Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Zlepić bąbelki w pianę

Czego się obawia polska klasa średnia

Prof. dr hab. Urszula Jakubowska Prof. dr hab. Urszula Jakubowska Leszek Zych / Polityka
Z prof. dr hab. Urszulą Jakubowską, psychologiem politycznym z Instytutu Psychologii PAN o klasie średniej żyjącej na coraz bardziej kruchym lodzie, niezależnie od opcji politycznej.
„Od wielu lat badania potwierdzają, że zwolennicy ideologii prawicowych mają skłonność do szczególnie częstego przeżywania emocji negatywnych – zawiści, rywalizacji, wrogości”.stockasso/PantherMedia „Od wielu lat badania potwierdzają, że zwolennicy ideologii prawicowych mają skłonność do szczególnie częstego przeżywania emocji negatywnych – zawiści, rywalizacji, wrogości”.
„Ktoś, u kogo biochemia mózgu pozwala łatwo wzbudzać emocje pozytywne, przyjmuje doktryny i ideologie polityczne oparte w dużej mierze na hedonizmie”.ulldellebre/PantherMedia „Ktoś, u kogo biochemia mózgu pozwala łatwo wzbudzać emocje pozytywne, przyjmuje doktryny i ideologie polityczne oparte w dużej mierze na hedonizmie”.

Joanna Cieśla: – Ci, którzy uważają się za liberalne światopoglądowo skrzydło polskiej klasy średniej przez ostatnie lata mieli poczucie, że skoro są uczciwi, pracowici i wykształceni, to sobie poradzą. Teraz mówią, że grunt usuwa im się spod nóg. Gdy po raz pierwszy radykalnie skoczył kurs franka, część moich znajomych, rzetelnie pracujących ludzi, stanęła przed groźbą utraty mieszkania w majestacie prawa. Teraz władza rozważa stawianie przed sądem kobiet, które tracą ciążę; demoluje szkoły, do których chodzą ich dzieci; a GUS podał właśnie, że gospodarka hamuje. I nawet świat robi się nieprzewidywalny: w Stanach Zjednoczonych wygrywa Donald Trump.
Urszula Jakubowska: – ...a poczucie bezpieczeństwa się ulatnia.

Co z tego wyniknie?
Dla pani znajomych czy dla państwa?

Zacznijmy od znajomych.
Jedni skupią się na życiu prywatnym, odcinając się od aktywności politycznej, a nawet – w miarę możliwości, od informacji na ten temat. Nie będą oglądać wiadomości, czytać gazet. Mogą też rozważać emigrację.

Tylko dokąd tu teraz emigrować?
No właśnie, z tym jest kłopot. Ale jest i druga grupa – tych, którzy mają poczucie własnej skuteczności, chęć wpływania na wydarzenia polityczne, wierzą w siebie i czują wsparcie przyjaciół, współpracowników, znajomych. Ci zapewne zaangażują się politycznie. Badania, które robiliśmy wspólnie z prof. Krzysztofem Kaniastym, pokazały, że właśnie od poczucia skuteczności i poczucia wsparcia społecznego w dużym stopniu zależy, czy ludzie podejmą jakąś aktywność wtedy, kiedy są niezadowoleni z tego, co się dzieje w kraju.

Są i tacy, którzy uważają, że polityka nie ma wpływu na ich życie.
Owszem, to zależy od poziomu rozwoju myślenia politycznego. Na trochę wyższym poziomie tego rozwoju ludzie potrafią wskazać pewne istotne wydarzenia polityczne, które mogą i na nich oddziaływać; jeszcze trochę wyżej pojawia się zdolność sekwencyjnego postrzegania wydarzeń politycznych, ich przyczyn i skutków, a poziom najwyższy – systemowy – polega na dostrzeganiu powiązań między różnymi procesami politycznymi, nie tylko wydarzeniami, w kraju czy na świecie, przełożenia procesów zachodzących w innych państwach na wydarzenia w Polsce i na życie osobiste.

W ostatnim czasie przybyło osób, które zrozumiały, że polityka ma wpływ na ich życie. Być może można ten proces odnieść do wyższego poziomu rozwoju myślenia politycznego. Bo też obiektywnie rzecz biorąc, polityka dawno nie wchodziła tak bezpośrednio w życie prywatne obywateli jak przy okazji obecnych planów zmian prawa antyaborcyjnego czy oświatowego.

Prócz większej świadomości pojawił się niepokój i decyzje życiowe podejmowane na wdechu.
Niepokój, a nawet lęk – ale może to też być lęk skojarzony ze złością bądź sama złość. I dlatego ci, którzy jednocześnie mają poczucie skuteczności politycznej, na przykład mają świadomość swoich praw obywatelskich, a także wspomnianą grupę wsparcia, zapewne włączą się w polityczne działania, może nawet radykalne. Z wieloletnich badań wynika, że ekstremistami rzadziej stają się ci najbardziej zmarginalizowani, a częściej ci, którym żyje się stosunkowo dobrze i grozi im obniżenie standardu życia. Osoby bardziej lękliwe, neurotyczne, z niższą samooceną, niższym poczuciem skuteczności i kontroli rzeczywistości mogą uciekać w konformizm.

A ci konserwatywni? Po drugiej strony ideologicznej barykady też jest klasa średnia, z sondażu IPSOS dla OKO.press wynika, że wyborcy PiS i partii prawicowych też się boją. Tylko bardziej tego, co może przyjść z zewnątrz: terrorystów, Rosji, uchodźców.
To mnie nie dziwi, bo zwolennicy prawicy, mówiąc ogólnie, mają większą skłonność do przeżywania lęku niż osoby o bardziej liberalnych poglądach. Jeśli jednak obawiają się przede wszystkim zagrożeń zewnętrznych, to trudno oczekiwać, by wprost przełożyło się to na ich większą aktywność polityczną – wiadomo, że nie mogą mieć wpływu na przykład na politykę Rosji. Jak rozumiem, w sondażu OKO.press nie poruszano kwestii ekonomicznych, ale frankowi kredytobiorcy stanowią znaczącą grupę wyborców PiS; niektórzy głosowali na tę partię właśnie z powodu obietnic dotyczących rozwiązania ich problemów.

Od czego zależy, czy ci obudzeni/oburzeni będą maszerować pod coraz bardziej radykalnymi hasłami, czy też powołają jakąś konstruktywną alternatywę, na przykład nowy byt polityczny? Na razie wśród maszerujących czuć bezradność: „Oni mają wszystkie narzędzia, by urządzić kraj po swojemu; my możemy tylko maszerować”.
To zależy od przywódcy. Musi się znaleźć ktoś, kto potrafi zagospodarować tę energię, pokazać kierunek działania. A także dobrać sobie innych, którzy zaplanują, jak działać. Ktoś umiejący przekonać ludzi, że w najbliższym roku czy dwóch latach możemy organizować tylko te marsze, ale nawet one – i fakt, że są nagłaśniane w mediach, także światowych – to jest jakaś forma presji na władzę. Musi znaleźć się ktoś skłonny zachęcać nieprzekonanych, że jednak mogą mieć pewien wpływ na państwo, a oprócz tego pracować nad pozytywnym programem dla Polski. Są teorie, które podpowiadają, jak to robić. Prof. Andrzej Nowak, polski psycholog znany bardziej w Stanach Zjednoczonych jako pionier zastosowania symulacji komputerowych w naukach społecznych, opracował tzw. teorię bąbelkową. Pokazuje, że postawy ludzi na wiele tematów można łatwo zmienić poprzez pozornie drobne oddziaływania. Zaczyna się od pojedynczych bąbelków, a z czasem powstają ich skupiska.

Co to miałoby znaczyć w obecnej sytuacji w Polsce?
Mówiąc najprościej: znaczy, że niezadowoleni nie mogą izolować się od tych, którzy mają inne poglądy. Fajnie jest powiedzieć: „Ja myślę tak samo jak ty”, dowartościowując się w ten sposób. Jednak żeby zmieniać czyjeś postawy, człowiek musi zakolegować się z oponentem. Nie napierać ze swoimi poglądami, ale po kropelce zasiewać wątpliwości. To jest niby proste, ale jednocześnie okazuje się szczególnym wyzwaniem, gdy człowiek przeżywa silne emocje. Lęk czy złość usztywniają w myśleniu, zamykają, umysł zaczyna działać dogmatycznie, czyli bardzo silnie oddzielać poglądy własne od nie własnych, tracąc zdolność dostrzegania jakichkolwiek punktów stycznych. W emocjach ludzie postrzegają oponentów w sposób demoniczny, a przez to unikają kontaktu wręcz fizycznie, nie spotykają się, siadają osobno na spotkaniach rodzinnych czy towarzyskich. Dążąc do zachowywania dobrego nastroju, a może wręcz równowagi, wolą przebywać wśród podobnych do siebie.

Albo wręcz w swoim świecie. Dziś nawet trasy wycieczek po Warszawie są inne – dla gości z PiS: Świątynia Opatrzności Bożej i Panteon Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych, a dla tych z KOD – muzeum Polin i wystawy w Pałacu Kultury i Nauki.
Tak, też to obserwuję.

I bąbelki nie mają szansy, by zadziałać.
Niestety. Choć, z drugiej strony, trzeba zaznaczyć, że możliwości bąbelkowych manewrów są jednak ograniczone, bo poglądy polityczne w pewnym stopniu są odziedziczalne. Badaliśmy to wspólnie z prof. Włodzimierzem Oniszczenko, który się zajmuje genetyką behawioralną, między innymi w odniesieniu do lęku i postaw społeczno-politycznych. Okazało się, że postawy wobec kwestii obyczajowych – takich jak aborcja czy rozwód, ale też otwartość na świat, na cudzoziemców – są uwarunkowane genetycznie w dużo większym stopniu niż wobec kwestii ekonomicznych.

Dziedziczy się poglądy na aborcję?
Niebezpośrednio, w psychologii mówi się o odziedziczalności. Oczywiście nie ma genu odpowiadającego za poglądy na aborcję, ale przyjmuje się, że są pewne dziedziczne czynniki biologiczne, jak chociażby biochemia mózgu, które sprawiają, że człowiek szczególnie chętnie przyjmuje niektóre komunikaty polityczne. Ktoś, u kogo biochemia mózgu pozwala łatwo wzbudzać emocje pozytywne, przyjmuje doktryny i ideologie polityczne oparte w dużej mierze na hedonizmie.

Na przykład umożliwiające współżycie seksualne bez ograniczeń?
Otóż to. I na przykład właśnie całkowitą dopuszczalność aborcji, bezpłatną antykoncepcję. Ale są i tacy, których procesy neurohormonalne sprawiają, że mają stale wysoki poziom lęku i przez to są skłonni do postrzegania świata w kategoriach negatywnych. Tych z kolei przekonują ideologie polityczne oparte na założeniu, że człowiek jest z natury zły i trzeba na niego nałożyć różne reguły, które ograniczają jego skłonność do zła po to, by bronić innych ludzi. Więc wprowadźmy karę śmierci, zakażmy aborcji, bo człowiek jest z natury lekkomyślny i będzie się pozbywał dzieci.

Od wielu lat badania potwierdzają, że zwolennicy ideologii prawicowych mają skłonność do szczególnie częstego przeżywania emocji negatywnych – zawiści, rywalizacji, wrogości. Świat widzą jako czarno-biały, chętnie przyjmują przywództwo różnie rozumianych autorytetów. Dlatego wspomniałam na początku, że bardzo możliwe, iż także w obecnej sytuacji wyborcy prawicowych ugrupowań boją się bardziej niż zwolennicy opozycji. I dlatego też nawiązanie z nimi relacji bywa wyzwaniem. Ale może stać się łatwiejsze, gdy spróbuje się tych ludzi zrozumieć. Bo jednak większe znaczenie niż ten komponent genetyczny ma w budowaniu postaw czynnik środowiskowy, wpływ grupy, doświadczeń. Zwłaszcza jeśli spojrzeć na tych młodych ludzi, którzy dziś chodzą w marszach narodowców – oni mieli prawo zbudować sobie negatywną wizję świata w obliczu braku perspektyw, rozczarowań, niemożności usamodzielnienia się.

Czy da się całkowicie uciec w prywatność od niepokojącej rzeczywistości polityczno-ekonomicznej? Koleżanka wyznała mi, że cenzuruje się nawet w domu, przy dziecku, gdy pojawiają się tematy z tego obszaru. Bo boi się, żeby to dziecko czegoś nie chlapnęło w szkole i nie miało kłopotów; wpadamy w rozdwojenie podobne jak w czasach PRL?
Te sytuacje stają się podobne – taki lęk przy tak silnej polaryzacji poglądów jest naturalny – jeśli odczuwam zagrożenie, to staram się przed nim uchronić. Im mniej się będę rzucać w oczy z poglądami, które się mogą nie spodobać, tym lepiej. Są sankcje natury społecznej – ostracyzm wśród znajomych, wzajemna pogarda. Na razie nie ma sankcji karnych, ale przecież można stracić pracę w spółce Skarbu Państwa, ucierpieć z powodu ograniczenia finansowania instytucji, w których się pracuje. Czy się opłaca wchodzić w konflikt? Pod pewnymi względami zmierza to w kierunku gorszym nawet niż za komuny, bo za komuny – od pewnego momentu – wszyscy łącznie z najwyższymi władzami zgadzali się, że system jest nam narzucony. A w tej chwili toczy się ostra walka ideologiczna, bardzo serio.

Co się dzieje, gdy człowiek funkcjonuje dłuższy czas w sytuacji takiego rozdwojenia?
Organizm się wyczerpuje. Podstawowe niebezpieczeństwo jest takie, że ludzie się znieczulą na to, co pierwotnie wzbudzało ich protest. W którymś momencie ktoś uzna, że skoro tak wielu myśli w jakiś sposób, to właściwie coś jest na rzeczy, on po części też tak myśli, zaczynają przejmować dominujące w przestrzeni publicznej poglądy. Już teraz widać, jak zmienia się ocena Trybunału Konstytucyjnego. Systematycznie wzrasta liczba osób, które twierdzą, że odpowiedzialność za konflikt na linii rząd–TK leży po stronie Trybunału.

I że w Smoleńsku mogło dojść do zamachu.
Tak. Propaganda przynosi skutek, trudno ciągle ustawiać się w kontrze. Ludzie najpierw stawiają opór, potem obojętnieją, a na końcu zaczną przejmować poglądy, które odrzucali.

Czyli prawica rozrobi liberałów teorią bąbelkową…
Nie, to jest raczej mechanizm konformizmu społecznego. Na zasadzie: nie będę się z koniem kopał, lepiej siedzieć cicho; a żebym o sobie źle nie myślał, to sam się przekonam do częściowej zmiany poglądów. Obawiam się, że to jest kwestia czasu. Dlatego niesłychanie ważne jest, aby pojawił się przywódca, który potrafi podtrzymać motywację po stronie liberalnej.

Czy to możliwe, że nie ma nikogo, kto by się do tej roli nadawał?
Na razie go nie widać.

A może ci z wielkich miast, wykształceni, ciężko pracujący i liberalni, są zbyt mało dogmatyczni i autorytarni, za bardzo wątpiący, żeby jakiegoś przywódcę bezwarunkowo akceptować? Z Donalda Tuska pokpiwaliśmy przez lata, dopóki nie udowodnił w boju, że sprawdza się jako lider. Przegranej w amerykańskich wyborach Hillary Clinton też nie akceptowano jako przywódczyni swojej formacji. Chyba nigdzie na świecie dziś nie ma silnego liberalnego lidera.
Stawia pani tezę, że problemy z przywództwem to konsekwencja cech umysłów liberałów? To ciekawe… Ale są dwie możliwości rozwiązania tej sytuacji. Pierwsza, trochę losowa: jedna z koncepcji mówi, że przywództwo jest kwestią bycia we właściwym czasie na właściwym miejscu – ktoś się wyłania, tak jak 40 lat temu wyłonił się Lech Wałęsa. Jednak w dojrzałych demokracjach niekoniecznie potrzebny jest taki typ charyzmatycznego przywódcy; z tą charyzmą sprawa jest zresztą złożona, bo powstają pytania, czy ktoś ma charyzmę, czy raczej wyborcy mu ją przypisują. Większe zapotrzebowanie jest na dobrych organizatorów, myślę, że także w polskich warunkach.

A drugie wyjście jest takie, że to przywództwo w ogóle nie musi być przypisane do jednego człowieka. Można sobie wyobrazić sprawny organizacyjnie zespół ludzi, który buduje sensowną koncepcję przyszłości, z uwzględnieniem tych wielu grup sfrustrowanych ludzi, jakiś rodzaj porozumienia między różnymi ugrupowaniami. Coś takiego powoli przecież się u nas dzieje, warto się temu przyglądać; na razie chaotyczne próby konsolidacji opozycji mogą się ostatecznie okazać najlepiej rokującym kierunkiem.

rozmawiała Joanna Cieśla

***

Prof. dr hab. Urszula Jakubowska jest psychologiem, autorką i współautorką kilkudziesięciu prac z zakresu psychologii klinicznej oraz psychologii politycznej, m.in. podręczników „Psychoterapia”, „Psychologia polityczna”, monografii „Preferencje polityczne” i „Ekstremizm polityczny”.

Polityka 48.2016 (3087) z dnia 22.11.2016; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Zlepić bąbelki w pianę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną