Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Wspólny metraż

Mieszkańcy warszawskich kołchozów

Ile dzwonków, tyle gospodarstw domowych. Bywa, że przy drzwiach do kołchozu montowany jest nowoczesny domofon, a na nim jeden numer i same litery: od A do G Ile dzwonków, tyle gospodarstw domowych. Bywa, że przy drzwiach do kołchozu montowany jest nowoczesny domofon, a na nim jeden numer i same litery: od A do G Jowita Flankowska
Mieli się wyprowadzić na swoje niezwłocznie; gdy tylko Warszawa się odbuduje; gdy dostaną przydział na spółdzielcze; gdy zdobędą kredyt na swoje. Mieszkają z obcymi ludźmi do dziś. I piszą, piszą, piszą.
Kołchoz można wytropić po stopniu zniszczenia drzwi wokół zamka, obijanego codziennie przez klucze niezliczoną ilość razy.Jowita Flankowska Kołchoz można wytropić po stopniu zniszczenia drzwi wokół zamka, obijanego codziennie przez klucze niezliczoną ilość razy.
W kołchozie nikt nie używa słowa design ani nie zastanawia się, czy podłoga w przedpokoju pasuje do koloru ścian.Jowita Flankowska W kołchozie nikt nie używa słowa design ani nie zastanawia się, czy podłoga w przedpokoju pasuje do koloru ścian.
Na dwóch metrach kwadratowych lokatorka zmieściła łazienkę, kuchnię i pralnię.Jowita Flankowska Na dwóch metrach kwadratowych lokatorka zmieściła łazienkę, kuchnię i pralnię.
Jeśli tylko w kącie jest dostęp do pionu kanalizacyjnego, zmieści się zlew, prysznic i kuchnia.Jowita Flankowska Jeśli tylko w kącie jest dostęp do pionu kanalizacyjnego, zmieści się zlew, prysznic i kuchnia.
W mieszkaniu nie ma łazienki, ale są trzy zamykane na klucz toalety. Każdy z lokatorów przechowuje w swojej toalecie miskę do mycia.Jowita Flankowska W mieszkaniu nie ma łazienki, ale są trzy zamykane na klucz toalety. Każdy z lokatorów przechowuje w swojej toalecie miskę do mycia.
Wszystko to, co nie mieści się w pokojach za zgodą sąsiadów stoi we wspólnej części korytarza.Jowita Flankowska Wszystko to, co nie mieści się w pokojach za zgodą sąsiadów stoi we wspólnej części korytarza.

Ile w tym poezji! – marzycielskim tonem komentuje sytuację Krysi Różyckiej (od kilku godzin Różyckiej-Konar) jej współlokatorka Nina. Krysia spędzi swoją noc poślubną z Witoldem na panieńskiej kanapce w pokoju wynajmowanym z trzema koleżankami. W takich przypadkach lepsza jest proza – gani Ninę inna współlokatorka. Koleżanki Krysi są dobrze wychowane, uprzejme, modnie ubrane, uczesane i umalowane, dowcipne i – co najważniejsze – życzliwe. Dzięki temu wspólny pokój, choć mały i ciasny, nie jest katorgą. Świeżo upieczeni państwo Konarowie nie zamieszkają razem, bo nie mają gdzie. Jest 1948 r., Warszawa wciąż się odgruzowuje i bardzo nieśmiało odbudowuje.

Na drzwiach wejściowych do mieszkania Witolda wisi sześć wykaligrafowanych wizytówek. Pokoje są przechodnie, wspólna sień zagracona do niemożliwości. W pierwszym pokoju, przy akompaniamencie skocznej folkowej muzyki płynącej gdzieś z głębi mieszkania, śpi starsze małżeństwo. W pokoju obok mieszka zahukany właściciel żelaznej wanienki, którą mimo najlepszych chęci każdy przechodzący zrzuca ze ściany. Folkową muzykę słychać jeszcze lepiej w trzecim pokoju, gdzie pana domu akurat boli ząb, a do kompletu płacze niemowlak. W czwartym przy skocznych dźwiękach muzyki wytrwale uczy się czterech studentów. W piątym lokatorzy świętują ze znajomymi i przyjaciółmi rocznicę ślubu i tańczą do upadłego. Witold mieszka w szóstym, ale nie sam, tylko z zupełnie niespokrewnionym starszym mężczyzną.

Owszem, są narzekania na sytuację, ale kulturalne. Podobnie jak u Krysi i tu nie ma awantur, jest za to dużo wyrozumiałości, cierpliwości i zrozumienia dla potrzeb sąsiadów. I właśnie ta uprzejmość, ta cierpliwość, ta wyrozumiałość i to zrozumienie jest fikcją, a konkretnie scenariuszem sympatycznej powojennej komedii „Skarb”.

Pokój

Żona: „Zwracam się z prośbą o rozkwaterowanie z mężem, z którym jestem już ponad 20 lat rozwiedziona. Mieszkamy w jednym pokoju. Jestem bardzo nerwowa i trudna we współżyciu środowiskowym. Były mąż dużo pali. Atmosfera domowa jest nie do wytrzymania. Ciągłe sprzeczki, kłótnie, awantury. Do chwili obecnej nie było możliwości uzdrowienia mojej rozdrażnionej i przygnębiającej sytuacji”.

Mąż: „Sytuacja jest uciążliwa. Była żona jest osobą bardzo kłótliwą, impulsywną, nerwową, wybuchową. W takiej sytuacji trudno zachować dobrą atmosferę. Nie mam spokojnego życia. Już jestem u kresu wytrzymałości i cierpliwości. Rozumiejąc ciężką sytuację mieszkaniową, zwracam się z prośbą o rozkwaterowanie”.

Sytuację mieszkaniową w Warszawie rzeczywiście można było latami zaliczyć do ciężkich. Przed wojną stolica miała 1,8 mln mieszkańców i 300 tys. mieszkań. 80 proc. z nich znajdowało się na lewym brzegu Wisły. Powstanie warszawskie przetrwało ok. 100 tys. mieszkań, głównie na prawym brzegu. Powojenna zabudowa lewobrzeżnej Warszawy budziła grozę – zostało zaledwie 25 proc. domów, tylko ok. 17 proc. w ogóle nadawało się do odbudowy. Dzielnice takie jak Śródmieście, Ochota i Wola praktycznie przestały istnieć.

Końca drugiej wojny światowej doczekało w stolicy zaledwie 162 tys. warszawiaków, w tym w morzu ruin ścisłego centrum ok. 1 tys., ale już pół roku później miasto liczyło pół miliona mieszkańców. W tym czasie zdołano wyremontować 45 tys., ale nie mieszkań, tylko zaledwie izb. Pierwszy całkowicie nowy budynek w Śródmieściu zaczęto wznosić w połowie 1946 r. Mariensztat, czyli pierwsze powojenne warszawskie osiedle (przodowników pracy), oddano do użytku 22 lipca 1949 r. Kroplę w morzu mieszkaniowych potrzeb.

Mąż: „Zdając sobie sprawę z faktu, że już nie jestem mężem, a tylko osobnikiem we wspólnym pokoju z kuchnią wyjaśniam, że nie mam szans na uzyskanie mieszkania spółdzielczego. W obecnej sytuacji nie mogę spokojnie żyć”.

Żona: „Dotychczasowe nasze życie to gorzej niż koszmar!”.

Łazienka

Sąsiad: „Odkąd się tu wprowadziłem, sąsiadka kąpie swojego psa we wspólnej wannie i nie raczy nawet umyć wanny, tylko oblepiona jest kudłami. Czy w takich wspólnych lokalach wskazane jest trzymanie psa, który kręci się po przedpokoju, wącha i parska? Obywatelka codziennie myje się w kuchni i zdarzają się wypadki, że do pokoju idzie nago, a przy tym myje się przy drzwiach otwartych i jak ktoś idzie to całkiem się wychyla patrząc kto idzie. Poza tym jest złośliwa i mściwa”.

Żona sąsiada: „Podczas gotowania nasz pokój robi się cały mokry wraz z oknem, przez które nic nie widać. Nasza sąsiadka ubliża mnie i mężowi, pisze donosy. Nikt do nas nie może przyjść, bo wtedy ta pani wyskakuje pod byle pretekstem i tak nieprzyjemnie patrzy, że aż się głupio robi. Pyta głośno z kim ja tu właściwie mieszkam. Potem robi plotki, że u nas są libacje. A jak do tej pani przychodzą goście to adapter gra na cały regulator, mimo, że za ścianą śpi nasze małe dziecko”.

Opinia z zakładu pracy sąsiada: „Dobry fachowiec, sumienny, zdyscyplinowany. Strona moralna na terenie pracy bez zastrzeżeń”.

Zrodził się pomysł, żeby Warszawy nie odbudowywać wcale, tylko po prostu przenieść stolicę do Łodzi, ale warszawiacy byli pełni zapału do odbudowy. Tylko że 97 proc. przedwojennej powierzchni miasta znajdowało się w prywatnych rękach. Czy właściciele żyją? Czy wszystkich byłoby stać na odbudowę? Czas uciekał, odpowiedzi nie było. Dekretem prezydenta Bolesława Bieruta z 26 października 1945 r. państwo przejęło grunty w przedwojennych granicach miasta, a ocalałe mieszkania poddało zagęszczaniu, czyli obowiązkowemu kwaterunkowi. A na dodatek było to zgodne z kolektywistyczną ideologią nowej władzy.

Odtąd warszawiacy czekają na lepsze czasy w kołchozach – jak do dziś potocznie mówi się na mieszkania, w których każdy pokój zajmuje inny lokator lub rodzina, a wspólnie użytkują kuchnię, łazienkę, toaletę. Kołchoz – od ros. kollektywnoje choziajstwo, wspólne gospodarstwo. W ZSRR państwo przejmowało ziemię i zmuszało indywidualnych rolników do udziału w spółdzielniach, które nie miały prawa się rozwiązać, a żaden członek nie mógł z nich wystąpić. Warszawscy kołchoźnicy mogli się do woli skarżyć.

Sąsiad: „Kiedy żona zwróciła sąsiadce uwagę, żeby nie wchodziła do łazienki kiedy ona się kąpie, a ja zapytałem czego się znowu czepia z samego rana, sąsiadka pobiegła do siebie, wróciła z wałkiem i nie patrząc, że trzymam dziecko na ręku uderzyła mnie tym wałkiem w nos. Jesteśmy młodym małżeństwem i nie chcę żeby żona ode mnie odeszła z powodu współlokatorki. W trójkę zajmujemy lokal, który ma 13 m kw. bez kuchni i żadnego pomieszczenia gospodarczego. Między nami są kłótnie o maszynę do szycia, której nie możemy się pozbyć, bo jest bardzo potrzebna”.

Żona sąsiada: „Chcielibyśmy mieć więcej dzieci, ale w dzisiejszych warunkach nie mogę o tym myśleć”.

Układ

Przedwojenny właściciel mieszkania: „Będąc ciężko chorym człowiekiem, codzienne postępowanie mojej sąsiadki stanowi dla mnie prawdziwą udrękę. Głównym koszmarem jest złośliwe, głośne słuchanie telewizora, który świadomie został ustawiony przy ścianie graniczącej z moją sypialnią. Zasadą tej pani jest wietrzenie kuchni i ubikacji na wspólny przedpokój, mimo, że oba te pomieszczenia posiadają okna. Wstyd mi również wspomnieć o korzystaniu z ubikacji przez tę panią przy częściowo uchylonych drzwiach na wspólny przedpokój. Na wszelkie próby zwrócenia uwagi sąsiadka reaguje wulgarnie: »ciesz się, że nie zdechłeś«, a dwa dni po moim powrocie ze szpitala groziła mi siekierą. W trakcie wymachiwania siekierą nie żałowała wyzwisk i obraźliwych słów”.

Sąsiadka przedwojennego właściciela: „Powodem awantur jest moje usiłowanie korzystania ze wspólnej łazienki. W krytycznych momentach wzywam pomocy organów M. O.”.

Z dzisiejszej perspektywy kołchoźnicy wygrali los na loterii: mieszkają za niskie komorne w centrum stolicy, w starych kamienicach, nierzadko z pięknymi klatkami schodowymi, przeważnie w mieszkaniach o bardzo dużych metrażach. Ale są znerwicowani, zniechęceni i nieszczęśliwi, a mieszkania tak podzielone, że wręcz zdewastowane. Zdarza się, że łazienki nie ma wcale, jest tylko zimna woda w kuchennym kranie, trzy oddzielne ubikacje obok siebie, a w każdej innej wielkości miska. Albo jest łazienka podzielona na pół – lokatorzy nie rozmawiają ze sobą od lat, więc w sprawie wspólnego remontu również nie zdołali się porozumieć. Albo malutki kąt w pokoju, który pełni funkcję kuchni, łazienki i pralni, bo lokatorka ze wspólnej łazienki zrezygnowała. Są przedpokoje zamienione na dwie kuchnie, które oddziela od siebie listwa podłogowa: po jednej stronie kafle, po drugiej linoleum. Nikt tu nie używa słowa dizajn. Liczy się dostęp do pionu kanalizacyjnego. Sukcesem jest pomalowanie wspólnej łazienki farbą olejną i zakup takich samych koszyków na kosmetyki.

I jest wstyd. Że już wybudowano lub odbudowano Sady Żoliborskie, Młociny, Bielany, Wierzbno, Służewiec, Starą Ochotę, Ursynów, Bemowo, Gocław, Tarchomin, Kabaty, że dzieci dorosły, Polska weszła do Unii Europejskiej, już są wnuki, modne apartamenty w centrum kosztują i 40 tys. zł za metr, a oni na rentach, emeryturach i ciągle w kołchozach. Kołchozowych mieszkań jest jeszcze w stolicy ok. 1500, najwięcej w Śródmieściu.

Władze miasta chcą zlikwidować kwaterunek metodą na przeczekanie; coraz częściej do zwolnionej części kołchozowego mieszkania – tam gdzie jest wspólna kuchnia, łazienka czy WC – nie dokwaterowuje się już nowego lokatora, lecz wynajmuje ją, bez względu na metraż, na rzecz pozostałych lokatorów. No, chyba że wspólny jest tylko korytarz (bo każdy ma własną kuchnię, łazienkę itp.). Wtedy obowiązuje kryterium metrażowe: samotna osoba nie może mieszkać na więcej niż 30 m kw., a na członka rodziny nie może przypadać więcej niż 15 m kw. (jeszcze niedawno 10 m kw.). Wtedy nadmetraż pozostaje pusty. Są więc i takie sytuacje, że ostatni ze współlokatorów żyje sam w dużym mieszkaniu, które ma parę pomieszczeń zamkniętych na klucz, bo miasto czeka, aż dawny kołchoz będzie zupełnie wolny.

Skarżący się właściciel kupił swoje 150-metrowe mieszkanie przed wojną za gotówkę – 500 dol. W 1941 r. Niemcy mu je zabrali, bo w tym rejonie stworzyli jedną z dwóch niemieckich dzielnic miasta Warschau. Po wojnie pozbawiono go prawa własności i dokwaterowano, oprócz wspomnianej już sąsiadki, jeszcze dwie rodziny. „Z uwagi na specyficzny układ pomieszczeń w naszym lokalu bezkonfliktowe wspólne mieszkanie jest absolutnie niemożliwe”.

Kuchnia

Lokator: „W związku z przykrymi stosunkami sąsiedzkimi, chciałbym prawnego potwierdzenia moich praw. Kuchnia jest mi bezwzględnie potrzebna, bo pomimo posiadania kuchenki gazowej w przedpokoju, muszę pobierać z niej wodę, korzystać ze zlewu i umieścić w niej niezbędne rzeczy gospodarskie. Łazienka jest często zajęta, a sąsiedzi niechętnie pozwalają na pobieranie wody. Nie mamy żadnego kąta na przechowywanie garnków z resztkami jedzenia. Proszę o przysłanie komisji żebym przestał być nękany. Chyba mam prawo żeby spokojnie i w miarę warunków wygodnie żyć”.

Komisja: „Wadliwą jego zdaniem decyzję z kwaterunku otrzymał w czasie pobytu w Związku Radzieckim na wycieczce w nagrodę przepracowania 50 lat w swoim zawodzie. W kredensie trzyma narzędzia, którymi naprawia różne rzeczy po godzinach. Pozostali lokatorzy oświadczają, że nie przeszkadzają w dojściu do kredensu, ani w korzystaniu z wody, ale z kuchni wspólnie korzystać nie mogą, bo żona jest bardzo niezgodna we współżyciu”.

Lokator: „Początkowo nie napotykaliśmy na żadne opory, lecz już wkrótce sąsiedzi zapomnieli o swoim oświadczeniu. Zaczęto zamykać drzwi na zasuwkę przed nosem i wyrzucać żonę za drzwi krzycząc »nic wam się nie należy, precz stąd«. Żona jest zbolała tymi ciągłymi kłótniami. Oboje nie mamy siły żeby chodzić z drugiego piętra po wodę. Nie możemy ciągle wyczekiwać pod drzwiami łazienki, a płukanie warzyw i mięsa w takich warunkach jest sprzeczne z zasadami higieny”.

Sąsiedzi: „Nie wyrażamy zgody na dzielenie łazienki ścianką działową i składamy wniosek o wykwaterowanie. Kłóci się z nami bez przyczyny i jesteśmy wszyscy ciężko chorzy. Chcemy spokoju. Żona wyskoczyła raz z pokoju i wylała mi zimną wodę na twarz. Ona jest nienadająca się mieszkać między lokatorami, a teraz wystawiła dwudrzwiową szafę na korytarz. Gdy zwróciliśmy uwagę żeby zabrał tę szafę, odpowiedział po łobuzersku, rwał się do bicia, pluł w twarz i wszystko robią jak my wychodzimy na miasto i wszędzie się zastawili w przedpokoju i w ubikacji”.

Cud! Jest! Witold Konar trafia na puste mieszkanie do wynajęcia. Wieczorem okazuje się, że jest tak samo zatłoczone jak każde inne: przy jednym stole radca prawny je owsiankę i słucha radia, siostrzenica właścicielki pisze na maszynie, inkasent Halny liczy rachunki na liczydle, właścicielka Honorata Malikowa szyje na maszynie, a Alfred Ziółko, pracownik Polskiego Radia, ćwiczy szczekanie psów, miauczenie kotów i muczenie krów. Widząc to, Krysia wzdycha nerwowo i podtrzymuje głowę ręką. Można?

W filmie można.

Tekst i fotografie Jowita Flankowska

***

Listy pochodzą z archiwum Urzędu Dzielnicy Ochota. Fotografie powstały dzięki stypendium m. st. Warszawy oraz wsparciu sekcji fotograficznej ZAiKS.

Polityka 39.2016 (3078) z dnia 20.09.2016; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Wspólny metraż"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną