Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Bomba odorowa

Fetor nad Polską

Nie wszystko, co śmierdzi, ewidentnie truje. Ale każdy związek chemiczny wywołujący zapachową uciążliwość może być niebezpieczny. Nie wszystko, co śmierdzi, ewidentnie truje. Ale każdy związek chemiczny wywołujący zapachową uciążliwość może być niebezpieczny. Peter Zelei/Vetta / Getty Images
Smród niby wszystkim przeszkadza, a rozwiać go w Polsce nie sposób.
Z odorem walczy się opornie, bo wszystkie partie mają w szeregach przedsiębiorców i rolników bojących się skutków regulacji.Lester Lefkowitz/Getty Images Z odorem walczy się opornie, bo wszystkie partie mają w szeregach przedsiębiorców i rolników bojących się skutków regulacji.
Politycy PiS obiecywali, że polską atmosferę ostatecznie ze smrodu oczyszczą, ale na razie raczej się on zagęszcza.Cezary p/Wikipedia CC BY 4.0 Politycy PiS obiecywali, że polską atmosferę ostatecznie ze smrodu oczyszczą, ale na razie raczej się on zagęszcza.

Artykuł w wersji audio

Zimą zwycięzca jest oczywisty. W konkursie na prawdziwie wszechpolską woń pierwsze miejsce zajmuje smog. Z rozkwitem wiosny konkurencja w zapachach się zaostrza. W ostatnich tygodniach na obrzeżach miast na przykład nuta głowy – jak określa się pierwszą woń, która uderza wąchających – to słodki grochodrzew. Nuta serca, czyli wyczuwalna po kilku minutach: swąd rozgrzanego asfaltu. Nuta głębi – która decyduje o ostatecznym charakterze zapachowym otoczenia – to odór wywożonych na pola zwierzęcych nawozów. Od marca do listopada rolnicy mogą wylewać obornik, gnojówkę i gnojowicę – składające się w różnych proporcjach z przefermentowanego zwierzęcego kału lub moczu – nawet w granicach miast, na terenach, które nie zostały odrolnione. Tam, gdzie jest całkiem miejsko, przez smród też czasem nie sposób utrzymać się na nogach: cuchną trawniki i chodniki usiane psimi odchodami (zwłaszcza przy upale), bramy zasikane i oblane wymiocinami (zwłaszcza tam, gdzie bije puls nocnego życia), budki z kebabami lub bary serwujące placki ziemniaczane i smażone ryby. Śmierdzą papierosy uparcie kopcone na przystankach, spaliny samochodowe z zakorkowanych ulic. Kolejność nut zapachowych zmienia się nieustannie i dynamicznie.

Organy Inspekcji Ochrony Środowiska w 2016 r. (z 2017 r. nie ma jeszcze danych) rozpatrzyły 1,2 tys. zgłoszeń dotyczących, jak to się elegancko nazywa, „uciążliwości zapachowej”. Jest ona powodem aż dwóch trzecich spraw dotyczących ochrony powietrza, które wpływają do Inspekcji. Najczęściej chodzi o oczyszczalnie ścieków, nawozy, fermy zwierząt i zakłady przemysłowe. Za zasmradzanie praktycznie nie ma sankcji, choć autorzy analiz dla Ministerstwa Środowiska zwracają uwagę, że długotrwały kontakt z silnym zapachem źle wpływa na zdrowie psychiczne. Wpływ na zdrowie fizyczne trudno precyzyjnie określić, bo naukowcy stosunkowo krótko zajmują się tematem – jeszcze inne wysublimowane określenie – „powietrza złowonnego”.

Nie wszystko, co śmierdzi, ewidentnie truje. Ale każdy związek chemiczny wywołujący zapachową uciążliwość może być niebezpieczny dla zdrowia człowieka i zwierząt, jak również dla środowiska. – Przebywanie w otoczeniu odbieranym jako odorowe wywołuje irytację, może nawet prowadzić do stanów neurotycznych. Na dłuższą metę, jeśli stężenia substancji są duże, pojawiają się bóle głowy, mdłości lub wymioty, podrażnienia oczu, nosa i gardła, kaszel – tłumaczy prof. Izabela Sówka z Politechniki Wrocławskiej. Najbardziej i najczęściej dokuczają zapachy kojarzone z zagrożeniem – chemiczne, farmaceutyczne. Organizm, który je wyczuwa, zachowuje się jak w sytuacji niebezpiecznej, stresowej, podnosi się poziom adrenaliny. Druga kategoria najgorszych odorów to te budzące odrazę – kojarzone z fekaliami, rozkładem.

Ale z badań na Politechnice Wrocławskiej wynika, że najbliższym sąsiadom, w zbyt dużym nasileniu, dokuczać mogą nawet zapachy powszechnie uznawane za miłe – waniliowe albo czekoladowe – emitowane przez fabryki ciastek i wafelków.

W Polsce jednak ani aromatów, ani smrodu się nie mierzy, przynajmniej na szerszą skalę. W efekcie nad znaczną częścią kraju swobodnie i nieskrępowanie unosi się fetor. W Mielcu przeciwko zanieczyszczaniu powietrza przez firmę Kronospan kilka tygodni temu wyszło na ulicę 15 tys. ludzi, jedna czwarta miasta. Podobnie zdesperowanych w innych częściach Polski przybywa.

Uciążliwość zapachowa

Siemianowice. Warszawa Radiowo. Słodko-słonawa woń śmieci. „Zwracamy się do Pana Premiera z wnioskiem o podjęcie działań, które pozwolą na szybkie opracowanie regulacji wyposażających jednostki samorządu terytorialnego w środki prawne, pozwalające na skuteczną walkę z uciążliwościami zapachowymi. Uciążliwość zapachowa jest coraz bardziej odczuwalnym problemem, z którym mieszkańcy nie tylko naszej gminy spotykają się praktycznie na każdym kroku” – apelują do Mateusza Morawieckiego mieszkańcy Siemianowic Śląskich, z inicjatywy prezydenta miasta Rafała Piecha.

Akcja, niewątpliwie skrojona pod wybory samorządowe, trafia na podatny grunt. W mieście faktycznie śmierdzi. Zdaniem urzędników i wielu mieszkańców za sprawą firmy BM Recykling, która niemal w samym centrum miasta sortuje odpady oraz produkuje paliwa alternatywne. Prezes BM Recykling odpowiada, że przypisuje mu się odpowiedzialność za fetor pochodzący w znacznej mierze z nielegalnych wysypisk i innych zakładów. Obarcza też urzędowe procedury i opieszałość samych urzędników winą za to, że przez lata nie postawił na terenie zakładu hali, która pozwoliłaby zhermetyzować uciążliwe procesy, założyć filtry i płuczki. Jak na razie więc przesiewa śmieci na placu, pod chmurką.

Od strony formalnoprawnej nieprawidłowości udowodnić nie sposób, firma działa zgodnie z zezwoleniami. W ostatnim czasie Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska nałożył na nią kary, ale za przekroczenie limitu wwożonych odpadów. Prezes pokazuje zamontowane bariery antyodorowe, wysokociśnieniowy system rozpylający mgłę ze środkami pochłaniającymi zapachy. Mieszkańcy mówią, że włącza to sporadycznie. – W gorące popołudnia wali tak, że nie da się wywietrzyć mieszkania – opowiada 40-latek mieszkający 800 m od zakładu. A domy mieszkalne są też bliżej, w odległości 150–200 m.

Iwona Walentynowicz z warszawskich Bielan przeniosła dzieci do edukacji domowej, żeby móc uciekać z nimi do teściów na drugi koniec Warszawy, gdy smród z usytuowanej po sąsiedzku kompostowni na terenie Zakładu MPO Radiowo jest nie do wytrzymania. O ile siemianowicki BM Recykling to spółka prywatna, o tyle MPO należy do miasta. W Warszawie bezradne są nie tyle władze miasta, lecz mieszkańcy.

Smród buchnął nagle – w maju 2013 r. ludzie biegali po lesie i wąchali wodę z okolicznych kanałków, bo ani straż miejska, ani władze dzielnicy nie potrafiły powiedzieć, co się dzieje. W końcu założyli stowarzyszenie Czyste Radiowo, by mieć dostęp do dokumentów. Okazało się, że w 2013 r. kompostownia zwiększyła moce przerobowe do 230 tys. ton odpadów rocznie. Iwona ma sypialnię i taras wychodzący w kierunku kompostowni – ponad 40 pryzm miejskich śmieci kiszących się na placu pod plandekami. Na okolicznych osiedlach w najgorszych momentach smród wchodzi do domu nawet przez instalacje wentylacyjne. Cuchnie, jak gdyby otworzyć wielki kubeł na śmieci przy upale.

