Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Syneczek plus

Miłość rodzicielska za 500+

Imgorthand / Getty Images
Wybuch uczucia względem Antosia zbiegł się z wizją 500 zł. Z tęsknoty za nim rodzice przestali dobrze spać.
Daniel Dmitriew/Forum

Od kilku miesięcy przed wysokim biegłym psychologiem małżonkowie Damian i Nikola P., zamieszkali w Łodzi, skarżą się na bezsenne noce, podczas których szlochają za syneczkiem, utraconym przed pięcioma laty, którego tuż po połogu zabrała okrutna teściówka Nikoli P. Prawdą jest, że – dotychczas apatyczni w rodzicielskich odruchach – widywali Antosia nieczęsto. Tak jakoś wyszło. Jednak z początkiem 2016 r. w ramach obietnic noworocznych postanowili powziąć radykalne kroki celem uczuciowej rewitalizacji. Matczynej miłości, jakakolwiek by była, należy dać szansę, prawda? Tymczasem na wydanie Antosia nie zgadza się nieczuła teściówka, zasłaniając się jego przyzwyczajeniem do dotychczasowego życia.

Jak okruszek

Więc 3300 gramów syneczka Nikola rodzi równo pięć lat wcześniej w sylwestrową noc 2010 r. Ona, matka, już zaabsorbowana macierzyństwem z racji starszego synka, pada ze zmęczenia. Niedożywiony Antoś co rusz w szpitalu, drze się wniebogłosy przy jedzeniu, kaszle, prycha, wymiotuje. Ma 54 dni i pół kilograma więcej niż dnia pierwszego, gdy Damian i Nikola P. za pośrednictwem Naszej Klasy dogadują się z teściami, by wzięli dzieciaczynę na odchowanie i wyprowadzili na zdrowotną prostą. Zwłaszcza że u nich w kamienicy było wówczas zimno. I jeszcze ten starszy dodatkowy dwuletni synek na głowie.

Podrzucają Antosia ze zmyślonym naprędce peselem i skorupą w miejscu ciemieniuchy. Nie wykąpała, odkąd przyszedł na świat. Tak jakoś wyszło. Łuszczy się tygodniami, a teściowie przekazują go sobie z rąk do rąk, tak bolą go odpadające strupy. Zapada na piorunującą sepsę spowodowaną anemią. Przez miesiąc dziadek z babką czuwają przy łóżku na zakładkę, bo od nikogo więcej nie przyjmuje posiłków ani leków. Wychodzą, upewniwszy się, że śpi. Ona odwiedza syneczka jeden raz, poproszona o zastępstwo przez teściówkę, zmuszoną załatwić pilną sprawę na mieście. Posiedziała półtorej godziny, drzemiąc. Nie dłużej. Tak jakoś wyszło.

Po niespełna roku już ładnie podchowany na soczkach, szpinaczkach, żółteczkach jest gotów do zwrotu. Ale małżonkowie P. ociągają się z odbiorem. Jeszcze młodzi, wcale nie pożyli, dodatkowo ten dwuletni synek.

Zaglądają coraz rzadziej. Jeśli już, to z łaską, po błagalnych telefonicznych prośbach, by posiedzieli przy kołysce choć w godzinach porannych, gdy dziadek, robotnik kanałowy, ma nagłe zlecenie w wodociągach, a babka, dozorczyni, przed południem zobowiązana jest wysprzątać swój rejon.

Tymczasem Antoś ma półtora roku, gdy Nikola, dopytywana przez swoją matkę, dlaczego wciąż nieodebrany, odburkuje, że teściówka uparła się, iż nie odda. W asyście policji na odbicie dzieciaka przyjeżdża jej familia w towarzystwie starych ciotek, drąc się na dziadków, że chyba role pomylili. Wynoszony Antoś krzyczy wniebogłosy, wyciągając rączyny.

