Lipcowe protesty trwały ponad tydzień. Tłumy przed Sejmem, Pałacem Namiestnikowskim, Sądem Najwyższym i sądami w ponad 200 miastach. Palenie świeczek, skandowanie haseł o demokracji i wolnych sądach. A potem prezydenckie dwa weta i entuzjazm na ulicach. KOD ogłosił zwycięstwo i ustami swoich liderów wezwał do zawieszenia buntu. Place przed sądami zaczęły pustoszeć.
Kiedy SN w trzyosobowym składzie zawiesił sprawę Mariusza Kamińskiego, entuzjazm zgasł jak świeczka. Ulica nie zrozumiała werdyktu, a sędziowie nie potrafili swojego orzeczenia jasno i zrozumiale uzasadnić. Domaganie się wolności dla sądów w tej sytuacji utraciło jakikolwiek sens.
Politycy pojechali na wakacje. Prezes PiS zaszył się w Borach Tucholskich, a jego uliczni przeciwnicy jeszcze w małym gronie pogardłowali przed opustoszałą siedzibą PiS na ulicy Nowogrodzkiej, aby też uznać święte prawo do kanikuły.
Kiedy z okazji rocznicy powstania warszawskiego zademonstrowali swoją siłę zwolennicy Obozu Narodowo-Radykalnego, nikt, poza nieliczną grupką Obywateli RP, nie stanął im na drodze. Te bojowe i głośne tłumy sprzed kilku dni gdzieś znikły. Owszem, na Facebooku gromko komentowano, że marsz ONR to skandal, że trzeba zdelegalizować, że faszyzm nie przejdzie. Ale w realu faszyzm przeszedł, a demokratów nagle jak na lekarstwo.
Przegryzę ci aortę!
Stereotyp członka ONR: czarna koszula, wrzaskliwość i „raz sierpem, raz młotem…”. A do tego symbole Falangi, celtyckie krzyże i rzymski salut. 1 sierpnia Alejami Jerozolimskimi idą w kilkutysięcznym tłumie czarne koszule, dyszą nienawiścią, wrzeszczą, wyciągają pięści. To już nie jest stereotyp, to rzeczywistość. Tego samego dnia w Białymstoku prezydent miasta Tadeusz Truskolaski słyszy hasła oenerowców, kwalifikuje je jako mowę nienawiści i decyduje o rozwiązaniu tamtejszego marszu.