Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Miasta na piasku (prima sort)

Jedna z wielu miejskich imprez: dzień francuski w warszawskim parku Skaryszewskim Jedna z wielu miejskich imprez: dzień francuski w warszawskim parku Skaryszewskim Szymon Starnawski/Polska Press / EAST NEWS
Wakacje w mieście to już nie wstyd, ale trend.
We Wrocławiu furorę wśród turystów robi Oceanarium-Afrykarium w miejskim zoo.
Można tam oglądać ponad 100 gatunków zwierząt (docelowo ma ich być około 250).Bartłomiej Kudowicz/Forum We Wrocławiu furorę wśród turystów robi Oceanarium-Afrykarium w miejskim zoo. Można tam oglądać ponad 100 gatunków zwierząt (docelowo ma ich być około 250).

Artykuł w wersji audio

Naczelna zasada plażowicza: im wcześniej wyjdzie się z domu, tym większa szansa, że upoluje się leżak i ciut miejsca na piasku. W standardowym ekwipunku krem z filtrem UV, kapelusz słomkowy, stosowny kostium i już. Na miejscu grill z kiełbasą, wiadro z szampanem, DJ z muzyką. Nic, tylko wypoczywać. W dodatku coraz mniejszym kosztem, bo żeby znaleźć się w takiej scenerii, już nie trzeba wyjeżdżać nad polskie morze czy jezioro. Ani nawet za granicę. W wielu miastach w kraju zagęściło się od plaż. A im dalej od Bałtyku, tym ich więcej.

Wysyp plaż, ale też remonty i renowacje nabrzeży i promenad świadczą o tym, że polskie miasta na nowo odkrywają własny potencjał turystyczny. A mieszkańcy odkrywają Kraków, Wrocław czy Gniezno jako – jak to się mówi – destynację na wakacje. Trochę w tym lokalnego patriotyzmu, trochę mody i wygody.

Wakacje na plaży

Jeszcze parę lat temu alternatywa była jasna: morze albo góry. Spotkać rodaka w kusym stroju kąpielowym, przepasanego ręcznikiem i w klapkach, w dużym mieście to był widok rzadki i świadczący o daleko posuniętej ekscentryczności rozebranego. Dziś człowiek w kąpielówkach w centrum miasta niespecjalnie dziwi. Także plaża miejska powoli staje się typowym elementem urbanistycznego krajobrazu – i to niezależnie od tego, czy miasto ma akurat dostęp do wody, czy też go nie ma. Bo bardziej niż woda liczy się piasek i starannie wydzielony obszar z rzędami leżaków: esencja plaży znad Bałtyku.

Wygląda wręcz na to, że gdy za granicą tworzy się specjalne polskie strefy wakacyjne (POLITYKA 26), takie strefy w skromniejszym wydaniu powstają też na miejscu, w centrach i na obrzeżach miast, kumulując w sobie wszystko, o czym Polak latem marzy. I co ma na wyciągnięcie ręki, bez zatłoczonych pociągów, korków na autostradach i powszechnej kurortowej ludożerki.

Drugą, może nawet najważniejszą, zaletą jest brak kosztów. Pendolino na Wybrzeże kosztuje sto lub więcej złotych, a we własnym mieście plaża jest pod nosem. Trzecią zaś przewagą miejskich plaż jest – by tak rzec – aspekt społeczny, towarzyski. Bo o ile nad morzem chodzi głównie o to, żeby się opalić i odgrodzić, stawiając między sobą jak najwyższe parawany, o tyle plaża w mieście – trochę w kontrze – raczej integruje wczasowiczów. Łatwo też zabrać ze sobą dowolną liczbę znajomych, łatwo spotkać tych dawno niewidzianych.

No i jest jeszcze aspekt estetyczny. Plaże z widokiem na bezkresne morze czy ocean już się nieco opatrzyły. Tymczasem klimat miejskich plaż zawsze jest jakoś zależny od otoczenia, przyrody, okolicznej architektury i – hipsterskiej często – inwencji dekoratorów. Z perspektywy słynnej Poniatówki ogląda się więc zarys stołecznych wieżowców. To o tym krajobrazie pisał „The Guardian” przed rokiem, że kiedy „światła mostu Poniatowskiego rozświetlają plażę wieczorową porą, to staje się ona jednym z najbardziej klimatycznych miejsc nad Wisłą”. Plaża usypana na drugim brzegu tej samej rzeki wkomponowuje się w sąsiedztwo Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Centrum Nauki Kopernik – a to dwa niesztampowe budynki. Z kolei wrocławska, nadodrzańska ZaZoo Beach Bar (to zarazem nazwa knajpy) powstała tuż obok ogrodu zoologicznego, któremu notabene zawdzięcza swoją nazwę. Muzyka płynie tutaj z głośników, ale dźwięki dobiegają też zza murów zoo, od zwierząt. I jest w tym o dziwo jakaś harmonia.

Wakacje pod palmami

W całej Polsce mamy tych miejskich plaż już dziesiątki – we Wrocławiu i Warszawie, Poznaniu, Toruniu, Bydgoszczy, Gnieźnie, Olsztynie, Białymstoku, Krakowie, Rzeszowie, Kaliszu, Sochaczewie i Wołominie. Bez mała – wszędzie. Nad Wisłą, Odrą, Wartą, ale i w samych centrach miast – usypane na rynkach, rozłożone jak dywany między kamienicami i koło ratuszy. Otwarte zwykle od maja lub czerwca do końca lata, są namiastką jakiejś południowej egzotyki. Doceniane m.in. przez „National Geographic”, nasze, swojskie miejskie plaże lądują wręcz w zestawieniach najlepszych plaż kontynentu – jak warszawska Poniatówka.

Na wielu – jak ZaZoo – tego lata nie ma gdzie postawić stopy, jeśli dotrze się nie w porę, czyli po południu. Ale miejskie plaże, w przeciwieństwie do nadmorskich, jeszcze można rozciągać. Wrocławska w najbliższym czasie ma się powiększyć trzykrotnie, osiągając powierzchnię 3 tys. m kw.; będzie jedną z największych miejskich plaż w regionie. Tak po prawdzie jej właściciele już zdążyli pobić własny rekord. W rejonie Hali Orbita i mostu Milenijnego otworzyli w tym roku plażę HotSpot o powierzchni, bagatela, 14 tys. m kw., największą w całym kraju. W zeszłym roku we Wrocławiu otwarto też bulwary: Xawerego Dunikowskiego i drugi przy Politechnice Wrocławskiej. Z kolei Warszawa na nadwiślańskie inwestycje wydała w ciągu 10 lat ponad 200 mln zł.

A co miasto, to obyczaj. Rzadko się zdarza, żeby lokalna plaża była tylko górą piasku. Są tu więc zazwyczaj knajpy (z kuchnią lokalną i ściągniętą od naszych sąsiadów), punkty z lodami (obowiązkowo „rzemieślniczymi”), małe boiska, place do gier zespołowych, koncertowe sceny. W Krakowie, nieopodal mostu Kotlarskiego na Bulwarze Kurlandzkim, ruszył niedawno projekt „PrzyStań na Plaży”, wymyślony przez tutejszy Zarząd Zieleni Miejskiej. Mieszkańcy grają w badmintona, gry planszowe i bule, bujają się na huśtawkach i wylegują w hamakach – trochę jak w czasach sprzed internetu. Na plaży w Otwocku (Otwocka Plaża Miejska) organizowany jest speed dating, szybkie randki dla ludzi w różnym wieku. Rozgrywają się też tutaj zawody skimboardowe: pływanie na desce na płytkiej wodzie. Do Otwocka tylko w tym sezonie nawieziono sto metrów sześciennych piachu najlepszego sortu.

Wakacje w plenerze

Plaże to tylko jeden ze sposobów, jak „uwczasowić” i „uegzotycznić” polskie miasta. Katowice, które raczej trudno traktować w kategoriach kurortu, zwiozły z Gliwic cztery palmy, pięciometrowe feniksy kanaryjskie. Dziś to jeden z sympatyczniejszych symboli miasta, choć – uściślijmy – palmy są tylko wypożyczone i wrócą po wakacjach do gliwickiej palmiarni.

W większości miast wypoczynek ma być – jak słyszymy – i zdrowy, i aktywny, i z kulturą. Katowice, skoro już o nich mowa, to prawie w połowie tereny zielone. Poza palmami słyną z bodaj najlepszej w kraju (a przynajmniej na Śląsku) infrastruktury rowerowej. W mieście wytyczono ponad 140 km ścieżek rowerowych, samych punktów z wypożyczalniami jest w tym roku 30. – Mimo że pogoda nas nie rozpieszczała, do niedawna rowery wypożyczono ponad 12 tys. razy. W zeszłym roku rowery wypożyczono łącznie 38 tys. razy – mówi prezydent miasta Marcin Krupa. Katowice mają też co najmniej dwa flagowe festiwale muzyczne: OFF Festival i Tauron Nowa Muzyka. Ten drugi od paru lat jest organizowany w słynnej Strefie Kultury, na zrewitalizowanych terenach kopalnianych.

Z „różnymi obliczami kultury” chce się też kojarzyć Kraków. – To ważne, żeby zachęcać do uczestnictwa w sztuce poprzez bezpośredni kontakt, a nie zaciąganie mieszkańca w muzealne mury. One się sprawdzają w normalnym sezonie, jesienią i zimą. Ale późną wiosną i latem warto wychodzić w plener, by spotykać się ze sztuką – wyjaśnia Andrzej Kulig, wiceprezydent Krakowa ds. kultury i promocji miasta. W wakacyjnym harmonogramie znalazły się więc koncerty organowe, festiwal Cracovia Sacra i plenerowe pokazy spektakli Teatru Łaźnia Nowa.

Wrocław obrał w tym roku nieco inny kierunek. – O ile zeszłoroczny sezon wakacyjny w mieście można było określić mianem kulturowego, bo Wrocław nosił tytuł Europejskiej Stolicy Kultury i odbywało się wiele wydarzeń związanych właśnie z ESK, to w tym roku lato przebiega nam pod znakiem sportu i książki – mówi Wioletta Samborska, dyrektor Biura Promocji Miasta i Turystyki. – Tak, potrafimy łączyć ze sobą rzeczy pozornie odległe. Wrocław jest więc z jednej strony areną sportów nieolimpijskich (kręgle, żużel, przeciąganie liny etc.); w zeszłym tygodniu ruszyły 10. Światowe Igrzyska Sportowe, a dla równowagi na sierpień zaplanowano Międzynarodowy Kongres Bibliotek i Informacji IFLA. Są też wreszcie rozrywki pośrednie, ani sportowe, ani kulturalne: Afrykarium, muzeum wody Hydropolis i mocno popularne we Wrocławiu escape roomy, pokoje pułapki, z których trzeba się wydostać, rozwiązując po drodze zagadki o różnym stopniu trudności. Jesienią odbędą się tutaj pierwsze w kraju Mistrzostwa Polski w Escape Roomach.

Widać w polskich miastach coraz większą potrzebę, żeby zagospodarować każdy wolny teren i czas – i słusznie, bo z danych Ministerstwa Sportu i Turystyki wynika, że średnio 11–13 mln rodaków co roku wakacje spędza w kraju. Co prawda – to już dane instytutu badawczego ABC Rynek i Opinia z czerwca 2017 r. – najpopularniejsze nadal są Bałtyk (zwłaszcza Sopot, Hel i Kołobrzeg) i Tatry (zwłaszcza Zakopane), ale kierunki wakacyjnych wojaży nieco się już dywersyfikują. No i wielu Polaków nie wybiera się nigdzie. Z badań Barometr Providenta wynika, że nawet niespełna połowa nie snuje w tym roku żadnych wakacyjnych planów. Głównie z powodów finansowych (tak tłumaczą to młodsi) i zdrowotnych (co dotyczy zwłaszcza seniorów), ale też choćby dlatego, że trudno im dostroić urlopy albo mają inne plany (jak remont mieszkania). Urlopy raczej się Polakom skracają, niż wydłużają – od lat taki właśnie jest trend. Istnieje wreszcie jeszcze jeden ważny powód niewyjeżdżania – spora część Polaków najlepiej wypoczywa w domu.

Miasta próbują na te potrzeby odpowiedzieć. Właściwie nie ma miasteczka, w którym w ostatnich latach nie postawiono by parku wodnego (inna rzecz, że nie wszystkie działają, niektórych nie było za co utrzymać albo nie dało się dokończyć budowy, jak w Słupsku). „Restauracja”, „rewitalizacja” i „gospodarowanie przestrzenią” to w ogóle słowa klucze. Odnowiony został m.in. rynek w Katowicach, z dziedzińca Miasta Poznania na życzenie obecnego prezydenta zniknął parking (teraz odbywają się tutaj różne bezpłatne wydarzenia kulturalne), knajpy otwierają się pod wiaduktami (przykładem plac Społeczny we Wrocławiu) i w parkach (żoliborska Prochownia). Wszystkim tym miejskim staraniom przyświeca jedna myśl: żeby było w plenerze. Na przykład w Krakowie w ramach akcji „Zatrać się w zieleni” organizowane są pikniki (w sumie koło 50) i zajęcia fitness na wolnym powietrzu. A po mieście kursuje bezpłatny Parkobus, który wozi mieszkańców od parku do parku.

Wakacje z pomysłem

Socjologowie zwracają uwagę, że owa gra w zielone, którą prowadzą teraz wszystkie polskie miasta, jest objawem dziejącej się właśnie drobnej rewolucji. Mieliśmy już wieczory w kapciach, mamy masowe powstanie sprzed telewizorów, wyjście w teren. – To się już dzieje na Zachodzie i powoli dociera do Polski – zauważa Andrzej Kulig. W Stanach Zjednoczonych wraca np. moda na staroświeckie, zdawałoby się, pikniki na wolnym powietrzu. Ludzie nie chcą być sami i czują przesyt: zaśmieconym internetem, problemami w pracy, codzienną gonitwą. Badacze dowodzą, że mieszkańcy centrów miast są bardziej narażeni na depresję, częściej się stresują i wolniej się wyciszają niż mieszkańcy przedmieść i wsi. Do niedawna trzeba ich było siłą wypychać z domów, bo wchodzili w te mordercze tryby bez protestów. Dziś budzi się świadomość, że świeże powietrze bardziej się człowiekowi przysłuży niż kolejny odcinek serialu. Z Zachodu trend przywiało właśnie i do Polski.

Trudno powiedzieć, co było pierwsze – potrzeba wyjścia z domu czy też wyraźnie dostrzegalna „rewolucja w przestrzeniach publicznych”, wiadomo jednak, że rosną apetyty – i mieszkańców, i miast. Bo skoro mało kto potrafi odszyfrować, skąd się wzięły nazwy ulic i parków, kim są ich patroni, co się dzieje w poszczególnych dzielnicach itd., to miasta dostrzegły w tym szansę. Miasto pochodzenia, szczególnie dla młodych pokoleń, to nadal terra incognita.

– Wolny czas to okazja, by wybrać się do miejsc, których nie mamy czasu odwiedzać w ciągu roku, poznać miejsce, w którym żyjemy z innej strony, na nowo się w nim zakochać – mówi Wioletta Samborska z Wrocławia. To samo słychać w warszawskim ratuszu: warto w czasie urlopu znaleźć czas i odkryć np. mniej znaną zieloną stronę stolicy. Warszawa jest zielona w 30 proc., nad Wisłą żyje 150 gatunków ptaków, a w samej rzece 30 gatunków ryb. – W Krakowie mieszkańcy ciągle odkrywają Kazimierz, a teraz zauważamy coraz większe zainteresowanie Podgórzem – opowiada Andrzej Kulig. – Widać, że zaciekawieni Starym Miastem przesuwają się w inne obszary. Co odciąża centrum i pokazuje, że Kraków to nie tylko Rynek i Wawel. To, co się dzieje, to jakieś ponowne odkrycie własnego miasta. Wyjście poza obręb szlaków, którymi zwykle się poruszamy, niczym konie dorożkarskie, po ustalonych liniach: praca – dom – zakupy.

Kultura spędzania lata w mieście najwyraźniej dopiero się w Polsce rodzi.

Polityka 30.2017 (3120) z dnia 25.07.2017; Społeczeństwo; s. 35
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną