Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Cennik usług i uczuć

Czy warto dawać kieszonkowe

W Polsce ledwie co czwarty rodzic daje dzieciom regularne kieszonkowe. A jest to bardzo przydatne: uczy zarządzania budżetem i tego, że pieniądze to coś skończonego. W Polsce ledwie co czwarty rodzic daje dzieciom regularne kieszonkowe. A jest to bardzo przydatne: uczy zarządzania budżetem i tego, że pieniądze to coś skończonego. Mieke Dalle / Getty Images
Po wpływie pieniędzy na dzieci najbardziej widać, jak dalece przestaliśmy być społeczeństwem relacji, a staliśmy się społeczeństwem wymiany.
– Bardzo ważne, by przekazać dzieciom, że oszczędzania nie można wiązać z tym, czy nas stać, czy nie – mówi Agata Gąsiorowska.Chris Ryan/Getty Images – Bardzo ważne, by przekazać dzieciom, że oszczędzania nie można wiązać z tym, czy nas stać, czy nie – mówi Agata Gąsiorowska.
To, że pieniądze i przejawy zasobności lub ich brak zmieniają sposób myślenia, nie znaczy, że młodzi umieją finansami gospodarować.Liam Norris/Getty Images To, że pieniądze i przejawy zasobności lub ich brak zmieniają sposób myślenia, nie znaczy, że młodzi umieją finansami gospodarować.

Piotr akurat wychodził z domu przyjaciół po wizycie u widywanego sporadycznie chrześniaka. Było jak zwykle – zabawa, słodycze, prezenty. Zakładał już płaszcz, gdy 2,5-roczny Ignacy przydreptał do przedpokoju z błękitną skarbonką: „Wujek, nakarm świnkę!”. Osłupiały Piotr wygrzebał z kieszeni złotówkę. „Niee! Wujek! Kaltkę, wrzuć kaltkę!” – zaprotestował mały. – Myślałam, że umrę ze wstydu – wspomina Joanna, matka Ignasia. Ale taki rytuał powstał niepostrzeżenie przy okazji spotkań z dziadkami. Za każdym razem siadali wszyscy na kanapie i bawili się w karmienie tej świnki 2-złotówkami, ale też banknotami.

Psychologowie potwierdzają: nawet jeśli dzieci nie rozumieją ekonomicznego znaczenia i wartości pieniędzy, to przygnębiająco szybko wyczuwają, że są ważne. I ulegają ich wpływowi. Naukowcy z wrocławskiego Wydziału Uniwersytetu SWPS oraz z University Illinois w Chicago i University of Minnesota przebadali 550 małych Polaków i Amerykanów w wieku od trzech do sześciu lat. Większość z nich nie pojmowała choćby tego, że złotówka czy dolar rozmienia się na 100 groszy albo centów. Mimo to przedszkolaki pod wpływem sortowania monet czy banknotów zachowywały się bardziej samolubnie, egoistycznie i były mniej skłonne do niesienia pomocy innym niż koledzy, którzy układali guziki albo cukierki. Z drugiej strony jednak były bardziej wytrwałe w samodzielnym układaniu puzzli albo szukaniu drogi przez labirynt.

Współautorka badań prof. Agata Gąsiorowska z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu, psycholog ekonomii, wyjaśnia, że wraz z zespołem chcieli sprawdzić, jak głęboko ze społeczeństwa wspólnoty – w którym ważne są bliskie relacje, bezinteresowna hojność i przyjmowanie pomocy – zmieniliśmy się w społeczeństwo wymiany rynkowej, w którym w centrum są „ja” i „moje korzyści”.

Badania dzieci miały pomóc ocenić, jak mocno reguły tego świata są wbudowane w ludzki system pojmowania rzeczywistości. – Przedszkolaki to idealny przykład grupy, która nie potrafi jeszcze zbyt dobrze liczyć, ale dzięki kontaktowi z rodzicami czy innymi dorosłymi uczestniczy w kulturze. Małe dzieci są bardzo czujnymi obserwatorami rzeczywistości. I przyjmują to, co widzą, za oczywiste – tłumaczy prof. Gąsiorowska. – Czasem nawet w swoich umysłach przerysowują dostrzeżone reguły.

Poczucie winy – tysiąc złotych

O ile badania nad wpływem pieniędzy na dorosłych nie zawsze wychodzą tak samo – dorośli kombinują, o co chodzi, zaczynają kontrolować, hamować swoje reakcje, o tyle opisane zależności pojawiały się we wszystkich eksperymentach prowadzonych z udziałem dzieci przez naukowców z wrocławskiego Wydziału SWPS.

Pewne reguły umysł zaczyna dostrzegać już w połowie drugiego roku życia. 18-miesięczne dzieci potrafią rozpoznać podstawowe zasady fizyki czy matematyki – na tyle, by połapać się, jakie zjawiska są z nimi zgodne, a jakie niemożliwe. Wiedzą, że piłeczka zepchnięta ze stołu zawsze spadnie, nie poleci w górę. Albo że pieniądze są bardzo ważne, i że bardzo dużo od nich zależy.

Gdy trzyletnia córka pani Z. w sklepie krzyczy: „Batooonaaa!”, ona zwyczajowo odpowiada: „Nie kupię, nie mam pieniędzy” (mała raz odparowała „Ale pani ma!”, zmierzając z batonem do nieznajomej kobiety wyjmującej portfel przy kasie). Inny częsty obrazek z supermarketu przywołuje prof. Gąsiorowska: – Kobiecie w kolejce wypada portmonetka, rozsypują się pieniądze, dwulatek usadowiony w koszu zaczyna płakać. Co robi matka w pierwszej kolejności? Zbiera monety, potem uspokaja dziecko. Jaki komunikat dostaje dwulatek? „Zbieranie pieniędzy jest ważniejsze niż to, że płaczę; pieniądze są ważniejsze niż to, że mi źle”.

Mały nie rozumie, że mama zbiera, bo za nią ustawiła się kolejka i ludzie zaraz się zniecierpliwią. Te koncepcje dzieci nie są rozbudowane, raczej zero-jedynkowe – kontynuuje psycholog. – Podobnie, gdy ktoś uzasadnia odmowę kupna batona brakiem pieniędzy. W głowie dziecka rodzi się zależność: brak pieniędzy jest przyczyną nieszczęścia – gdyby były pieniądze, byłby baton. Jeszcze jeden komunikat z tej serii: „Mama nie może z tobą zostać, musi iść do pracy, żeby zarabiać pieniądze”. Przekaz oczywisty.

Kierunek zależności rzecz jasna bywa też przeciwny – gdy pieniądz pojawia się w roli rekompensaty lub budulca relacji.

Małe miasto w województwie opolskim: babcia i dziadek na urodziny wręczają zwykle dzieciom Anny, a swojej wnuczce i wnuczkowi, pieniądze – 50, czasem 100 zł. Po części oficjalnej, na stronie, babcia dorzuca jeszcze 1530 zł z komentarzem: „Odkładałam resztę z zakupów, tylko nie mów dziadkowi!” („ja jestem fajniejsza od dziadka”).

Albo: w Boże Narodzenie dawno niewidziana ciocia nagle ofiarowuje 6-letniej córce Beaty stówę (co ma znaczyć: „jestem fajna”, ale przy okazji mąci dziecku w głowie, bo Zosia wciąż wierzy w św. Mikołaja, więc od nikogo z obecnych „nic nie dostała”).

Joanna – mama Ignasia, wspomina dawne czasy: jej ojciec, alkoholik, prędko znikł z jej życia, ale ona raz do roku odwiedzała babcię, jego matkę. Ta nigdy nie pytała, co u wnuczki, wciąż nerwowo paplała o własnych traumach, ale na koniec niezawodnie wypłacała tysiaka. Dziś Joanna z goryczą komentuje, że to były pierwsze pieniądze zarobione w zawodzie terapeutki, którą w końcu została.

Głos w wyborach – Kinder Bueno

Młode umysły skwapliwie i sprawnie przetwarzają na własne potrzeby reguły wpajane przez rodzinne otoczenie. 5-letnia Zosia, córka Beaty, jako jedyna z grupy nie dostała zaproszenia na urodziny przedszkolnej koleżanki, którą bardzo lubiła. Rodzina tej koleżanki jest od rodziny Beaty znacznie zamożniejsza. Jubilatka po imprezie ogłosiła w przedszkolu, że dostała 60 lalek Barbie. Zosi wyjaśniła, że nie zaprosiła jej, bo z niepełnosprawną mamą i tak nie dałaby rady na przyjęcie dojechać.

Jawne dokuczanie, wyśmiewanie się czy izolowanie szkolnych kolegów z powodu ubóstwa jest zwykle przez nauczycieli i część rodziców ukrócane. Ale status pozostaje ważny, nawet jeśli jest zakamuflowany.

11-letni Mateusz, syn Kingi, chodzi w warszawskiej szkole do klasy z synem dzielnicowego bonza. Syn bonza często powtarza kolegom, że choć tatę byłoby stać na szkołę prywatną, to woli, żeby syn był w państwowej, by miał kontakt z nimi, zwyczajnymi ludźmi. Niedawno trzech kolegów odwiedziło go w domu. Zapytali, gdzie telewizor? „Nie mam” – westchnął syn bonza. Wyczekał, aż na twarzach gości pojawi się szok, by z błyskiem w oku dodać: „Mam salę kinową”.

Powracającym problemem ostatnich lat stało się kupowanie głosów w wyborach przewodniczącego klasy lub szkoły. Waluta? Np. batony Kinder Bueno (sponsorowane przez rodziców), karty kolekcjonerskie Fifa 365 czy gumki do plecenia bransoletek.

14-letnia Natalia, córka Marty, jest w drugiej klasie gdyńskiego gimnazjum, gdzie temat „kto bogaty, kto biedny” prawie się dotychczas nie pojawiał. W klasie jest tylko jedna dziewczyna, wyraźnie zamożniejsza od reszty, obnosi się z różnymi gadżetami, ma iPhone’a. Reszta klasy z tego powodu trzyma ją na dystans. Natalia też trzyma dystans, ale jednocześnie chciałaby mieć takiego iPhone’a. Marta nie zamierza go kupić, więc Natalia oświadczyła, że kupi sama za pieniądze z komunii, które przez lata udało się przetrzymać na matczynym bankowym rachunku.

W warszawskim gimnazjum Oli, córki Hanny, marki są w pogardzie. Ale żeby gardzić, trzeba je mieć. Więc Hanna (od kilku miesięcy bez pracy, w finansowych tarapatach) przewala kosze ubrań w lumpeksie. Szuka metek – Versace, D&G, DKNY, cokolwiek. By Olka mogła wypaść autentycznie, prychając: „Mama kupiła mi jakąś bluzkę Versace, ale leży w szufladzie, w życiu bym nie założyła”.

Umycie naczyń – bezcenne

To, że pieniądze i przejawy zasobności lub ich brak zmieniają sposób myślenia, nie znaczy, że młodzi umieją finansami gospodarować. Córka Mariusza Helena w październiku wyjechała z Warszawy na studia do Krakowa. Ojciec założył jej konto w banku, które systematycznie zasila i które może kontrolować. Czasem dla sprawdzenia pyta: „Hela, jak z pieniędzmi?”, a potem się załamuje, bo Helena nigdy nie wie. Ostatnio wybrały się z koleżanką do Wrocławia. Dzień wcześniej Mariusz zajrzał na rachunek. Było 10 zł – studencki bilet Kraków–Wrocław kosztuje 19,55 zł w jedną stronę.

Prof. Gąsiorowska też to widzi. Liczne dzieci jej znajomych, zwłaszcza córki, kończą liceum, idą na studia, przymierzają się do samodzielnego życia i okazuje się, że nigdy nie dostawały kieszonkowego. – Bo nie chciały. Po co? I tak tatuś mi kupi wszystko, co zechcę – zakładały. Te młode kobiety w ogóle nie umieją zarządzać pieniędzmi, nie będą umiały prowadzić swojego gospodarstwa w przyszłości – ocenia psycholog. I dodaje, że z prowadzonych kilka lat wcześniej przez nią samą badań wynika, że to, czy umiemy zarządzać finansami, i to, czy nadajemy pieniądzom znaczenie społeczne (czy uzależniamy od nich swoje samopoczucie, samoocenę lub czyjąś wartość itp.) to dwie różne, niezależne od siebie kwestie. – Są ludzie, którzy potrafią bardzo dobrze zarządzać finansami, ale w ogóle nie przywiązują do nich wagi symbolicznej. Prof. Gąsiorowska zapewnia więc, że można wychowywać dzieci tak, aby zbliżały się do tego modelu. – Ale to trudne – zastrzega.

Chodzi o to, by uczyć, że pieniądze to po prostu instrument do kupowania, sprzedawania i do przechowywania wartości, na przykład oszczędności w banku. By mówić o tym już kilkulatkom, bo człowiekowi w wieku lat nastu trudno jest cokolwiek skutecznie tłumaczyć. W Polsce, jak wynika z badania Finansowego Barometru ING, ledwie co czwarty rodzic daje dzieciom regularne kieszonkowe. – To zdecydowanie za mało. Ja jestem zwolenniczką dawania kieszonkowego nawet 3–4-latkom, pomimo że nie rozumieją dokładnie wartości pieniędzy. Chodzi o stałą kwotę przekazywaną systematycznie niezależnie od zachowania dziecka, do jego dyspozycji w granicach, które rodzic z nim ustali – przekonuje prof. Gąsiorowska. – Jeśli chce wydać na cukierki, a rodzice pozwalają mu jeść cukierki, to niech wyda. Ale niech pamięta, że w związku z tym nie będzie miało pieniędzy, by wydać na co innego. Albo jeśli chce, to niech co tydzień wrzuca do skarbonki, a rodzice po ustalonym czasie dołożą mu drugie tyle, by kupić ustaloną wcześniej zabawkę. Bardzo ważne, by tych ustaleń się trzymać, kształcić dzieci do konsekwentnego zarządzania budżetem – i tego, że pieniądze to coś skończonego.

Ponieważ przytomny stosunek ludzi do pieniędzy leży w interesie całego społeczeństwa czy wręcz gospodarki, teoretycznie rodzic mógłby oczekiwać na tym odcinku eksperckiego wsparcia od państwa. W 2012 r. ruszył unowocześniony program Szkolnych Kas Oszczędności PKO BP. W ubiegłym roku szkolnym prawie 160 tys. uczniów miało w nim konta internetowe, z wirtualnymi skarbonkami, możliwością planowania wydatków i oszczędności. To projekt o niebo bardziej praktyczny niż lekcje przedsiębiorczości w szkołach ponadgimnazjalnych. Te zapowiadały się obiecująco, ale – nieprowadzone przez fachowców – ostatecznie okazały się tylko okazją, by wrzucić uczniom kolejny zestaw regułek do wkucia – co to jest bank centralny? Co to jest monopol? (o tym, jak organizacje pozarządowe próbują prowadzić edukację ekonomiczną uczniów, pisaliśmy w POLITYCE 8/14).

Bardzo ważne, by przekazać dzieciom, że oszczędzania nie można wiązać z tym, czy nas stać, czy nie – mówi Agata Gąsiorowska. – Większość Polaków twierdzi, że nie oszczędza, bo ma za mało pieniędzy. Ale to nie kwestia zasobów, lecz nawyku. Ważniejsze jest to, czy dziecko nauczy się odkładać jakąś kwotę co tydzień, niż to, czy to będzie 50 gr czy 10 zł. Nabranie takiego przyzwyczajenia to kapitał społeczny, który świetnie zaowocuje w dorosłym życiu.

Prof. Gąsiorowska radzi natomiast unikać kłócenia się przy dzieciach o pieniądze, tłumaczenia, że pewne rzeczy dzieją się dlatego, że nie ma pieniędzy albo są, a także nagradzania gotówką, płacenia za obowiązki domowe czy za dobre zachowanie. – Jeśli rodzice chcą, żeby dzieci dostawały pieniądze za wyrzucanie śmieci, to niech to się dzieje poza ich domem, na przykład u sąsiadów. Z obcymi ludźmi można wejść w relacje oparte na wymianie, w rodzinie powinny one być oparte na wspólnocie. (Co ciekawe, jak wynika z badań TNS Global, w Polsce nawet w wakacje dorabia zarobkowo tylko co czwarty uczeń). Zamiast „nie kupię ci, bo nie mam pieniędzy” lepiej mówić „nie kupię, bo to niezdrowe”, „bo następna zabawka nie jest ci potrzebna”.

Zamiast „idę do pracy, żeby zarabiać pieniądze” – „idę, bo każdy musi wypełniać obowiązki – twoim jest sprzątanie pokoju, moim – praca”. Tak by mały człowiek dostrzegał, że pieniądze to tylko jeden z elementów życiowych relacji.

Polityka 7.2016 (3046) z dnia 09.02.2016; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Cennik usług i uczuć"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną