Społeczeństwo

Anielska husaria

Czego nas uczą polscy święci

Polscy święci wywodzą się z różnych warstw społecznych, wielu z klasy wyższej. Polscy święci wywodzą się z różnych warstw społecznych, wielu z klasy wyższej. Polityka
Prof. Zbigniew Mikołejko o tym, jak święci są polscy święci i czego nas uczą o polskim katolicyzmie.
Św. Jadwiga królowa – „Jan Paweł II kanonizował ją podczas mszy na krakowskich Błoniach, mówiąc o jej »jasności«, o jej »służbie«, o jej »chrześcijańskich zasadach« i »społecznym zaangażowaniu«, o jej »wierze poszukującej zrozumienia«”.*Archiwum Karlicki/East News Św. Jadwiga królowa – „Jan Paweł II kanonizował ją podczas mszy na krakowskich Błoniach, mówiąc o jej »jasności«, o jej »służbie«, o jej »chrześcijańskich zasadach« i »społecznym zaangażowaniu«, o jej »wierze poszukującej zrozumienia«”.*
Św. Szymon z Lipnicy – „został oskarżony o nadużywanie imienia Bożego (...). Zdołał się jednak wybronić tak skutecznie, że sędziowie nie tylko go uniewinnili, lecz polecili się jego modlitwom”.Monkpress/East News Św. Szymon z Lipnicy – „został oskarżony o nadużywanie imienia Bożego (...). Zdołał się jednak wybronić tak skutecznie, że sędziowie nie tylko go uniewinnili, lecz polecili się jego modlitwom”.
Św. Albert Chmielowski – „Mistyka brata Alberta (...) wyrastała z innego projektu i inną się żywiła materią niż mistyka św. Faustyny, choć u podglebia obu wizji znajdowała się ta sama ludzka nędza, ta sama polska bieda”.Monkpress/East News Św. Albert Chmielowski – „Mistyka brata Alberta (...) wyrastała z innego projektu i inną się żywiła materią niż mistyka św. Faustyny, choć u podglebia obu wizji znajdowała się ta sama ludzka nędza, ta sama polska bieda”.
Św. Urszula Ledóchowska – „Nie pragnęła życia biernego, ograniczonego do modłów i kontemplacji (...), gdy zezwolono kobietom na naukę w Uniwersytecie Jagiellońskim (...) doprowadziła do utworzenia pierwszej w Polsce bursy dla studentek”.Monkpress/East News Św. Urszula Ledóchowska – „Nie pragnęła życia biernego, ograniczonego do modłów i kontemplacji (...), gdy zezwolono kobietom na naukę w Uniwersytecie Jagiellońskim (...) doprowadziła do utworzenia pierwszej w Polsce bursy dla studentek”.
Św. Jan Paweł II – „Mamy tu do czynienia, mimo zamknięcia się księgi życia, z losem jeszcze także otwartym. Istnieje przecież (...) drugie życie umarłych, fundowane im przez żyjących”.Stanisław Kowalczuk/East News Św. Jan Paweł II – „Mamy tu do czynienia, mimo zamknięcia się księgi życia, z losem jeszcze także otwartym. Istnieje przecież (...) drugie życie umarłych, fundowane im przez żyjących”.
Zbigniew MikołejkoLeszek Zych/Polityka Zbigniew Mikołejko

Poniższy wywiad ukazał się w POLITYCE w kwietniu 2017 r.