Po dwóch dniach ona parkuje wózeczek z Antosiem pod dziadkowym adresem, komunikując, że przyszła się dogadać. Myśleli dziadkowie, iż chce poprosić o jakieś weekendowe wsparcie w wychowaniu. Jednak ona preferuje zostawić na zawsze. Zarzeka się od tej pory systematycznie odwiedzać, nawet brać na spacerki po deptakach, niech tylko przystaną na tę propozycję. Jeszcze młodzi, wcale nie pożyli, dodatkowo, tak jakoś wyszło, ten pierwszy synek też ma problemy zdrowotne. Już prawie czteroletni, a nie mówi i nie siada na nocniczek. Dziadkowie, znający styl życia małżonków P., w głębi duszy szczęśliwi, że przynajmniej ten Antoś nie pójdzie na zmarnowanie.

Jak głaz

Przez osiem miesięcy od zwrócenia Antosia mama Nikola nie pokazuje się ani razu, choć ich adresy dzieli wówczas niespełna kilometr. Prawdopodobnie wstyd jej przed teściówką, że – tak jakoś wyszło – już trzeci synek wybiera się na świat. Ojciec dziecka mówi dziadkom w sekrecie, że to najnowsze ukrywa, mając plan zostawić w szpitalu.

Wpadają do dziadków razem w trakcie bóli porodowych, pierwszy raz od roku. Ona zwija się, dopytując, która to właściwie porodówka im administracyjnie przysługuje. Pogubili się od częstych przeprowadzek. Znajduje, rodzi, naciskana nie oddaje, nadaje imię Marcel, po czym znów znika na lata. Pominąwszy Wigilie, gdy niezręcznie jej było nie przyjąć zaproszenia w imieniu Pyśka, jak pieszczotliwie przezywali go dziadki. Więc składa wizytę, siada za stołem i – konsumując – odbiera dziesiątki esemesów, przy których chichoce, klikając zwrotki. A Pysiek, lgnący do ludzi, przymila się do niej, kokietując nową ciocię. Chętny na kolanka, lecz ona nieczuła na te umizgi. Wychodząc, wykręca prawy policzek w jego kierunku, mówiąc: – To daj buzi. Daje, jak dalekiej krewnej.

Ona wiosną przechadza się z aktualną przyjaciółką i najnowszym dzieckiem po osiedlowych deptakach, udając, że nie widzi chłopca, którego dziadek uczy jeździć na rowerku. Pysiek nie ma z tym problemu. Od Wigilii zapomniał jej twarz. Tak jakoś wyszło, że nie pojawiała się, będąc w tym czasie wyczerpana emocjonalnie. Bo ledwo powiła najmłodszego Marcelka, a mąż odszedł do innej kobiety. Spłodził z nią dwuletnią obecnie córeczkę, po czym wrócił, zapewniając, że nic z tego związku nie wyszło. Choć od tego czasu zaczęło się między nimi układać doskonale, Antoś – tak jakoś wyszło – wciąż pozostawał na jej macierzyńskich peryferiach.

Sporadycznie przypomina sobie o nim tato, do którego Pysiek zwraca się po imieniu. Wie, że ten Damian ma żonę. Tę Nikolę, która jest mamą dwóch bawiących się z nim kolegów. Ci koledzy zawsze wychodzą od niego z płaczem, nie chcąc wracać do siebie, bo ma fajniejsze zabawki. Ten starszy upycha po kieszeniach mandarynki na drogę powrotną.

Rok temu dzwonią, że mają w planach zabrać synka do zoo. Czeka podekscytowany cały niedzielny poranek, lecz nie dotarli. Wyleciało im z głowy. Po czym na kolejne pół roku wyłączają telefon.

Jak skrzaty

Bo na głowie mają dużo egzystencjalnej ekwilibrystyki. Głównie chodzi o zmylenie siedmiu ambitnych komorników, uprzykrzających im życie z powodu kilkudziesięciu tysięcy zaległości czynszowych. Gdyż notorycznie zadłużają mieszkania, po czym zmuszeni są uciekać, jak stoją. Żeby nikt nie zauważył przeprowadzki, zostawiają za sobą większe gabaryty typu podarowana lodówka, zużyta wersalka itp. On, choć z zawodu piekarz, przez tę komorniczą ambicję nie może podjąć pracy jak człowiek na legalnych warunkach. Uwziął się na nich cały świat. Już zdawało się, że on odbije się finansowo na stanowisku rozkładacza towarów w markecie, gdy porzuca zajęcie z powodu kilku mandatów za jazdę bez prawa jazdy. A rozkładacz to zawód ściśle poranny, trzeba wstać wcześnie i posiadać własny transport, by zdążyć na czas. Nie ukrywa, że jest pasjonatem szybkich aut. Z siedem razy zmieniał marki za pięcioletniego życia Antosia.

Wiecznie koczujących Damiana i Nikolę P., na których uwziął się świat, nie mogą dogonić nawet przypisane im liczne rodzinne asystentki. Odwiedzając ostatnie opuszczone miejsce zamieszkania, dowiadują się od sąsiadów, że ten starszy syn pół roku chodził ze świerzbem na nogach, które ona – ciągle wpatrzona w telefoniczny wyświetlacz – nazywała uczuleniem. Dwa miesiące skakały po nim wszy, podkoszulki na wysokości szyi kleiły się od brudu, a bawiąc się, spodnie zawsze trzymał w ręku, by nie spadły, bo ona nie wpadła na to, żeby wciągnąć gumkę. Te incydenty sprawiły, że już nieaktualni sąsiedzi odseparowali od P. własne potomstwo, zakazując integrowania się z małoletnimi P. na podwórku.

Asystentki, dopadłszy ich w końcu pod aktualnym adresem, zaprotokołowały otoczenie jako ponure i ubogie, wręcz nora, w której nie zastały stołu ani krzeseł, w futrynach zamiast drzwi dyndają zbutwiałe koce, dwójka umorusanych dzieci barłoży w nieobleczonej pościeli, a ojciec rodziny z niedoboru miejsca i wyposażenia śpi na podłodze. Tłumaczyli, że są w trakcie przeprowadzki, sprzęty niebawem dojadą, obiecują, że uprzątną w Wielką Niedzielę. Po książeczkach szczepień ponoć bazgrały czarną kredką niesforne dzieci, dlatego nie można odczytać, iż na pewno były. Nie interweniowano w tej kwestii. Szczepienia są co prawda obowiązkiem, ale nie przymusem.

Tylko jedna wysłana na wywiad starsza wiekiem asystentka zafrasowała się losem nieobecnego środkowego Antosia, na którego od pięciu lat płynęły zasiłki opiekuńcze. Matka, machając rękoma w powietrzu, zżymała się, iż wiecznie podkradają go dziadkowie z obu stron, którzy kochają syneczka niemiłosiernie. Jako jedyna, prócz zaprotokołowania luki po Antosiu, odnotowała, że ten najmłodszy niemal wypada z łóżeczka, bo nikomu nie chce się obniżyć dna do jego rozmiarów. A ten starszy, którego mowę trudno zrozumieć, zwraca się do taty słowem mamo, gdyż jej jakby nie było. Już siedmioletni, odroczony w edukacji, bo rodzice – z braku zatrudnienia – ciągle budzący się w godzinach południowych lekceważyli przedszkole. Sporadycznie prowadzał do niego tato, gdy krótkoterminowo łapał robotę rozwoziciela gazu, wymagającą wczesnego wstawania. Obecnie obaj szykowani do zakonnego przytułku dla specjalnych dzieci z najbiedniejszych rodzin dzielnicy Bałuty.

Jak sępy

Tymczasem Antoś rośnie chowany u dziadków w emocjonalno-kulinarnym dobrobycie, za co nigdy nie wzięli złotówki. Zresztą nie o pieniądze tu chodziło. W 2013 r., gdy było jasne, że zbliża się szkoła i trzeba uregulować prawną egzystencję Antosia, wspólnie decydują, by dziadki zostali rodziną zastępczą, skoro ma u nich jak pączek w maśle. Nie to, co w ich zapuszczonych lokalach jednopokojowych, po których peregrynują, zmuszeni przez upierdliwy świat do wiecznej tułaczki.

Na każdej z rozpraw wspaniałomyślnie i ochoczo zgadzają się ofiarować synka w dziadkowe kochające ręce, wnosząc o ograniczenie własnej władzy rodzicielskiej. Niech już tam będzie, skoro przyzwyczaił się, bo – jakoś tak wyszło – nigdy nie zabrali go do siebie.

Są kategorycznie na tak do czasu, gdy rozniosła się wieść, że 500 plus już prawie puka do drzwi obarczonych dziećmi i ubóstwem polskich rodzin. W lutym 2016 radykalnie aktywizują się uczuciowo względem syneczka. Tato Damian co prawda jeszcze się waha, pytany przez sędzię, czy chce dziecko, nie może się zdecydować. Jest i na tak, i na nie. Nie no, jednak na tak. Mama Nikola bardziej pyskata w matczynych deklaracjach. Tak wije się z tęsknoty, spazmuje, pluje na okrutną teściówkę, odgradzającą ją od synusia, by waliła się w dupę, że trzeba ją wyprosić z sali, niech ochłonie z rozpaczy.

Ochłonąwszy, skarży się wysokiej sędzi, że w 2016 r. widziała syneczka tylko w urodziny. Nie mogła przychodzić częściej, bo teściówka obrażała ją stale. Utyskiwała głównie, że nie odwiedzają synka, a powinni, co wytrącało ją z równowagi jako matkę. Z kolei ojciec nie mógł wpadać tak często, jakby chciał, gdyż bolało go serce, kiedy słyszał, jak jego rodzone dziecko zwraca się do dziadka tatusiu. Ta sytuacja podłamywała go (w tym miejscu Przewodniczący stwierdza, że uczestnik płacze).

Obecnie tak bardzo pragną mieć syneczka u siebie. Na początku choć w weekendy. O tym, że Nikola P. chciałaby zaskoczyć uczuciowo z syneczkiem, niech świadczy fakt, że podjęła starania o pracę. Próbowała już na straganie warzywnym (ale było jej zimno), handlowała zniczami przy cmentarzu, stała na kuchni, gotując potrawy chińskie, gdyż jest po dwóch klasach kucharskiej zawodówki, wręczała ulotki, znów stała przy orientalnych garach. Dodatkowo otrzymuje 900 zł z opieki, za co zorganizowała szafki w kuchni, piżamki i kilka ręczników, by dzieci nie wycierały buziek w byle co.

Tak jakoś wyszło, że nie potrafi powiedzieć, do którego przedszkola uczęszcza syneczek. Przedszkole oświadcza pisemnie, że nie widziało jej trzy lata, a Antoś P. nigdy nie wspomniał o matce. Przedszkole pragnie nadmienić, że chłopczyk w plecaczku zawsze miał egzotyczny owoc na drugie śniadanie, wykupione dodatkowe zajęcia z piłką, angielski, religię, a odbierany leci w dziadkowe ramiona. Żadne dziecko tak nie rzuca się, krzycząc: kocham. Poradnia logopedyczna przyłącza się do wyrazów uznania dla starszych państwa. Matki chłopca nie znają, gdyż nie nawiązała kontaktu.

Jak skarbonka

Przychylając się do nastawionych naprawczo względem własnych deficytów wychowawczych małżonków P., zapewniających wysoką sędzię, że ich relacje uczuciowe z Antosiem na pewno jakieś są oraz iż gwarantują mu miejsce do spania, sąd wyraża zgodę, by wzięli małoletniego do siebie. Kilkaset profesjonalnych pytań testowych do dziadków wskazuje co prawda na autentyczne uczucie w Skali Akceptacji, jednak występujące jednocześnie symptomy są niepokojące. Zwłaszcza u dziadka. Nie wyklucza się lęków nocnych, gonitwy myśli, niskiej odporności na frustrację, pesymizmu, tendencji do nadopiekuńczości. Rzeczywistość w jego ocenie jest stresująca, a ludzie niegodziwi, co z kolei ujawnia podwyższoną skłonność do uzależnień od środków psychoaktywnych.

Gdy pierwszy raz w pięcioletnim życiu Antosia Damian i Nikola zaprosili go do siebie, cały ranek upewniał się wystraszony, czy na pewno oddadzą go z powrotem? Pocieszał babcię: – E tam, nie zabiorą, będziemy zawsze razem. Odetchnął odstawiony po czterech godzinach. Choć pięcioletni, już umie zauważyć, że za te 500 zł miesięcznie będzie tam miał u nich tyle miłości, co – jak się wyraził – brudu za paznokciem.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Polityka 16.2016 (3055) z dnia 12.04.2016; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Syneczek plus"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną