Najważniejsza jest pogoda. Pan Andrzej, dyrektor domu wypoczynkowego w Juracie, wie, że nad Bałtykiem bywa z nią różnie, więc woli nie zapeszyć. W lipcu nie było źle, trochę padało, ale głównie w nocy. Sierpień jest bardziej stabilny, więc jest nadzieja na słońce. Bo kiedy jest słońce, to gość siedzi na plaży i jest zadowolony. Wystarczy jednak kilka dni zimna i deszczu, a już chce odlatywać do ciepłych krajów. Albo jeszcze gorzej: zaczyna marudzić. A to jednemu łóżko za twarde, a to innemu chleb na śniadaniu nie smakował.
– Mamy w Juracie tłok, ale tak jest zawsze w czasie wakacji – przekonuje pan Andrzej. Półwysep Helski nie jest z gumy, miejsca tu nie za wiele. Trochę hoteli, pensjonatów, ośrodków wypoczynkowych, ale dominują kwatery prywatne. – Tu każdy miejscowy coś wynajmuje, nawet własne mieszkanie. Sam w tym czasie z rodziną przenosi się do prowizorycznej altany albo komórki. Więc ile łóżek uda się wygospodarować na półwyspie, tylu może wypoczywać urlopowiczów. Ilu konkretnie, spróbuje po sezonie wydedukować burmistrz sąsiedniej Jastarni na podstawie zużycia wody.
Inaczej jest na pozostałej części wybrzeża, między Władysławowem a Świnoujściem, gdzie gości z roku na rok przybywa, bo sporo buduje się nowych obiektów. Poza tym część osób wynajmuje tańsze kwatery w głębi lądu i co rano dojeżdża nad morze. Na półwysep dojazdy nie mają sensu, bo korki są tu koszmarne. Najgorzej jest przy marnej pogodzie, bo wtedy urlopowicze z całego Pomorza, jak na zawołanie, ruszają na wycieczkę, by zwiedzać Hel i oglądać foki.