Adam Szostkiewicz: – Wydał pan właśnie „Żywoty świętych poprawione ponownie”. Imponująca księga, ale po co o polskich świętych mieliby czytać niewierzący?
Zbigniew Mikołejko: – Święci to jeden z kluczy do polskich dziejów. Wierzący czy niewierzący, wszyscy mamy do czynienia z nadobecnością Kościoła w Polsce, co czyni obecność świętych tematem niesłychanie ważnym. Uważam wręcz, że bez zrozumienia funkcji i obecności polskich świętych w naszej zbiorowej wędrówce przez stulecia nie da się zrozumieć polskości. W nich bowiem dzieje polskie zostają ucieleśnione, znajdują swój osobowy wyraz. Staram się więc polskich świętych pokazać jak ludzi z krwi i kości. Odczytał pan zresztą tę intencję znakomicie w recenzji z pierwszej wersji tej książki pt. „Papieros brata Alberta”. A poza tym jest we mnie nałogowa potrzeba całości. Chciałem więc zebrać wszystkich, i kanonizowanych dawniej, i tych niedawno wyniesionych na ołtarze. Od Wojciecha, czyli od początków polskiej państwowości, do Jana Pawła II. I w moim odczuciu wielki obszar naszej historii w ten sposób zostaje jakby kulturowo i duchowo domknięty. A papież Polak to jakieś jej zwieńczenie. Gdy umarł, poczułem zresztą swoistą wyrwę.

Bo należy pan do pokolenia, któremu Jan Paweł II towarzyszył przez całe dorosłe życie.
Interesowałem się nim, odkąd został kardynałem. Czytałem choćby jego najważniejszą książkę filozoficzną „Osoba i czyn” i pisałem o niej. I to my, pan i ja, jesteśmy w istocie tym pokoleniem Jana Pawła, a nie ci młodzi z 2005 r. Przywołuję nadto słowa Czesława Miłosza, który ujmował go w kategoriach niemal mistycznych: „Polska dostała króla, i to takiego, o jakim śniła: z piastowskiego szczepu, sędziego pod jabłoniami, nosiciela wiary mesjanicznej”. Nie widzę też wśród polskich świętych żadnego wybitnego teologa – poza Wojtyłą.

Nie wszyscy się z tym peanem zgodzą. Pamięta pan napis na T-shircie: „Nie płakałam po papieżu”?
Tak, gdyż konteksty kulturowe i polityczne się zmieniają. Nie był też Wojtyła figurą tak jednolitą jak lastriko, z którego mu się majstruje te okropne pomniki. I postawa jego też się z czasem zmieniała. Wielkie postaci nie są bezproblemowe, ale dramatyczne. Różnorodne w swoich myślach i czynach, często głęboko rozdarte. I skupiają na sobie rozmaite spojrzenia: od przesłodzonej nabożności po – najłagodniej mówiąc – niechęć. I nie stronią również od konfliktów. Obecność Kościoła w Polsce, działania jego ważnych postaci też nie obyły się bez konfliktów, nieraz drastycznych. Myślę np. o zatargu mojego ulubionego Kazimierza Jagiellończyka, może najwybitniejszego obok Mieszka polskiego władcy, z prymasem Zbigniewem Oleśnickim. My, Warmiacy, przegraliśmy z Polską wojnę kleszą, co umocniło więź Warmii – półzależnego księstwa biskupiego – z Polską, ale nasz biskup jako jedyny musiał składać przysięgę na wierność władcy Rzeczpospolitej. Pamiętamy też wyrok wydany przez Bolesława Śmiałego na Stanisława ze Szczepanowa albo ostry konflikt po śmierci Piłsudskiego, kiedy Kościół odmówił sanacyjnym władzom pochowania marszałka w podziemiach wawelskiej katedry. Polska świętość bywa przy tym taka jak polskość. Raz heroiczna, innym razem śmieszna i pokraczna, z reguły jednak patetyczna i płytka intelektualnie. Brak u nas wielkich teologów, filozofów, założycieli wielkich zakonów.

Ale jest zastęp, jak sam ich pan nazywa, pracowników wiary.
Tak, zwykle bardzo gorliwych, czasem będących ofiarami różnych dramatów dziejowych, znamiennych dla momentów zwrotnych w naszej historii. Tak też było w chwili upadku dawnej Rzeczpospolitej, czyli w momencie rozpadu ówczesnej ekumeny, wspólnoty nie tylko państwowo-politycznej, lecz także religijnej i kulturowej. My jesteśmy przyzwyczajeni do nowożytnego, XIX-wiecznego rozumienia tożsamości narodu, ukształtowanej przez Hegla, Herdera i romantyzm, że podstawowym lepiszczem tej tożsamości jest narodowość. Tymczasem wcześniej uważano, że jest nim głównie religia. Dlatego polscy protestanci tak lgnęli do Szweda, a polscy prawosławni do Moskwy, zwłaszcza że ojczyzna nie okazała obu tym społecznościom przychylności.

Portretuje pan polskich świętych Kościoła rzymskokatolickiego. Byli też święci polskiego prawosławia.
Nie piszę o nich, tak samo jak o żydowskich świętych chasydzkich w dawnej Rzeczpospolitej, np. o Elimelechu z Leżajska. O Jakubie Franku – jeśli szukać już świętych żydowskiej heterodoksji – napisała choćby Olga Tokarczuk, nie wspominając już o pracach prof. Jana Doktóra. O „Księgach Jakubowych” rozmawiał ze mną nocą przez telefon śp. kardynał Franciszek Macharski, wspaniała postać polskiego Kościoła… Z prawosławiem w Polsce mam natomiast kłopot, a właściwie kilka kłopotów. Musiałbym zatem napisać oddzielną książkę, wyjaśniając najpierw prawosławne pojęcie świętości. Katolicyzm formalizował coraz bardziej świętość w granicach jednej instytucji – od XI do XX w. Prawosławie zastygło jednak trochę w swej teologii świętości, dostrzegając ją głównie w kontekście sporów o kult ikon i rozstrzygnięć w tej sprawie dokonanych przez II Sobór Nicejski w VIII w.

Rzeczpospolita przegrała z Moskwą walkę o zjednoczenie prawosławia – jak to się ongiś mówiło – ruskiego. Stolica carów zatem, nie Wilno, stała się punktem odniesienia dla rodzimych prawosławnych, ośrodkiem ich wiary i decyzyjnym centrum. I tak jest w dużej mierze do dzisiaj mimo polskiej autokefalii, czyli samodzielności. Dramatyczny ten proces trwał od wymuszenia przez Zygmunta III unii brzeskiej w 1596 r. po nagłą śmierć metropolity kijowskiego Sylwestra Kossowa w 1657 r. Przez ponad ćwierć wieku trwały potem targi o tę zwierzchność na Kozaczyźnie, aż w 1685 r. Moskwa przejęła ją zupełnie. I tu pojawia się pytanie o tożsamość prawosławia w Polsce. Do 1924 r. Kościół prawosławny w Polsce był częścią rosyjskiego, wtedy bowiem pod presją władz państwowych przyjął autokefalię z Konstantynopola. W PRL natomiast został podporządkowany w istocie Cerkwi rosyjskiej: zmuszono go w 1948 r. do odesłania autokefalii do Konstantynopola i przyjęcia jej z Moskwy. Dziś jest znów bardziej samodzielny. W polskim prawosławiu ponadto są Ukraińcy, Białorusini, Polacy, Rosjanie, Gruzini, osoby często z rodzin mieszanych pod względem narodowości.

W katolicyzmie narodowość świętego nie ma tak centralnego znaczenia?
W katolicyzmie narodowość, jak to pokazuję, nie jest wprawdzie centralna, jednak Kościół polski, podobnie jak inne Kościoły partykularne, ma bardzo wyraziste granice rozumienia tożsamości. Ale kto jest doprawdy świętym w polskim prawosławiu? Czy jest nim rosyjski biskup, Rosjanin czystej wody, narzucony ostatniej eparchii I Rzeczpospolitej przez moskiewskiego patriarchę? Czy jest nim zruszczony polski szlachcic, też biskup rosyjski? Czy może Grek Focjusz, który wszedł w konflikt z Witoldem i Jagiełłą, usiłował bowiem faktycznie, a nie tylko formalnie, podporządkować metropolii moskiewskiej jej część wileńską? Czy metropolita kijowski Hiob Borecki, który objął swoją archidiecezję nielegalnie, bez zgody polskiego króla, i jest dzisiaj uznawany za świętego przez jeden tylko Kościół, na dodatek niekanoniczny – Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Kijowskiego? Czy niemający nic wspólnego z polskością Łemko Makary Gorlicki, moskalofil, rozstrzelany przez Austriaków u progu pierwszej wojny światowej i uznany za świętego w Polskim Kościele Prawosławnym? Czy wreszcie ten wspaniały teolog Grzegorz Peradze, wygnaniec z sowieckiej Gruzji, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, zamordowany przez Niemców w Auschwitz-Birkenau? W kilku ledwie przypadkach ta przynależność do prawosławia w Rzeczpospolitej i ta tożsamość jest wyrazista, łatwiej uchwytna. Jak w przypadku szaleńczego obrońcy prawosławia, suspendowanego czasowo nawet przez własny Kościół Atanazego Brzeskiego, oscylującego na pograniczu zdrady państwa, rozstrzelanego potem, ale niezbyt dokładnie – i pochowanego żywcem… Czy w przypadku kilkuletniego męczennika Gabriela Zabłudowskiego, ofiary rzekomego mordu rytualnego z 1690 r.

A ze świętych katolickich, których by pan radził poznać bliżej miłośnikom polskiej historii?
Właśnie brata Alberta, czyli świętego Adama Chmielowskiego. On jest figurą tragicznego polskiego losu: powstaniec styczniowy, ciężko ranny, a zarazem wielki artysta, który potrafi się wyrzec swego kunsztu malarza dla pewnego dobra społecznego, gdy zetknął się z tak przerażającą nędzą, o jakiej dzisiejsi Polacy nie mają najmniejszego pojęcia. Na dodatek ta nędza krakowska była przeorana przez zbrodnię. Brat Albert wydobył tych ludzi z piekła, przeobrażając jednocześnie ich świat i ówczesną politykę elit wobec niego. I stał się znakiem sprzeciwu wobec łaskawej dobroczynności w stylu św. Wincentego à Paulo, to znaczy uspokajającej sumienia ludzi zamożnych. Brat Albert odgrywał taką rolę jak dziś siostra Małgorzata Chmielowska, Janina Ochojska, niedawno zmarły ks. Jan Kaczkowski.

Dziś nazwalibyśmy go człowiekiem Franciszkowego Kościoła na rzecz ubogich.
Tak, ale tego nieupolitycznionego. Niestety, paradoksalnie wielu polskich świętych to figury czysto polityczne. A czasem nawet, nie waham się powiedzieć, agenci obcych mocarstw, jak św. Otton z Bambergu, książę Rzeszy Niemieckiej, działający przeciwko interesom Polski. Czy jak św. biskup ze Szczepanowa, którego rzeczywistego imienia nawet nie znamy, bo Gall uznał go za zdrajcę, a imienia zdrajcy się nie przytacza (zresztą Kościół ówczesny nie wyklął wcale Bolesława, co mówi samo za siebie). No i jak św. Klemens Hofbauer, w jakimś sensie prekursor ojca Rydzyka: sprowadził bowiem zakon redemptorystów i wdał się w bójkę z oficerem napoleońskim. On i jego zakonnicy zostali wydaleni przez władze Księstwa Warszawskiego pod zarzutem szpiegostwa. Reprezentował interesy austriackie, a teraz, żeby było śmieszniej, jest patronem Warszawy.

Do świętych, których mam obraz pozytywny, zaliczam też innego powstańca styczniowego św. Rafała Kalinowskiego oraz męczennika i misjonarza św. Brunona z Kwerfurtu, księcia niemieckiego, zabiegającego jednak o pokój cesarstwa z Bolesławem Chrobrym.

A wśród świętych kobiet?
Ja jestem zakochany w królowej Jadwidze. Nie tylko dlatego, że była niezwykle piękna, co potwierdziły wyniki powojennej ekshumacji. Ale też z powodu jej służby państwu polskiemu. Powinniśmy zresztą o niej mówić król Jadwiga, gdyż do jej przedwczesnej śmierci Jagiełło był formalnie tylko królem małżonkiem. Jedynie patriarchalizm ówczesnej kultury sprawiał, że to on ostatecznie decydował, a nie ona. Ale Jadwiga współdecydowała i podejmowała samodzielne decyzje, toczyła nawet bitwy. I starała się o rozwój instytucji państwowych, kulturalnych i religijnych, podjęła próbę restytucji katolickiego obrządku słowiańskiego. Wzruszyłem się więc, gdy patrzyłem na białe, długie, eleganckie rękawiczki królowej, dające się zmieścić w łupinie orzecha, które można oglądać w sandomierskim Muzeum Diecezjalnym. Była też człowiekiem po prostu dobrym. A po buncie przeciwko narzuconemu jej małżeństwu z Jagiełłą, nieokrzesanym gwałtownikiem, wprawdzie lubiącym słuchać śpiewu słowików, przedzierzgnęła się w zdolnego polityka. Zawdzięczamy jej także wiele dzieł naszej kultury, choćby odnowienie uniwersytetu w Krakowie czy „Psałterz floriański”. Wreszcie reprezentowała, a to w Polsce jest ciągle rzadkie, typ pobożności wewnętrznej, a nie zewnętrznej, takiej na pokaz. Symbolem tego jest jej duchowa zażyłość ze słynnym czarnym krucyfiksem wawelskim, do którego wraca po wiekach Stanisław Wyspiański w „Akropolis”, dokonując sądu nad polskością.

Gdyby ktoś postawił sprawę tak: pokażcie mi waszych świętych, a powiem wam, kim jesteście, to co?
Może wolałbym, by lista naszych świętych wyglądała nieco inaczej. Nie znalazł się na niej np. kanonik krakowski Jan Długosz, najwybitniejszy kronikarz europejski późnego średniowiecza, intelektualista, wychowawca synów królewskich, protoplasta konserwatywnej szkoły polskiej historiografii. Ciągle też nie wyniesiono na ołtarze kardynała Stefana Wyszyńskiego, do którego mam estymę, także jako Warmiak, bo go trzymano w odosobnieniu m.in. w Stoczku pod moim rodzimym Lidzbarkiem. Byłby – myślę – najwybitniejszą postacią Kościoła w Polsce, gdyby kardynał Wojtyła nie został papieżem. Sądzę nadto, że rozumiał ducha swej epoki i dlatego uznał, że masowości komunizmu trzeba przeciwstawić masowość katolicyzmu, tzw. katolicyzm ludowy, aby Kościół przetrwał strukturalnie nawet za cenę zaniechania reform soborowych.

Ciekawe, że dziś słabnie i entuzjazm europejski, i entuzjazm soborowy. Dlaczego opuścił on kardynałów Wojtyłę i Ratzingera, gdy zostali papieżami?
Może chodzi o jakiś kryzys nadziei. W moim pokoleniu mało kto oczekiwał, że świat liberalny, otwarty, wielokulturowy może pokazać zęby. Kościół dostrzegł jednak te zęby tam właśnie i zareagował utwardzeniem swego stanowiska. A ponadto jest to świat tęskniący za jakimś kołkiem, na którym można zawiesić duszę. Za jakimś ładem, stabilizacją, autorytetami – w epoce, w której wszystko wydaje się dozwolone, w której wszystko jest rozchwiane i płynne. Wizja Kościoła w czasach zamętu i braku prawdy ośrodkowej inna jest zresztą u Jana Pawła II, a inna u Benedykta XVI. Jan Paweł był większym optymistą niż Benedykt. Uważał, że możliwe jest zbudowanie silnego Kościoła, opartego na masach ludowych, trochę takiego na wzór Kościoła Wyszyńskiego, tylko w skali bardziej uniwersalnej. Wizja Benedykta była natomiast wizją Kościoła wyspowego, w której nawet stare i dumne Kościoły katolickie, takie jak polski, działają de facto w warunkach misjonarskich, otoczone pogańskim morzem.

Na obie te wizje mogą się powoływać katolicy marzący o jakiejś nowej cywilizacji chrześcijańskiej.
Różnego rodzaju fundamentaliści mogą wierzyć, że zawsze możliwy jest powrót do źródeł. Ale w rzeczywistości powrót nigdy nie jest restytucją, prostym odtworzeniem tego, co było. Może ona co najwyżej przyjąć formy karykaturalne, groteskowe. I to widzimy dzisiaj na ulicach i w kościołach w Polsce. Ale z drugiej strony, gdyby nie wpływ proeuropejsko nastawionego polskiego papieża mogłoby nie być wygranej w referendum nad przystąpieniem Polski do UE. Ba, a otwarcie Jana Pawła II na światy judaizmu i islamu? To przecież niebywałe w sytuacji wciąż utrzymującego się u nas antysemityzmu i nowych uprzedzeń antyislamskich. A jego encykliki społeczne? Ich się w Polsce nie czyta, a przecież Jan Paweł II mówi w nich nie tylko o tzw. Trzecim Świecie, ale też o ubogich w szczelinach zwycięskiego kapitalizmu liberalnego. Co zaś do etyki seksualnej, która jest u niego konserwatywna, to jednak trzeba zauważyć, że był wcześniej jednym z pierwszych ludzi Kościoła piszących, że życie seksualne, choć tylko w małżeństwie, nie jest skażone złem i grzechem, ale jest czymś naturalnym.

Krytycy zarzucają mu jednak, że pomagał ukrywać kryzys w Kościele na tle nadużyć seksualnych z udziałem księży.
Ale też jego otoczenie nie pomagało mu w walce z tym kryzysem. Wiemy, jak okrężnymi drogami dotarły do niego pełne i rzetelne informacje np. o sprawie abp. Paetza. Nie bronię go, bo nie ma czego, ale sito informacyjne w Watykanie było i jest faktem, pedofilię zamiatało się zaś pod dywan nie tylko w Kościele katolickim. Oczywiście, Kościoły w Irlandii, Austrii, USA, Australii – inaczej niż w Polsce – doznały na tym tle ciężkiego uszczerbku moralnego i utraty zaufania wiernych. Tradycyjny przy tym model rodziny i małżeństwa czy też dawne wzorce życia seksualnego są w dzisiejszym świecie zachodnim nie do utrzymania. Rodziny patchworkowe, masowe rozwody, związki partnerskie, małżeństwa homoseksualne – to są wyzwania, których nie da się załatwić poprzez odrzucenie, potępienie czy szerzenie postawy: bądź sobie, kim chcesz, ale nie jawnie. Nawet w Polsce masowo takiej postawy się nie aprobuje. Kto wie zatem, czy Robert Biedroń nie wygrałby wyborów prezydenckich, gdyby w nich wystartował.

Jak Kościół w Polsce czyni użytek ze świętości? Czy przypomina, że każdy katolik, żyjący według zasad wiary i miłości bliźniego, może być świętym?
Mamy dziś Kościół upolityczniony. PiS bowiem zabrał polski Kościół hierarchiczny – przynajmniej jego niemałe połacie – Kościołowi powszechnemu. Hierarchowie jakby nie chcą jednak wiedzieć, co się stało. To dla Kościoła niebezpieczne, bo w momencie klęski politycznej obecnej władzy, a ta nastąpi prędzej czy później, przyjdzie też klęska Kościoła sprzymierzonego z PiS. Zrost religii z polityką państwa przybiera przy tym obecnie u nas formy osobliwego kultu parareligijnego, budowanego wokół osoby śp. Lecha Kaczyńskiego, który wyrasta w nim niemal na świętego.

Polityczna narodowa teologia męczeństwa zamiast prospołecznej uniwersalnej teologii solidarności?
W Polsce funkcjonują języki widma, dyskursy szczątkowe, w których mniej wykształcona część społeczeństwa może się odnaleźć, bo ma je na podorędziu. Dotyczy to też sfery świętości. Takie powidoki, łatwo zrozumiałe rytuały i znaki religijne, plus nasze imaginarium romantyczne, jak choćby sceny z „Kordiana” na Krakowskim Przedmieściu, tworzą zasoby symboliczne, które łatwo przenieść do sfery polityki. Na tym polega ukuty przeze mnie ongiś termin religia smoleńska. Jej potencjał polityczny ujawnił się już zresztą w pierwszych godzinach po katastrofie. Chodzi w niej bardziej o archaiczny znak tożsamości, o nacjonalizm wyznaniowy, o którym mówił dawno temu wybitny socjolog Stefan Czarnowski, niż o wiarę i moralność. Religia katolicka ma tu służyć budowie nowej tożsamości państwowej, tak jak prawosławie w Rosji Putina.

Czy do tych zasobów można dodać polską kulturę masową?
Tak, zwłaszcza seriale telewizyjne i media. W dziennikach telewizyjnych dominują tematy polskie, sprawy światowe schodzą na dalszy plan. Polacy nie uczą się świata globalnego. I nawet kiedy wyjeżdżają na wywczasy do Egiptu czy Tunezji, kopią te swoje grajdoły na plażach i nic więcej ich nie interesuje. Ma to swoje praprzyczyny w tym, że wciąż jesteśmy społeczeństwem typu agrarnego, gdyż w takim kształcie przeżyliśmy większą część historii. Społeczeństwem dopiero niedawno wydobytym z przestrzeni tak naprawdę pańszczyźnianej. Wyliczono choćby, że jeszcze w połowie XIX w. chłop poruszał się w obszarze o średnicy 14 km. To był jeszcze do niedawna świat „Konopielki” Edwarda Redlińskiego, w którym przejście od sierpa do kosy jest rewolucją.

Jakie były tego skutki w zderzeniu z nowoczesnością?
Ucieczka w świat tego, co dobrze znane, oswojone, tutejsze. Może to niewygodne i drastycznie rozmija się z wymogami współczesności, ale jest bezpieczne dla 30–40 proc. społeczeństwa. Na dodatek, żeby coś poznać, czegoś się dowiedzieć, trzeba wykonać wysiłek pewnego otwarcia się na inność.

A wówczas trzeba by uznać inność, odmienność, za wartość.
I tak tworzy się błędne koło. Dobrze więc, że będziemy urządzać narodowe czytanie „Wesela”, bo to w tym dramacie zaraz na początku padają słowa: „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. A jednocześnie w tle jest tam rzeź galicyjska, klęska narodowa, niezdolność do solidarności, chocholi taniec – i panów, i chłopów. Dzisiaj polski bunt mas polega zatem na pragnieniu powrotu do tego, co było. I odzywa się w nim nie konserwatyzm, który jest postawą nowoczesną, ale odruch zachowawczy, tęsknota za swojskością, rodziną jako azylem, za światem agrarnym. Ale powrót jest niemożliwy. Nawet społeczeństwa niezachodnie żyją w świecie zurbanizowanym. Miasta – zwłaszcza zbójeckie, jak Meksyk, Lagos czy Moskwa – są coraz częściej ważniejsze niż państwa. W Polsce sprawy nie zaszły jeszcze tak daleko. I wolałbym, by nie zaszły.

Co polscy święci mówią o polskim katolicyzmie?
Że jego osnową jest Kościół rozdający przepustki do nieba. Jak w kafkowskim „Zamku” albo „Procesie”, ważne są w nim procedury, rytuały, to, co zewnętrzne. I ich spełnianie, nawet jeśli sens przestaje być zrozumiały. Polacy w katolicyzmie znajdują nadto receptę na lęk przed śmiercią i nicością. Święto Wszystkich Świętych jest u nas tak samo ważne, jeśli nie ważniejsze, niż Boże Narodzenie i Wielkanoc. Do tego dochodzi antyintelektualizm, ostry rys narodowy, skłonność do upolitycznienia. No i paradoks: świętymi Kościoła ludowego są u nas na ogół ludzie z elit albo ci, którzy do nich awansowali z warstw niższych. Wreszcie barokowość, emocjonalność, skłonność do hiperboli, przerostu – jak w baroku, tak bardzo u nas przyswojonego, gdzie rządził horror vacui, lęk przed pustką. Jak w sarmatyzmie – z jego udomowieniem uniwersalnych form i treści. Symbolem może być zwłaszcza Licheń. Tam liście dębu zastąpiły liście akantu, a skrzydła husarskie – skrzydła anielskie. Tam, co jeszcze ważniejsze, tragedia Golgoty została wpisana w narodowy przemysł cierpienia.

rozmawiał Adam Szostkiewicz

* Cytaty pod ilustracjami pochodzą z „Żywotów świętych” Zbigniewa Mikołejki.

***

Święci polscy

Mamy ich ponad 30. Wywodzą się z różnych warstw społecznych, wielu z klasy wyższej. Nie wszyscy są narodowości polskiej, więc ściśle biorąc, mówimy o świętych związanych z historią Kościoła katolickiego na ziemiach polskich, których granice w ciągu wieków ulegały zmianom. Nie był Polakiem pierwszy święty związany z dziejami Polski i Kościoła na ziemiach polskich, Wojciech, biskup praski, misjonarz, apostoł Prusów, męczennik, patron Polski, kanonizowany w 999 r. Ostatnim z dotąd kanonizowanych Polaków (w 2016 r.) jest Stanisław Papczyński.

Święci wieków X/XI: pięciu Braci Męczenników (pustelników), wśród nich dwaj Italczycy oraz Słowianie (może Polanie?) Izaak, Mateusz i Krystyn; Andrzej Świerad, pustelnik; św. Benedykt, uczeń św. Świerada, męczennik; Just z Tęgoborzy, pustelnik; Urban, pustelnik, misjonarz Małopolski; św. Brunon z Kwerfurtu, apostoł Pomorza, męczennik; Stanisław ze Szczepanowa, biskup, męczennik; Władysław, król Węgier, urodzony i wychowany na dworze władców polskich.

XI/XII w.: Otton z Bambergu, kanclerz cesarza Niemiec Henryka IV, apostoł Pomorza;

XII/XIII w.: Jacek Odrowąż, pierwszy Polak dominikanin, apostoł Słowian; Jadwiga Śląska, matka Henryka II Pobożnego, fundatorka kościołów i klasztorów; Janusz z Uppsali, apostoł Szwecji; Kinga, żona księcia Bolesława V Wstydliwego;

XIV w.: Jadwiga Andegaweńska, królowa i patronka Polski;

XV w.: Jan z Dukli, pustelnik; Jan Kanty (z Kęt), kaznodzieja, kopista; Kazimierz, królewicz, patron Polski i Litwy; Stanisław Kazimierczyk (vel St. Sołtys), kaznodzieja; Szymon z Lipnicy, kaznodzieja, opiekun chorych na cholerę;

XVI w.: Stanisław Kostka, kasztelanic, patron Polski;

XVI/XVII w.: Andrzej Bobola, męczennik, patron Polski; Melchior Grodziecki, męczennik wojny trzydziestoletniej; Stanisław Papczyński, założyciel marianów; Jan Sarkander (Johann Fleischmann), męczennik wojny trzydziestoletniej, patron Moraw i Śląska;

XVIII w.: Klemens Dworzak (Maria Hofbauer), sprowadził do Polski redemptorystów;

XIX/XX w.: Zygmunt Gorazdowski, uczestnik powstania styczniowego, opiekun ubogich; Rafał Kalinowski, powstaniec styczniowy, sybirak; Adam Chmielowski (brat Albert), powstaniec styczniowy, opiekun nędzarzy i bezdomnych; Zygmunt Szczęsny Feliński, metropolita warszawski czasu zaboru; Józef Sebastian Pelczar, biskup przemyski; Józef Bilczewski, rektor Uniwersytetu Lwowskiego; Urszula Ledóchowska, założycielka urszulanek; Maksymilian Maria Kolbe, męczennik Auschwitz;

XX w.: Maria Faustyna Kowalska, mistyczka; Karol Wojtyła, papież Jan Paweł II.

***

Zbigniew Mikołejko jest filozofem religii, eseistą, profesorem nadzwyczajnym i kierownikiem Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, profesorem w Warszawskiej Wyższej Szkole Humanistycznej im. Bolesława Prusa.

Polityka 15.2017 (3106) z dnia 11.04.2017; Rozmowa na Święta; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Anielska husaria"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną