Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Napęd na błędne koła

Czy 100 lat po wywalczeniu praw wyborczych dla kobiet wciąż jest o co walczyć?

„Kobiety, które wchodzą w aktywność polityczną czy publiczną, nie zawsze będą popierały inne kobiety i nie zawsze będą reprezentowały interesy kobiet”. „Kobiety, które wchodzą w aktywność polityczną czy publiczną, nie zawsze będą popierały inne kobiety i nie zawsze będą reprezentowały interesy kobiet”. Igor Morski / Polityka
Rozmowa z dr Sylwią Spurek, zastępczynią rzecznika praw obywatelskich, o tym, czy 100 lat po wywalczeniu praw wyborczych dla kobiet wciąż jest o co walczyć.
Wprowadzenie kwot wyborczych, czyli jeden z postulatów Kongresu Kobiet, było z pewnością wielkim sukcesem.Julo/Wikipedia Wprowadzenie kwot wyborczych, czyli jeden z postulatów Kongresu Kobiet, było z pewnością wielkim sukcesem.
Sylwia Spurek – doktorka nauk prawnych, radczyni prawna, legislatorka.Krzysztof Żuczkowski/Forum Sylwia Spurek – doktorka nauk prawnych, radczyni prawna, legislatorka.

JOANNA CIEŚLA: – W tym roku mija 100 lat, od kiedy Polki wywalczyły prawa wyborcze. Jaki jest bilans tego stulecia?
SYLWIA SPUREK: – Z pewnością przynajmniej kilkadziesiąt z tych lat należy uznać za zmarnowane. Wystarczy spojrzeć na reprezentację kobiet i mężczyzn w Senacie: 13 proc. do 87 proc. W wyborach do Sejmu wprowadzono kwoty płci, co jest ważnym pozytywnym punktem tego bilansu. Dzięki temu posłanek jest 27 proc., ale i tak kobiet w organach władzy przybywa zbyt wolno. Relatywnie najwięcej pozytywnych zmian pojawiło się w prawie pracy. To przede wszystkich skutek antydyskryminacyjnych przepisów wprowadzonych po integracji z UE. Jednocześnie jednak nasz system prawny i społeczeństwo wciąż obciążają kobietę odpowiedzialnością za opiekę nad dziećmi. W sprawie podziału urlopu rodzicielskiego ustawodawca zostawił swobodę decyzji rodzicom, a to był błąd. Bo kobiety nadal zarabiają mniej na tych samych stanowiskach, więc decyzja o tym, kto zajmie się dzieckiem w kolejnych tygodniach urlopu rodzicielskiego, jest oczywista ze względów finansowych. To błędne koło.

Dopóki tak pozostanie, wciąż niektórzy pracodawcy będą pytać mężczyzn: „Dlaczego musisz wcześniej wyjść po dziecko do przedszkola? Nie masz żony?”. Ojcowie się z tym borykają, to wyraźnie wynika z raportu RPO z 2015 r. – dlatego równe traktowanie jest wspólnym interesem i kobiet, i mężczyzn. Gdyby przypisano część urlopu każdemu z rodziców, tak by przepadał w razie niewykorzystania, nikt by się nie dziwił, że mężczyzna zajmuje się dzieckiem. Zdumiewa mnie, że tradycyjny podział ról, narzucający kobiecie zadania opiekuńcze, ciągle jest podtrzymywany w różnych innych regulacjach. Ojciec może skorzystać z urlopu rodzicielskiego wyłącznie wtedy, kiedy matka ich dziecka urodziła je, gdy była zatrudniona. Odwrotnej zależności nie ma: matka może skorzystać z urlopu rodzicielskiego, nawet jeśli ojciec nie pracuje. Niby drobiazg, ale pokazuje perspektywę myślenia o rolach, równości, powoduje ograniczenia. Jeden z nielicznych obszarów, gdzie można zaobserwować stałą poprawę, choć powolną i pełną zawirowań, to dostęp do przedszkoli.

Ale już żłobków przybywa stanowczo zbyt wolno, w 70 proc. gmin wciąż nie ma ich w ogóle.
Żłobków także ma być więcej, i te trendy wydają się nie do cofnięcia. I to niezależnie od przypisywanych rządowi przez część komentatorów prób zawrócenia rzeki kijem i „oddelegowania” kobiet wyłącznie do prac domowych, m.in. poprzez 500 plus czy obniżenie wieku emerytalnego. Ale kobiety zajmują się nie tylko dziećmi, lecz także starzejącymi się rodzicami lub teściami, a państwo w ogóle ich w tym nie wspiera.

No i wciąż niezałatwione są kwestie dotyczące najbardziej podstawowych praw, godności kobiet, jak dostęp do znieczulenia zewnątrzoponowego w czasie porodu. W niektórych województwach 99 proc. kobiet nie miało dostępu do tego znieczulenia, bardzo często tłumaczy się to brakiem anestezjologa. Nie wyobrażam sobie, żeby komuś, kto trafia do szpitala z zapaleniem wyrostka robaczkowego, odmówiono znieczulenia z powodu braku anestezjologa, jakoś zawsze się on znajduje.

Czy tych tematów dotyczą wpływające do RPO skargi związane z równym traktowaniem?
Stosunkowo rzadko na tle innych skarg dostajemy skargi dotyczące równego traktowania. Z naszych badań wynika, że ponad 90 proc. osób, które doznały dyskryminacji i nawet to sobie uświadomiły – bo to też jest trudne – nigdzie się nie poskarżyło.

Więc skąd wiadomo, że jej doznały?
Pokazują to badania socjologiczne. Największą grupą skarżącą się w sprawach równego traktowania są osoby z niepełnosprawnością. Trafiają też do nas sprawy związane z przemocą w rodzinie, z funkcjonowaniem niebieskiej karty, z przewlekłością postępowań sądowych. Przy okazji jednej ze spraw indywidualnych ustaliliśmy, że średni czas oczekiwania na nakaz opuszczenia lokalu przez sprawcę przemocy domowej to niemal pół roku: 153 dni.

Pod względem częstości i brutalności przemocy wobec kobiet 100 lat przyniosło zmianę na lepsze?
Na pewno, bo przyjęliśmy konkretne rozwiązania prawne, zwiększyła się świadomość społeczna problemu. Ale dla mnie niezrozumiałe jest, że w XXI w. nadal ktoś nie jest bezpieczny we własnym domu. A ponad 3 mln kobiet i dziewcząt powyżej 15. roku życia w Polsce pada ofiarą przemocy ze strony byłego lub obecnego partnera.

Pojawiły się przy tym nowe przestrzenie, w których dochodzi do przemocy – internet. Pani sama padła ofiarą hejtu, paradoksalnie, po zaangażowaniu się RPO w akcję „16 dni przeciw przemocy wobec kobiet”.
W moim przypadku to ryzyko jest niejako wkalkulowane w zawodową działalność. Ale kobiety, co wynika z raportu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, doznają hejtu w sieci inaczej, bardziej drastycznie niż mężczyźni. Komentowane jest ich życie seksualne, prywatne, wygląd. Jeśli się im grozi, grozi się gwałtem. I wciąż nie ma wystarczających narzędzi, żeby chronić w internecie – dlatego tak ważne jest przyjmowanie regulacji wewnętrznych przez samych operatorów oraz edukowanie kobiet w zakresie ich bezpieczeństwa. Choć oczywiście to potencjalnych sprawców powinniśmy przede wszystkim edukować – jak nie krzywdzić. Bo kobietom na każdym kroku mówi się, co powinny, a czego nie powinny: gdy rodzą, gdy wychowują dzieci, gdy padają ofiarą przemocy.