Od pięciu lat mieszkańcy szukają pomocy u władz samorządowych, Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, prokuratury i sądów kolejnych instancji. MPO z końcem 2016 r. zamknęło składowisko śmieci. Kompostownię prowadzi bez wymaganego pozwolenia marszałka województwa. Odwołuje się od negatywnych decyzji do kolejnych instancji, od czasu do czasu płaci kary. Ostatnio obiecuje, że zamknie instalację z końcem 2018 r.

Stowarzyszenie Czyste Radiowo wsparł przed sądem rzecznik praw obywatelskich. W lutym w Naczelnym Sądzie Administracyjnym zapadł wyrok, potwierdzający, że WIOŚ może wydać decyzję wstrzymującą działalność zakładu, jeśli powoduje ona realne zagrożenie zdrowia ludzi. Nie trzeba już będzie udowadniać, że ludzie zachorowali z powodu tej działalności, co jest niezwykle trudne do przeprowadzenia. Ponadto NSA podkreślił, że zagrożenie może dotyczyć także zdrowia psychicznego.

Ale WIOŚ zastrzega, że stwierdzenie zagrożenia dla zdrowia psychicznego jest problematyczne, a dla substancji stwarzających uciążliwości zapachowe na Radiowie nie określono norm ani metody oceny.

Definicja odorów

Ustawodawstwo. Zapach ryzyka? Jedna ze stosowanych w świecie i w kilku ośrodkach badawczych w Polsce metoda pomiaru odoru w uproszczeniu wygląda tak: próbki powietrza – co najmniej trzy – wciąga się do atestowanego worka próżniowego. Następnie, w laboratorium, rozcieńcza się te próbki bezwonnym gazem w urządzeniu o wyglądzie niewielkiej skrzynki (olfaktometr dynamiczny) tak długo, aż grupa osób wyselekcjonowanych i wyszkolonych podobnie jak pracownicy w fabrykach perfum uzna, że żadna woń nie jest wyczuwalna. To, jak duże rozcieńczenie jest potrzebne, jest miarą poziomu uciążliwości zapachu.

Metodę uznaje nauka, ale w Polsce wielu kręci na nią nosem. Że co ludzie wiedzą o smrodzie, że co jednemu cuchnie, to innemu pachnie…

– Definicję odorów faktycznie dość trudno sformułować – przyznaje prof. Sówka. Jest co prawda lista zanieczyszczeń opracowana w rozporządzeniu przez Ministerstwo Środowiska, która określa dopuszczalne poziomy różnych pojedynczych związków chemicznych. To można zmierzyć. Szkopuł w tym, że często najbardziej śmierdzą mieszaniny, które trudno rozszyfrować. Poza tym właściwości substancji zmieniają się z czasem albo pod wpływem pogody, zanim dotrą do zabudowań mieszkalnych.

Wspólnego prawa antyodorowego nie sformułowała Unia Europejska. Ale wiele państw znalazło własne rozwiązania. W kilku krajach na przykład za wskaźnik uciążliwości zapachów przyjmuje się liczbę skarg z jakiegoś obszaru, w wielu pilnuje się minimalnych odległości różnych zakładów od domów, precyzyjnie określa się, jakie technologie i urządzenia stosować, by możliwie ograniczyć fetor.

W Polsce w 1997 r. przyjęto Krajową Strategię Zmniejszania Zapachowych Uciążliwości, ale nie została zrealizowana. Od 2006 r. o przyspieszenie prac nad prawem antyodorowym upomina się u kolejnych ministrów środowiska rzecznik praw obywatelskich – najpierw Janusz Kochanowski, ostatnio Adam Bodnar. W odpowiedziach powtarza się, że są problemy techniczne i konieczność przeprowadzenia analiz. W 2013 r. rząd PO miał gotowy projekt ustawy wraz z założeniami. Prac zaniechano. W Platformie tłumaczą, że czasy były za trudne, kryzys, gospodarka na cienkim lodzie, ryzyko dla biznesu za duże.

Ale jest i ten kontekst: wszystkie formacje mają w szeregach przedsiębiorców i rolników obawiających się skutków ewentualnych regulacji. W niemal każdej jest też jakiś poseł albo posłanka, którzy próbują ze smrodem walczyć. Jednak ci, którym smród przeszkadza, widocznie znaczą mniej niż ci, którym pieniądz nie śmierdzi.

Zastępczyni RPO dr Sylwia Spurek ocenia, że temat odorów jest typowy dla sytuacji, z którymi ludzie w Polsce zgłaszają się do biura rzecznika. Systemowych regulacji nie można się doczekać. Obywatele i co bardziej zdeterminowani samorządowcy szukają ratunku w organizacjach pozarządowych i sądach. Ale na wyroki także się czeka, a nawet gdy zapadną, trudno je wyegzekwować.

Politycy PiS obiecywali, że polską atmosferę ostatecznie ze smrodu oczyszczą, ale na razie raczej się on zagęszcza. Choć na zlecenie Ministerstwa Środowiska został opracowany kolejny projekt ustawy, koszty jego wprowadzenia – 120 mln zł w ciągu dekady – uznano za zbyt wysokie. Przygotowano „Kodeks przeciwdziałania uciążliwości zapachowej” oraz listę substancji i związków chemicznych, które są przyczyną uciążliwości zapachowej, ale nie ma to mocy prawnej. Nowy projekt ustawy ma przygotować Główny Inspektorat Ochrony Środowiska. Na jakim etapie są prace, Inspektorat nam nie odpowiedział mimo dwóch tygodni oczekiwania. Nieoficjalnie: rozwiązania zaproponowane przez zespół doradców, m.in. przedstawicieli nauki, są w ustaleniach wewnątrzresortowych. Ważenie interesów trwa.

Czy odory są w Polsce bardziej dokuczliwe niż kiedyś? – Stają się bardziej dotkliwe, dlatego że przybywa różnorakich inwestycji – tłumaczy prof. Sówka. – Budynki mieszkalne, których powstaje coraz więcej, znajdują się coraz bliżej firm prowadzących działalność związaną z uciążliwościami zapachowymi. A i ich gwałtownie przybywa.

Najbardziej śmierdzi w Chamsku

Powiat żuromiński. Pomiot kurzy, świńskie odchody, skoszona trawa. Najbardziej śmierdzi z kurczaków pięciotygodniowych. Kurczaki wiezie się do ubojni, gdy mają sześć tygodni, potem sprząta się kurnik, wprowadza młode ptaki i karmi coraz intensywniej przez kolejne pięć–sześć tygodni. W połowie maja najbardziej śmierdziało w Chamsku i w Radzanowie – na rynku, przed ukwieconym kościołem.

Z wyliczeń „Kuriera Żuromińskiego” wynika, że w powiecie działa 800 ferm drobiu i 800 gospodarstw, w których hodowane są świnie. Tylko w ostatnich czterech latach władze zezwoliły na budowę 160 chlewni i 240 kurników. Na 40 tys. ludzi wypada ok. 20 mln kurczaków, kur, indyków, gęsi i kaczek i ok. 600 tys. świń.

Gospodarstwa rozrosły się, bo kurniki, chlewnie i farmy zwierząt futerkowych jeszcze za PRL uznano za tzw. specjalne działy produkcji. Zapewniono rolnikom m.in. luźniejsze regulacje, by hodowali więcej krów, świń i kur na potrzeby eksportu do ZSRR. Najwięcej jest tych specjalnych działów na północy Mazowsza i w Wielkopolsce.

Tyle że o ile dawniej budowano kurniki na 10–20 tys. kur, teraz stawia się na 60 tys. Gdzieniegdzie dwupiętrowe. – Dziś eksport z tych wielkoprzemysłowych ferm przynosi zysk budżetowi, ale dla gmin nie ma z tego prawie nic, żadnych podatków. Chcieliśmy, żeby więcej z ponoszonych przez inwestorów opłat – np. za korzystanie ze środowiska – pozostawało w gminie. To my tu wąchamy te zapachy – tłumaczy Andrzej Szymański, burmistrz mazowieckiego Bieżunia.

Od 2010 r. w powiecie zaczęły się protesty przeciw rozbudowie kolejnych kurników i chlewni. Ostatnio gminy przyjmują plany zagospodarowania przestrzennego, by blokować nowe inwestycje. Minimalna odległość ferm od zabudowań mieszkalnych nie jest w polskim prawie określona. Można fermę postawić komuś po drugiej stronie ulicy (bezpośrednim sąsiadem jest gmina albo powiat, do których należy droga). Z okien kuchni jest widok na sześć kurników, w każdym po 40 tys. kur, skierowany do tej kuchni wentylatorami.

Więc na wsiach mają żal, że samorządy zostawiono z fetorem same. A wielu dużych inwestorów ma patenty na omijanie także planów zagospodarowania i wymaganych pozwoleń. Rolnik na przykład dzieli posiadaną działkę na trzy części – jedną zapisuje na siebie, drugą na matkę, trzecią na ojca – i na każdej z tych części stawia jeden relatywnie mały kurnik, dopuszczalny według planu, niewymagający nawet raportu środowiskowego. Jak podaje OKO.press za Ministerstwem Środowiska, w latach 2007–16 co najmniej 113 dużych ferm wymagających pozwolenia zintegrowanego podzieliło się na mniejsze. Prawo wymaga, by hodowca miał pola pozwalające zagospodarować 70 proc. wyprodukowanej gnojowicy, tylko 30 proc. może wylać na pola innych rolników, z którymi ma umowy. Ale za to, że nie wyleje na swoje pola, bo ich nie ma, nie ma sankcji. I nikt nie wie, ile takich umów z hodowcami ma zawartych jeden rolnik. – Gdy ktoś zauważy, że inny wylewa nawóz na pola od grudnia do marca, gdy nie wolno tego robić, może dzwonić na policję. Przyjadą, wypiszą mandat na kilkaset złotych. Ale Inspekcja Weterynaryjna, sanepid powinny to kontrolować na bieżąco – zwraca uwagę Andrzej Szymański. Zwłaszcza że na wsi ludzie często zawiadamiać się boją.

Chętnie podnoszony argument miejsc pracy w hodowli zwierząt w praktyce nie jest tak oczywisty. Fermy to dziś zakłady mocno zmechanizowane. Zachodni Ośrodek Badań Społecznych i Ekonomicznych, który przyglądał się hodowlom zwierząt futerkowych na zlecenie organizacji Otwarte Klatki, wyliczył, że na polskich fermach futrzarskich zatrudnionych jest ogółem 3–4 tys. ludzi. Przy czym oferty pracy u hodowców nader często pojawiają się na portalach ukraińskich.

– Rozumiem, że każdy ma prawo pracować i zarabiać pieniądze – podkreśla burmistrz Szymański. – Ale żyłoby nam się znacznie lepiej, gdyby na przykład określono tygodnie, w których można wylewać ten gnój, i faktycznie tego przestrzegano. Gdyby były filtry na kominach, na wentylatorach, czujniki, które mierzą emisję i imisję, gdyby stopniowo zamykać przestarzałe obiekty. Podobno w regionie wielu hodowców to rozumie. Ale nie będą robić czegoś, czego nie muszą.

Ustawa odorowa

Gdyby zapachy zwietrzały. – Ustawa odorowa jest trudna do napisania dlatego, że trzeba przewidzieć różne przyszłe inwestycje fermy, zakłady przemysłowe, wprowadzić kryteria budowalne, ruszyć ustawę o zagospodarowaniu przestrzennym, wymusić, by wszystkie miasta i gminy miały taki plan, gdy na razie jest ich ok. 15 proc. Dopiero wtedy można wyznaczyć np. strefy zapachowe, w których nie mogą powstawać zabudowania mieszkalne – mówi polityk zaangażowany w prace nad przepisami antyodorowymi.

Prof. dr hab. Leszek Woźniak z Politechniki Rzeszowskiej w 2014 r. dla Kancelarii Senatu przeanalizował regulacje dotyczące zapobiegania odorom oraz ich konsekwencje w krajach, gdzie się ich dopracowano. Zwrócił uwagę, że w miarę jak takie przepisy stają się bardziej znane, liczba zgłaszanych skarg i zażaleń rośnie. Ale po rozwiązaniu podstawowych problemów gwałtownie spada.

W żadnym z analizowanych krajów przepisy nie zaszkodziły działaniu dobrych przedsiębiorstw. „Wprost przeciwnie, przykład Niemiec, Austrii, krajów skandynawskich dowodzi, że wprowadzane regulacje dotyczące ochrony środowiska podnoszą konkurencyjność gospodarki, bowiem niejako wymuszają konieczność wprowadzania innowacyjnych rozwiązań” – konkluduje prof. Woźniak.

Mieszkańcy zgłaszają odory

Oświęcim. Kompromis nie śmierdzi zgnilizną. W Oświęcimiu za brzydkie zapachy obwiniano i Miejsko-Przemysłową Oczyszczalnię Ścieków, i fabrykę surowców chemicznych Synthos, i inne okoliczne przedsiębiorstwa. Bo faktycznie, zapach wypuszczany z jednego źródła może ujawnić się zupełnie gdzie indziej, a ukształtowanie geograficzne Kotliny Oświęcimskiej szczególnie takiemu wymieszaniu sprzyja. Gdy kilka lat temu uruchomiono specjalny numer telefonu, pod którym mieszkańcy mogli zgłaszać odory, dzwoniono po kilkadziesiąt razy na dobę. Alarmowały też organizacje obywatelskie, jak Stowarzyszenie STOP Fetorowi w Oświęcimiu i Towarzystwo na rzecz Ziemi, ale ze smrodu robił się coraz większy ferment: potencjalni winowajcy przerzucali się odpowiedzialnością, nikt nikomu nie wierzył, niektórzy urzędnicy przypuszczali, że mieszkańcy telefonują, ledwo trochę z podwórkowego śmietnika zaleci.

By opanować atmosferę, miasto, starostwo i oczyszczalnia wymyśliły, by wspólnie odwołać się do ekspertów (był środek obecnej samorządowej kadencji; łatwiej było rozmawiać, choć prezydent w Oświęcimiu jest z PO, a starosta z PiS). A także spróbować rozmowy twarzą w twarz. Przedstawiciele firm, Inspektoratu Ochrony Środowiska i sanepidu, samorządowcy oraz mieszkańcy stworzyli zespół roboczy ds. likwidacji uciążliwości zapachowych.

O szefowanie poprosili posłankę Dorotę Niedzielę, znaną w regionie byłą wiceminister środowiska, też z PO. Spotkania nagrywano, nagrania zamieszczano w internecie. Pierwsze rozmowy szły ciężko, każde zdanie było zapalnikiem do ataków. Pojawił się jednak pomysł, żeby podejrzane o emisję odorów obiekty otworzyły podwoje. W oczyszczalni specjalna grupa operacyjna przez pięć godzin oglądała każdy zakamarek zakładu. Dyrektor odpowiadał na pytania, mówił, co może śmierdzieć, gdzie inwestuje, jakie ma plany. Po tym otwarciu ton rozmów się uspokoił.

Grupa naukowców z Politechniki Wrocławskiej, pod kierunkiem prof. Izabeli Sówki (na koszt prac złożyło się starostwo i miasto), weszła też do innych zakładów, przyglądała się miejscom i technologiom, które mogły odpowiadać za odór. Na podstawie tych wizyt oraz zgłaszanych skarg badacze zbudowali mapę pomiarów terenowych. Mieszkańcy przez trzy miesiące notowali odczuwane zapachy w specjalnych dzienniczkach, a inspektorzy terenowi wykonywali badania. Domniemane chimery obywateli okazały się spójne z naukowymi danymi.

Winnych odorów wskazano kilku, a fetor w Oświęcimiu znacznie zelżał. Z kilkudziesięciu zgłoszeń dziennie na telefon alarmowy zostały trzy miesięcznie. I pytania, których charakter dziś raczej jest teoretyczny: czy wreszcie zaczęły skutkować inwestycje, choćby oczyszczalnie ścieków? Bo przez lata inwestycje też były, a zapach się utrzymywał. Więc może presja społeczna, otwartość i autorytet naukowej instytucji sprawiły, że bardziej zaczęto się pilnować – i w oczyszczalni, i w pozostałych zakładach?

Na pewno stwierdzić można, że fetor ustąpił po tym, jak zaczęła się rozmowa – sfrustrowanych mieszkańców i przedstawicieli zakładów oskarżanych o powodowanie uciążliwości. Wciąż istnieje jeszcze jeden powód do obaw – spalarnia, którą na terenie zakładu zamierza budować Synthos. Wróciły też spory polityczne. Działacze są rozżaleni, że w oficjalnych wypowiedziach i materiałach opisujących oświęcimski sukces dużo jest o staraniach polityków, ale nie pada nazwa stowarzyszenia STOP Fetorowi w mieście i gminie Oświęcim. Ot, powstał całkiem nowy smrodek.

Polityka 22.2018 (3162) z dnia 28.05.2018; Społeczeństwo; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Bomba odorowa"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną