Burza przeszła ostatnio nad głową rzecznika praw obywatelskich, gdy do Trybunału Konstytucyjnego zaskarżył przepis, by policjanci zabierali, z automatu i od razu, prawo jazdy, gdy kierowca przekroczy o 50 km prędkość obowiązującą w danym miejscu. Marek Konkolewski z Biura Ruchu Drogowego KGP sprawiał wrażenie wręcz tym urażonego, tłumacząc, że chodzi przecież o bezpieczeństwo na drodze, o ratowanie życia ludzkiego, bo cóż jest od niego cenniejsze? I wyglądało na to, że przyklaskuje mu ogół społeczeństwa: komentarze były jednoznaczne. Nawet w swoim obozie, wśród ludzi z biura, rzecznik praw obywatelskich był w tej kwestii w nielicznej opozycji. – Słyszałem od kolegów argumenty typu: „a gdyby tak twoja córka szła tą drogą?”. Przecież to czysty populizm – denerwuje się dr Marcin Warchoł z Biura Rzecznika, który brał udział w opracowaniu wniosku do Trybunału. Dużo jeździ i widzi: pusta prosta droga, tabliczka teren zabudowany, ale tylko formalnie, gdyż w istocie teren przemysłowy, zero domów, żywej duszy, przedmieścia, środek nocy, a policjanci stoją z radarem i łapią. Co to ma wspólnego z poprawą bezpieczeństwa? Albo ustawiają się na wylotówce, równo 100 m przed tabliczką z końcem terenu zabudowanego, gdzie wiadomo, że kierowca już przyspiesza.
To polowanie, choć budzi wśród kierowców największe emocje, nie jest jednak istotą problemu. O niebo ważniejsze jest to, że – jak uważa rzecznik praw obywatelskich – przepis łamie za jednym zamachem kilka artykułów konstytucji, w tym prawo każdego obywatela do procesu. Do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy przez niezależny, bezstronny i niezawisły sąd. A to z kolei ma nierozerwalny związek z łamaniem zasady państwa prawa, ujętej w konstytucji wysoko, bo już w drugim jej artykule.