa podatkowa, dała radę, nawet z krótkim przesłuchaniem oskarżonego.

Zmianę filozofii procesu karnego zapowiadano od roku, a jest tak, jakby nikt do ostatniej chwili nie wierzył, że jednak wejdzie w życie. Prokurator generalny Andrzej Seremet od dawna zabiegał o przesunięcie terminu wejścia zmian w życie, twierdząc, że prokuratura nie jest na to gotowa. Na kilkanaście dni przed godziną zero trwały jeszcze rozmowy między nim a ministrem sprawiedliwości w sprawie przesunięcia terminu. Minister Borys Budka deklarował, że postara się o zorganizowanie spotkania pani premier z szefem Krajowej Rady Prokuratorów, prokuratorem generalnym i prezesem Sądu Najwyższego. Ostatecznie jednak do niego nie doszło. Pani premier miała powiedzieć, że nie zgadza się na żadne odkładanie zmian.

Aktywności brak

A więc stało się. Mamy Kodeks postępowania karnego z nowymi dla nas – o anglosaskiej proweniencji – zasadami kontradyktoryjności procesu. Z łaciny contradicere oznacza zaprzeczenie, sprzeczność, stąd taki proces z założenia opiera się na sporze, zbijaniu argumentów, walce stron – obrony i oskarżyciela. Sędzia jest tylko biernym obserwatorem, a nie – jak dotychczas – poszukiwaczem prawdy, który sam dopytuje świadków i oskarżonych. A wyrok wydaje tylko w oparciu o zaprezentowane przez strony dowody i argumenty.

Taki system wymaga dużej aktywności prokuratora na rozprawach, a  w Polsce jest z tym kiepsko i to od dawna. Prof. Katarzyna Dudka z Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości badała kilka lat temu aktywność prokuratorów jako oskarżycieli na rozprawach i stwierdziła „niemal całkowity” jej brak. W 160 analizowanych przez nią przypadkach wystąpiło łącznie 414 prokuratorów (w dwóch przypadkach 12 prokuratorów w sprawie) – i w większości nie prowadzili oni ani nie nadzorowali ich wcześniej. To oznacza, stwierdza prof. Dudka, mniejsze zaangażowanie w sprawę, i – praktycznie – jej nieznajomość.

W sumie w 81 proc. rozpraw uczestniczyli prokuratorzy, którzy informacje na temat sprawy czerpali jedynie z akt podręcznych. W takich aktach znajdują się tylko odpisy podstawowych decyzji procesowych: o wszczęciu postępowania, przedstawieniu zarzutów, powołaniu biegłego, zastosowanych środkach zapobiegawczych; są zezwolenia na widzenie z aresztowanym, no i akt oskarżenia. Są też odręczne notatki prokuratorskie z przebiegu wcześniejszych rozpraw, ale głównie odnośnie do postanowień o odroczeniu rozprawy, zastosowaniu środka itp., a nie – kto i co zeznał przed sądem.

Oskarżyciel z dyżuru

Te 81 proc. spraw w sądach obsadzają tzw. prokuratorzy sesyjni. Czyli odrywani od prowadzonych przez siebie śledztw i wysyłani na dyżur wokandowy. Zwykle każdy ma jeden dzień w tygodniu poświęcany właśnie obsłudze spraw swojego wydziału, wyznaczonych akurat na ten dzień. Żeby nie było wątpliwości, jest to najzupełniej zgodne z prawem: każdy prokurator reprezentuje sobą urząd prokuratorski.

Toteż do tej pory podczas wyznaczania terminów rozpraw sędziowie zwykle nie brali pod uwagę, czy prokurator, który pisał akt oskarżenia, może czy nie uczestniczyć w danym dniu w rozprawie. Jeżeli temu, który prowadził sprawę, bardzo zależało, zwykle sam musiał się starać odpowiednio ułożyć sobie pracę. Co też nie było łatwe przy natłoku bieżących spraw.

Stąd częste były obrazki na salach sądowych, gdy prokurator poproszony przez sędziego o zajęcie stanowiska w sprawie, która właśnie wynikła w trakcie rozprawy, nie wiedział, co odpowiedzieć. Czy np. zgodzić się na powołanie nowego świadka obrony, czy zaprotestować, bo to służy tylko przedłużeniu niepotrzebnie procesu? Więc mruczał zwyczajową formułkę: „pozostawiam do uznania sądu”. Zdarzały się i końcowe mowy oskarżycielskie, w końcu istotny moment procesu, wygłaszane przez prokuratora z dyżuru wokandowego w poważnej sprawie, np. o zlecenie bandycie zabójstwa męża. Prokurator dukał coś, kartkując jednocześnie akt oskarżenia, z pełną świadomością, że to tylko pozór, bo sędzia zna sprawę i zależy mu na wydaniu sprawiedliwego wyroku.

Czasami sędzia nie przechodził nad taką nonszalancją do porządku dziennego. Barbara Piwnik jest szczególnie cięta na słabe przygotowanie prokuratury, ale też jej dociskanie prokuratora obecnego na sali o powody braku zdania prowadziło jedynie do ośmieszenia prokuratora, który wstydliwie przyznawał, że „nie zna sprawy”.

Choćby taki przykład: z kont kilku klientów banku wybrano kilkaset tysięcy złotych. W dniu, gdy miał być ogłoszony wyrok, sędzia odkrył nagle, że w aktach brakuje historii rachunku oskarżonego – czyli koronnego dowodu, bo przecież przez jego rachunek przeszły ukradzione pieniądze. Sędzia poprosił o wyjaśnienia obecnego na rozprawie prokuratora, czy wie, gdzie w aktach jest ten dokument (sprawa liczyła wiele tomów) i czy w ogóle prokuratura wystąpiła o niego do banku. Prokurator bezradnie rozłożył ręce i szczerze wyznał, że nie zna kompletnie tej sprawy, bo jest nowy. Sędzia tylko westchnął i zarządził wystąpienie do banku o brakujący dowód.

Z tym ma być koniec. Teraz takie działanie sędziego byłoby sprzeczne z nowymi założeniami procesu kontradyktoryjnego. Sędzia nie mógłby szukać brakującego dowodu, tylko z miejsca musiałby uniewinnić oskarżonego: prokurator nie dostarczył dowodu winy.

Andrzej Seremet w rozmowie z POLITYKĄ przyznał, że takich historii obawia się najbardziej – gdy w ważnych społecznie, spektakularnych sprawach dojdzie do wyroku, który zostanie przez społeczeństwo uznany za jawnie niesprawiedliwy, a sąd odpowie, że „prokurator nie przedstawił odpowiednich dowodów”.

Bo też największy ciężar wprowadzanych zmian – i groźba potężnej kompromitacji przy porażce – spada właśnie na prokuraturę. Naczelną zasadą, bez której ta reforma nie ma sensu, jest czynny udział w procesie sądowym prokuratora, który dobrze zna sprawę, brał udział w śledztwie, pisał akt oskarżenia. Tylko taki prokurator może stanowić równowagę dla obrońcy. Ostatecznie może być to prokurator, wynika z ustawy, który nadzorował śledztwo. Rzecz z pozoru wydawałoby się normalna i pożądana, tyle że, jak wynika z wszelkich analiz, w obecnej sytuacji w zasadzie niewykonalna.

Bo gdy Prokuratura Generalna zabrała się za określenie aktualnej sytuacji, wyszło jej, że w skali kraju tylko w zaledwie 9 proc. przypadków prokurator ma możliwość wzięcia udziału przed sądem rejonowym w rozprawie, w której kierował akt oskarżenia. A to właśnie tam, w sądach rejonowych, toczy się ok. 97 proc. wszystkich spraw.

Strzał w okienko

Na miesiąc przed wejściem w życie kontradyktoryjności Andrzej Seremet poprosił Krajową Radę Prokuratorów, by wsparła go w staraniach o odroczenie nowelizacji i wspólnie tłumaczono sytuację ministrowi Budce. Że przecież dopiero co wprowadzono zmiany do zmian w nowelizacji (tu nie ma pomyłki!) Kodeksu postępowania karnego, która to nowelizacja jeszcze nie zdążyła wejść w życie. Dokładniej: w lutym 2015 r. wprowadzono 47 nowych zmian do 215 zmian, poczynionych we wrześniu 2014 r. Dopisano na przykład art. 213 par. 1a – nakazujący dołączać do aktów oskarżenia świeże dane z Ministerstwa Finansów o stanie majątkowym oskarżonych. Tyle że do tej bazy prokuratorzy nie mają dostępu. Bo 1 lipca była ona dopiero w tzw. próbnym rozruchu, a sądy jasno określiły, że bez dokumentu z tej bazy akty oskarżenia będą zwracane prokuraturze do uzupełnienia (i tak się dzieje).

Prokurator Seremet informował, że nie zakończyły się jeszcze cykle szkoleń prokuratorów z nowej procedury. W końcu najważniejsze – że nie istnieje system wspólnego z sędziami układania wokand tak, by właściwy prokurator mógł być na rozprawie.

To problem zasadniczy, choć czysto techniczny: jak skorelować ze sobą sądowe terminy rozpraw we wszystkich sprawach jednego prokuratora, by na nich wszystkich mógł być? Nikt nigdy tego nie robił. Pierwsza postanowiła się z tym zmierzyć młoda sędzia Anna Zwolińska z Sądu Rejonowego w Rudzie Śląskiej i sama opracowała System Organizacji Terminarza Rozpraw (SOTR) – informatyczną aplikację pozwalającą sędziemu w komputerze widzieć, kiedy prokurator oskarżający w prowadzonej przez niego sprawie ma wyznaczone „dni sądowe”. Mają to być dni stałe, dwa do czterech w tygodniu, w zależności od wielkości prokuratury. W Rudzie jest ona mała. Sędzia widzi, w jakie dni i w jakich godzinach prokurator ma „okienko”. W to wolne „okienko” celuje z rozprawą, odnotowując, o której planuje jej zakończenie. By inny sędzia mógł wpisać swoją rozprawę w następnym „okienku”.

Dorota Wacławowicz, prokurator okręgowa w Gliwicach, której podlega Prokuratura Rejonowa w Rudzie Śląskiej, wspólnie z sędzią Zwolińską wdrożyła tam pilotażowo ten program. Jest zachwycona efektami. 15 prokuratorów, trzy dni sądowe w tygodniu i udało się ułożyć terminy rozpraw tak, że w ponad 98 proc. spraw mógł uczestniczyć właściwy prokurator.

Prokuratura Generalna przyklasnęła inicjatywie i włączyła do programu pilotażowego kilka innych prokuratur rejonowych w kraju, ale późno. Prokuraturę Rejonową dla Warszawy-Pragi Południe dopiero w maju, czyli na miesiąc przed planowanym wejściem w życie zmian. A o tym, że największa w kraju Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów ma być objęta tym pilotażem, dowiedział się, uwaga, Sąd Rejonowy dla Mokotowa 22 czerwca, podczas szkolenia na temat terminarza rozpraw. I dopiero 2 lipca prokurator rejonowa Warszawy-Mokotów była w sądzie na rozmowie o przyszłym wspólnym układaniu wokand. Sąd zadeklarował kupno stosownego oprogramowania i sprzętu.

Jest jedno „ale”. Program SOTR działa tylko w relacji – jeden sąd rejonowy i jedna, obejmująca ten sam obszar działania, prokuratura rejonowa. A tak nie jest wszędzie. Na przykład Prokuratura Rejonowa w Lublinie terytorialnie podlega pod dwa sądy rejonowe – w Lublinie i Świdniku; tam SOTR nie zadziała. Do tego program działa tylko w jednym systemie, który ma 75 proc. sądów. Ale 92 sądy go nie mają, w tym sądy apelacji wrocławskiej, gdzie trwają obecnie prace nad innym rozwiązaniem.

Przedsmak horroru

Może sprawiły to trwające do ostatniej chwili negocjacje, ale w dniu wejścia w życie noweli nic nie było jak trzeba. Rozporządzenia do ustawy minister Budka podpisywał w ostatniej chwili. Dopiero 25 czerwca podpisał nowy Regulamin urzędowania sądów (opublikowany w Dzienniku Ustaw 30 czerwca). Prokurator generalny zarządzenie o nowym sposobie prowadzenia akt wydał 24 czerwca. Z dyrektywami, gdzie co ma być, podzielonymi na 8 zbiorów: od A do H. – Takie akta będą nieczytelne, bo gdzie indziej będą postanowienia, gdzie indziej protokoły przesłuchania świadka, gdzie indziej protokoły z czynności wynikających z tych postanowień itp. Chyba te zbiory trzeba by przedzielać różnokolorowymi kartkami, ale gdy prokurator będzie chciał coś do zbioru dodać, będzie to wymagało wyjmowania większości kart. Kto, kiedy i za co ma to robić?! – denerwuje się Małgorzata Szeroczyńska, szefowa prokuratury mokotowskiej.

– Sędziowie na potęgę odwoływali rozprawy, bo zbyt późno dostali wzory nowych pouczeń dla stron postępowania – relacjonuje prokurator Jacek Skała, szef Związku Zawodowego Prokuratorów RP. Jest wściekły, bo tego dnia miał oskarżać w sprawie znęcania się nad rodziną. – Z powodu zwłoki w dostarczeniu tych wzorów pouczeń sędzia przełożył rozprawę na październik, zwalniając jednocześnie oskarżonego z aresztu.

Kierowany przez niego związek opracował pod koniec czerwca raport o stanie przygotowania, a raczej kompletnego nieprzygotowania państwa do zmian. – W takim stanie rzeczy, jaki jest, procesy nie będą szybsze, ale dłuższe i droższe – mówi.

Do tego mogą być mało efektywne. Bo wspólne układanie wokand „pod prokuratorów” wcale nie jest dla sądu nakazem, ciągle tylko dobrą wolą. W nowym regulaminie pracy sądów jest zapis, by robili to „w miarę możliwości”. Czyli mogą, ale nie muszą.

Co interesujące, również prokuratury w większości nie palą się do tego, by iść do sądu za „swoją” sprawą. Szczególnie z dużych prokuratur, jak mokotowska, która obejmuje swoim obszarem Ursynów, Wilanów i Mokotów, w sumie na pół miliona ludzi jest 41 prokuratorów, 28 sędziów w trzech wydziałach karnych, nie licząc sądu okręgowego.

Wpływa do niej miesięcznie ponad tysiąc spraw, około 150 aktów oskarżenia co miesiąc trafia do sądu. – Zobaczymy, jak ułoży się grafik, ale obawiam się, że nie będziemy w stanie funkcjonować tak efektywnie jak dotychczas. Konieczność spędzenia dwóch dni w sądzie to dla prokuratora dużo – mówi Szeroczyńska. Obawia się też, że sąd mokotowski, gdzie obecnie na wokandzie jest około 1,8 tys. spraw, by dopasować się do prokuratora, będzie zmuszony odraczać rozprawy na dłuższe okresy. Uważa, że doświadczeni prokuratorzy są w stanie poradzić sobie na sali sądowej w zastępstwie, jak dotychczas. Prokurator Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, mówi ostrożnie: „Trudno będzie zapewnić obecność w sądzie autora aktu oskarżenia w każdej sprawie”.

I tak może skończyć się marzenie o procesie kontradyktoryjnym zamiast dotychczasowego, zwanego inkwizycyjnym. W ostatnich dniach w wymiarze sprawiedliwości pojawiły się zresztą głosy, że nie ma się co martwić ani denerwować, bo po wyborach wszystko zostanie odkręcone.

Polityka 29.2015 (3018) z dnia 14.07.2015; Społeczeństwo; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Sądne dni"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną