Relacje pomiędzy Antonim Macierewiczem a generałem Mirosławem Różańskim przez kilka miesięcy były zagadką. Publicznie panowie niemal rozpływali się w uśmiechach i wzajemnych uprzejmościach. Kiedy gasły światła kamer, od obydwu wiało chłodem. Ostatecznie kropkę nad i postawił Różański. W grudniu zeszłego roku spektakularnie podał się do dymisji ze stanowiska dowódcy generalnego. 28 lutego pożegnał się z mundurem.
We wtorek o godz. 10 rano ucałował sztandar batalionu reprezentacyjnego Wojska Polskiego. Wieczorem o godz. 20 był już w programie Moniki Olejnik. Mówił powściągliwie, unikał personalnych wycieczek, nikogo nie obrażał. Ale po skończonym programie trudno było mieć wątpliwości, co jeden z byłych najwyższych dowódców myśli o ministrze, wprowadzanych przez niego zmianach, traktowaniu wojska i budowaniu Obrony Terytorialnej kosztem regularnej armii. – Mirek znów poszedł na wojnę, on to chyba lubi. W Iraku wyglądał na spełnionego – mówi jeden z jego kolegów. A ponieważ Antoni Macierewicz należy do tych osób, które zakładników nie biorą, zapowiada się krwawa krucjata. Po pierwszym starciu wynik to 1:0 dla Różańskiego.
Postrzelony... z armaty
Na zdjęciach z młodości wygląda jak prymus. Szczupły, w okularach, nienagannie umundurowany, poważny. Na tle kolegów odstaje. – Miał fioła na punkcie porządku. Zawsze się kontrolował, ciągle się doskonalił. Jeśli któryś z nas wierzył, że nosi buławę w plecaku, to Mirek chyba najbardziej – wspomina jeden z kolegów z roku. Ostatecznie okazało się, że 55. promocja w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu zaowocowała aż pięcioma generałami.