Sprawy rodzinne to wciąż jedne z najczęściej pojawiających się w Europejskim Trybunale Praw Człowieka; więcej jest tylko skarg na łamanie prawa do rozpoznania sprawy w rozsądnym terminie. W ubiegłym roku trybunał wydał w sprawach przeciwko Polsce łącznie 29 wyroków, w 20 stwierdził przynajmniej jedno naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Cztery sprawy dotyczyły artykułu 8, gwarantującego każdemu prawo do poszanowania jego życia prywatnego i rodzinnego. Za tym jednym zdaniem kryją się najczęściej tzw. sprawy o dziecko, o przyznanie opieki, ustalenie i egzekwowanie kontaktów z tym drugim rodzicem. A tak naprawdę w grę wchodzą lata ludzkich cierpień. Nierzadko – prawdziwe tragedie. Jak w sprawie X, gdzie ojciec przez prawie dwa lata nie widział syna, a matka – zajęta walką z byłym mężem w sądach – nie zauważyła, że dziecko ma zapalenie mięśnia sercowego. Chłopiec gasł powoli, zmarł.
Inny ojciec, który także nie mógł wyegzekwować przyznanych mu przez sąd kontaktów z dzieckiem, popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym było jedno zdanie: „Nie mogę żyć bez Józia”.
Machina sprawiedliwości
Sprawy, którym los dopisał tak tragiczny finał, do Strasburga nie trafiają. Te, które są rozpatrywane, po latach kończą się wyrokiem stwierdzającym (bądź nie) winę państwa polskiego. Jeżeli nastąpiło naruszenie któregoś artykułu konwencji, skarżącemu zasądza się zadośćuczynienie finansowe. I na tym koniec, jeśli chodzi o trybunał. Ale ogłoszenie wyroku uruchamia dopiero dość skomplikowaną machinę europejskiego wymiaru sprawiedliwości. Po uprawomocnieniu orzeczenia nad jego wykonaniem przez państwo uznane za winne naruszenia praw człowieka czuwa Komitet Ministrów Rady Europy.