Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Miejsce na policzku, po lewej stronie

Miejsce na policzku, po lewej stronie. Domowe hospicjum na Podlasiu

Walenty od 9 lat niestrudzenie opiekuje się swoją żoną Niną. Walenty od 9 lat niestrudzenie opiekuje się swoją żoną Niną. Hanna Musiałówna / Polityka
Na wsi inna jest śmierć niż w mieście. Uczy się doktor Paweł Grabowski tej prawdy każdego dnia od nowa. Każdego dnia od pięciu lat, od kiedy jego domowe hospicjum działa 40 km na wschód za Białymstokiem.
Walenty ze zdjęciem wykonanym z okazji ślubu syna.Hanna Musiałówna/Polityka Walenty ze zdjęciem wykonanym z okazji ślubu syna.

Od początku nic nie było tu tak, jak sobie zaplanował. Jako wykształcony i wyspecjalizowany w chirurgii szczękowo-twarzowej i medycynie paliatywnej lekarz, porzucający Warszawę na rzecz prowincji, chciał osiąść bliżej Supraśla, tam gdzie muzeum ikon. Ale w końcu wyszła wieś Nowa Wola i budynek starej szkoły dzielony z tutejszym batiuszką Jarosławem, który robił w niej warsztaty terapeutyczne dla upośledzonych.

Po dwóch latach był już skompletowany zespół – doktor Paweł, dwie pielęgniarki, psycholog i fizjoterapeuta – oraz potrzebny sprzęt medyczny do wypożyczania: inhalatory, wózki inwalidzkie, koncentratory tlenu. Brakowało tylko dofinansowania z NFZ. Błędy formalne we wniosku, dyrektor cmokał, że nic więcej nie da się zrobić. Kontrakty na usługi dostały hospicja w Białymstoku, choć tak naprawdę dopiero na wschód od niego zaczyna się hospicyjna biała plama w regionie. Mnóstwo starych i chorych po wsiach, do których dojechać można tylko szutrową drogą.

Miało to wszystko w związku z tym nie przetrwać. Ale od pięciu lat jakoś trwa. I się rozrasta. Hospicjum (dziś: dwóch lekarzy, cztery pielęgniarki, dwóch fizjoterapeutów oraz psycholog) żyje z darowizn i jednego procentu. Z powodu skromnego budżetu mieli jeździć tylko do pacjentów w stanie terminalnym, czyli umierających. Ale nawet to nie bardzo im tutaj wychodzi. Bo gdy jednemu starowinkowi zaleczyli niegojące się rany na nogach i powiedzieli, że wszystko już z nim dobrze, będą go wypisywać, to on na to, że wszystkie te rany na nowo sobie rozdrapie, jeśli go przestaną odwiedzać w domu.

Rozmowa

Tym sposobem właśnie bardziej lub mniej potrzebujących pacjentów uzbierało się doktorowi przez te pięć lat prawie dwustu. Większość trafia na krótko – kilka dni, kilka tygodni – ale są też prawdziwi hospicyjni weterani.

Polityka 44.2016 (3083) z dnia 25.10.2016; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Miejsce na policzku, po lewej stronie"
Reklama