Tamtej kampanii społecznej zarzucano, że ignoruje fakt, iż mężczyźni też bywają ofiarami przemocy.
Bywają. Ale „też” nie można rozumieć jako „porównywalnie”. I ze względu na statystyki – 90 proc. dorosłych ofiar przemocy w rodzinie to kobiety, i z tego powodu, że przyczyną przemocy w rodzinie nie jest alkohol ani jakaś patologia, tylko przekonanie o uprawnieniu do kontroli i władzy, o podrzędności kobiet i nadrzędności mężczyzn. Właśnie z genezy przemocy w rodzinie, którą jest wielowiekowa dyskryminacja kobiet, wynika to, że o przemocy wobec nich trzeba mówić z większą determinacją. Nie zapominając o mężczyznach ofiarach, którzy również właśnie ze względu na stereotypy płciowe mogą mieć trudność ze zgłoszeniem się na policję.

Wracając do współczesnych zjawisk badanych przez Biuro RPO: przy okazji wizytacji w jednostkach wojskowych rozmawialiśmy z kobietami, które pełnią służbę w wojsku i padły ofiarami molestowania seksualnego. Okazało się, że ani w wojsku, ani w większości innych służb mundurowych nie ma porządnych odrębnych procedur, które mają przeciwdziałać dyskryminacji ze względu na płeć, w tym molestowaniu seksualnemu, czyli nie ma ochrony. Wysłaliśmy do szefów służb i do armii nasze wytyczne. Pokazaliśmy przykłady dobrych praktyk. Procedury, z których można skorzystać, wręcz na zasadzie kopiuj-wklej stworzyły dawna Służba Celna i CBA. Ale na razie w pozostałych służbach nic się nie zmieniło.

Dlaczego w żadnej z rządzących dotychczas partii nie było autentycznej determinacji, żeby zapewnić równe prawa kobietom i mężczyznom? Jeśli nawet coś zmieniało się na lepsze, to albo z powodu silnego nacisku ruchów społecznych (jak Kongresu Kobiet), albo z powodu wymogów unijnych. Ten temat nie jest politycznie opłacalny, mimo że dotyczy większości społeczeństwa?
Faktycznie, w latach 2002 i 2004 trzeba było znowelizować Kodeks pracy, by dostosować przepisy do prawa unijnego, wpisując definicję dyskryminacji bezpośredniej, pośredniej, molestowania, molestowania seksualnego. I robiliśmy to z wielkim wysiłkiem przy akompaniamencie chichotów na sali sejmowej na temat molestowania seksualnego. Pamiętam też dyskusję w 2004 r. wokół pierwszego projektu ustawy antyprzemocowej, którego byłam współautorką; wszyscy się zgadzali, że to ważna sprawa, bo dotyczy głównie kobiet i dzieci, ale też wszyscy, od lewa do prawa, martwili się: jeśli policja miałaby wydawać sprawcy nakaz opuszczenia lokalu na – uwaga – jedynie 14 dni, to co z jego prawem własności? Z czasem tę ustawę udało się znowelizować, ale determinacji polityków do pracy nad rozwiązaniami dotyczącymi praw kobiet rzeczywiście nie przybyło.

A może przyczyna tkwi w tym, że prawa wyborcze, wywalczone 100 lat temu przez kobiety, nie są zbyt skwapliwie wykorzystywane przez ich wnuczki? Z wielu badań wynika, że uczestnictwo kobiet w wyborach jest mniejsze niż mężczyzn o mniej więcej 7–10 proc. Prawie połowa kobiet kilka lat temu przyznawała, że w sprawach politycznych nie czuje się kompetentna, może więc część z nich głosuje tak jak ich partnerzy, ojcowie, koledzy?
Nadal w wielu dziedzinach życia mężczyźni mają lepszą pozycję, zajmują lepsze stanowiska, więcej zarabiają, choć statystycznie to kobiety mają lepsze wykształcenie. Prof. Renata Siemieńska jeszcze w 2000 r. napisała książkę dotyczącą udziału kobiet w wyborach „Nie mogą, nie chcą czy nie potrafią?” – to tytułowe pytanie nie straciło aktualności. Oczywiście znaczenie mają możliwości, jakie daje system, ale też edukacja i wychowanie, to, jaki przekaz dostają dziewczynki w domu i w szkole, gdzie uparcie powtarza się stereotypy.

Ale chodzi nie tylko o treści dotyczące ról kobiet i mężczyzn. Szkoła nie uczy o prawach człowieka w ogóle, o tolerancji. Wychowujemy ludzi, którzy stają się pracodawcami i dyskryminują, lekarzy, którzy naruszają prawo do godności, urzędników, którzy stosują prawo, tkwiąc w stereotypach i uprzedzeniach. Budzimy się w świecie, w którym ktoś nam próbuje odebrać nasze prawa, i reagujemy z zaskoczeniem i nerwowo, ale ten świat nie powstał ani wczoraj, ani w 2015 r. Musimy też pamiętać, że kobiety, które wchodzą w aktywność polityczną czy publiczną, nie zawsze będą popierały inne kobiety i nie zawsze będą reprezentowały interesy kobiet.

Ostatnio, mając dostęp do władzy, raczej przykładają się do ograniczania praw kobiet.
Wygląda to jak kolejne błędne koło – kobiety widzą, że politycy bez względu i na opcję, i na płeć niewiele robią dla poprawy ich życia, więc nie interesują się polityką, tylko próbują same sobie radzić. A politycy nie widzą, by kobiety szczególnie interesowały się własnymi prawami, więc w najlepszym razie odkładają te kwestie ad acta.

Czy obecny rząd dyskryminuje samotne matki?
Niewątpliwie zarówno ten, jak i poprzednie doprowadziły swoimi zaniedbaniami do rosnącego wykluczenia grup, które i tak miały słabszą pozycję. Matki samodzielnie wychowujące dzieci są wśród nich.

Nie nazwałabym tego zaniedbaniami. Życie tej akurat grupy jest ostatnio konsekwentnie utrudniane, choć niektóre rozwiązania mają pozornie ją wspierać, jak projekt zmian dotyczący alimentów. Dostęp do świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego ma być trochę łatwiejszy, symbolicznie podniesiono próg dochodowy. I ostrzejsze mają być sankcje dla dłużników alimentacyjnych. To dobry kierunek?
Zaostrzenie sankcji rzadko rozwiązuje problemy społeczne w dłuższej perspektywie, choć, jak twierdzi rząd, po ubiegłorocznym wprowadzeniu kar za trzy miesiące niepłacenia alimentów ściągalność nieco się poprawiła. Ale alimenty to jeden z tematów od lat nierozwiązanych na wielu płaszczyznach: od orzekania o wysokości alimentów, przez problemy dotyczące ich egzekucji, realizację obowiązków państwa wobec wierzycieli, czyli dzieci, skończywszy na polityce karnej wobec dłużników. I faktycznie ten temat ma twarz kobiety, dlatego że zgodnie z danymi Biura Informacji Gospodarczej (BIG) 96 proc. niepłacących alimentów to ojcowie.

Spójrzmy na inne prawa i obowiązki: na 500 plus na pierwsze dziecko pracująca samotna matka praktycznie szansy nie ma. Przyznanie dodatku na drugie dziecko uzależniono od wykazania, że są na nie zasądzone alimenty. Ostatnio minister sprawiedliwości wrócił do pomysłu obowiązkowych mediacji przed rozwodem, choć często oznacza to wyłącznie przedłużanie toksycznej relacji.
To prawda. Idąc dalej tym tropem: o ile poprzedni rząd miał problem z ratyfikacją konwencji antyprzemocowej, o tyle ten chciał ją wypowiedzieć. O ile tamten rząd przyjął ustawę o leczeniu niepłodności z pewnymi błędami, ale przynajmniej realizowany był program ministra zdrowia finansujący in vitro, o tyle ten rząd z tego zrezygnował. Co więcej, pojawiły się głosy, że ograniczona będzie możliwość finansowania tych procedur przez samorządy. O ile poprzednie rządy lekceważyły luki w realizacji ustawy antyaborcyjnej, o tyle za czasów tego rządu pojawiły się projekty ustaw zaostrzające i tak restrykcyjne przepisy. O ile przez lata nie stworzono systemu, w którym instytucje państwa zapewniałyby kompleksową pomoc kobietom ofiarom przemocy, o tyle ten rząd obciął dotacje organizacjom pozarządowym, które przejęły to zadanie. A instytucje nadal są niewydolne.

Co rzecznik praw obywatelskich robi w sprawie – zostańmy przy tym przykładzie – samotnych matek?
Przede wszystkim identyfikujemy problemy i występujemy z rekomendacjami zmian do ministrów i instytucji. W sprawach dotyczących niepłacenia alimentów zwracaliśmy się głównie do ministra rodziny i ministra sprawiedliwości. Podnosiliśmy tematy m.in. kryterium dochodowego w Funduszu Alimentacyjnym (dotychczas wsparcie z Funduszu dzieci dostają tylko wtedy, jeśli dochód na osobę w rodzinie nie przekracza 725 zł – a więc jeśli rodzic, z którym mieszka dziecko, zarabia choć minimalną krajową pensję, jest nieosiągalne), rejestru dłużników oraz ich aktywizacji zawodowej, nowelizacji Kodeksu karnego. Niestety, nie zawsze to działa.

W najbliższy weekend odbędzie się już 10. Kongres Kobiet. Czy ta inicjatywa zmieniła świadomość społeczną w Polsce?
Wprowadzenie kwot wyborczych, czyli jeden z postulatów Kongresu, było z pewnością wielkim sukcesem. Ale chyba bardziej istotne jest to, że na ogólnopolskie kongresy przyjeżdża bardzo wiele kobiet z odległych części kraju, z małych miejscowości, choć w ostatnim czasie niestety trochę mniej niż dawniej, m.in. ze względów finansowych.

Ogromny szacunek należy się Kongresowi Kobiet ze względu na aktywność poza dużymi miastami. Na regionalnych kongresach kobiety z małych miast i wsi poznają się, dowiadują, że jedna prowadzi dzienny dom opieki dla osób z niepełnosprawnościami, druga jest zaangażowaną społecznie przedsiębiorczynią, wymieniają się informacjami o tym, jak zdobyć pieniądze na ważne lokalne działania, kontaktami do sojuszników i sojuszniczek – tworzą sieci wzajemnego wsparcia i pomocy. To mobilizuje, zachęca do aktywności. I być może w jakiś sposób wpływa na to, że kobiecą twarz ma też wiele ostatnich akcji sprzeciwu wobec ograniczeń różnych wolności – oczywiście czarne marsze, ale i protesty w obronie sądów, nie mówiąc o ostatnim proteście w Sejmie. Więc może po 100 latach tematy, które wnoszą kobiety i które ich dotyczą, wreszcie nabiorą znaczenia. Może zaczyna się właśnie ten przełom.

ROZMAWIAŁA JOANNA CIEŚLA

***

Sylwia Spurek – doktorka nauk prawnych, radczyni prawna, legislatorka. Pracowała m.in. w Sekretariacie Pełnomocniczki Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn nad projektem pierwszej ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Wykłada na Gender Studies na UW. Jest certyfikowaną specjalistką w zakresie pomocy ofiarom przemocy. Od 2015 r. zastępczyni rzecznika praw obywatelskich ds. równego traktowania.

Polityka 24.2018 (3164) z dnia 12.06.2018; Społeczeństwo; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Napęd na błędne koła"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną