Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Na odwyku z fonoholikiem

Letnie obozy odwykowe dla uzależnionych od sieci

Ci, którzy wytrwali bez sieci dłużej niż trzy dni, zauważyli, że mają więcej czasu. Zorientowali się, że poza siecią nie mają znajomych. Niemal wszyscy zrozumieli, że są uzależnieni. Ci, którzy wytrwali bez sieci dłużej niż trzy dni, zauważyli, że mają więcej czasu. Zorientowali się, że poza siecią nie mają znajomych. Niemal wszyscy zrozumieli, że są uzależnieni. 123 RF
Odłączone od sieci dzieciństwo staje się modnym hasłem. Wtyczkę najłatwiej wyciągnąć podczas wakacji i dobrze, jeśli to zrobi ktoś inny, więc przybywa rodziców wysyłających dzieci na kolonie i obozy offline.
Najmłodszych, którzy nie pamiętają czarno-białych czasów, trzeba nauczyć, jak się żyje bez internetu.Cherry-Merry/PantherMedia Najmłodszych, którzy nie pamiętają czarno-białych czasów, trzeba nauczyć, jak się żyje bez internetu.
W USA zaczyna się moda na sieciowy detoks i opóźnianie internetowej inicjacji u dzieci.Steve Young/Alamy Stock Photo/BEW W USA zaczyna się moda na sieciowy detoks i opóźnianie internetowej inicjacji u dzieci.
Wakacje bez telefonu zaczynają się cieszyć zainteresowaniem rodziców, w większości już zaniepokojonych tym, że ich dzieci praktycznie nie rozstają się ze smartfonami.PantherMedia Wakacje bez telefonu zaczynają się cieszyć zainteresowaniem rodziców, w większości już zaniepokojonych tym, że ich dzieci praktycznie nie rozstają się ze smartfonami.

Artykuł w wersji audio

Francuski parlament zakazał właśnie używania komórek w szkołach. 15-letnie i młodsze dzieci, które we wrześniu wrócą do klas, będą musiały telefony, tablety i wszystko, co łączy się z siecią, pozostawić w domu, w przypadku starszych decyzję, czy komórki są dozwolone, podejmie dyrekcja.

Chodzi o problem uzależnienia od sieci, poważny w najmłodszym pokoleniu. We Francji już 90 proc. dzieci ma telefon na własność i używało go na przerwach pomiędzy lekcjami. Z wielu badań wiadomo, że zakaz używania smartfonów w szkołach przekłada się na wyraźną poprawę wyników testów uczniów. Prezydent Emmanuel Macron zapowiadał w kampanii wyborczej ostre działania przeciwdziałające przywiązaniu do komórek, wtórował mu francuski minister edukacji. No i stało się. Ustawowy zakaz ma ochronić dyrektorów szkół, poddawanych presji zarówno przez rodziców niechętnych komórkom, jak i przez tych, którzy mając dziecko na telefonicznej smyczy, sami czują się bezpieczniej.

Nowe prawo nie tylko nie zamknęło, ale wręcz nakręciło publiczną debatę. Pojawiają się poważne zastrzeżenia dotyczące skuteczności takich metod wychowawczych, możliwości i sposobów egzekwowania prawa, czy też w ogóle sensu administracyjnej walki ze zmianami technologicznymi i cywilizacyjnymi.

W Polsce o podobnej inicjatywie parlamentarnej nie słychać. Jednak wiele szkół na własną rękę wprowadza zbliżone rozwiązania. Zwykle – decyzją samorządu, z wpisaniem do statutu szkoły, nierzadko też wpadając w konflikty z rodzicami. Żeby można było odebrać dziecku telefon, rodzice często proszeni są o złożenie oświadczenia, że się na to zgadzają, i bywa tak, że nie chcą. Piszą potem skargi do kuratorium na dyrekcję.

Jednak rodziców przerażonych skalą usieciowienia, właściwie sieciowego uzależnienia, własnych dzieci przybywa. Zdecydować, że dziecko będzie jednym z nielicznych w szkole pozbawionym smartfona, to decyzja trudna i nie zawsze dobra. Grozi mu bowiem towarzyska izolacja. Rodzice robią więc, co mogą. Choćby organizując specjalne wyjazdy wakacyjne offline.

Tydzień bez internetu

Grupa Childhood unplugged powstała w sieci. Zaczęło się od bloga Moniki Calderin. Dziś na Instagramie działa grupa 10 matek fotografek i jednego ojca dokumentujących odłączone od internetu życie swoich dzieci. Serwis dysponuje ponad 300 tys. zdjęć oznaczonych hasztagiem „childhood unplugged”, ma też ok. 50 tys. followersów, którzy wyrażają podobne poglądy na kwestię dzieciństwa i współczesnych technologii.

– Jeżeli chcemy, żeby dzieci dorastały jak najdłużej w świecie niezdominowanym przez sieć i nowoczesne technologie, rodzice powinni spędzać czas, bawiąc się z nimi, a nie wrzucając ich zdjęcia na Instagram – mówi dr Barbara Przywara z Katedry Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej rzeszowskiej Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania, koordynatorka eksperymentu, w którym ochotnicy zgodzili się przeżyć tydzień bez internetu. Tymczasem place zabaw pełne są matek siedzących na ławeczkach z pochylonymi głowami, zatopionych w swoich smartfonach.

W USA zaczyna się moda na sieciowy detoks i opóźnianie internetowej inicjacji u dzieci. Bardzo powoli, bo jednak jesteśmy sporo w tyle za Amerykanami, ten trend dociera także do Polski. Pojawiają się takie inicjatywy, jak Mniejekranu.pl czy Dbam o Mój Z@sięg, które propagują odpowiedzialne korzystanie z sieci z naciskiem na jej najmłodszych użytkowników. Dr Maciej Dębski, socjolog problemów społecznych z Uniwersytetu Gdańskiego, prezes gdyńskiej fundacji Dbam o Mój Z@sięg, przebadał 30 tys. nastolatków. I stwierdził, że połowa jest uzależniona od swojego telefonu (fonoholizm). Czyli od sieci, bo oni prawie przez telefon nie rozmawiają.

Z tym, że dzieci powinny dorastać (jak najdłużej) w rzeczywistości pozainternetowej, zgadzają się prawie wszyscy. Jednak najczęściej takie dzieciństwo pozostaje w sferze pobożnych życzeń. O poważniejszym ograniczeniu czy całkowitym odłączeniu nikt nie mówi, nikt nie proponuje. – Przynajmniej na razie zdarzają się wyłącznie pojedyncze eksperymenty – mówi dr Przywara.

Mieszkańcy sieci

Pierwszym, na większą skalę, był 72-godzinny sieciowy detoks od mediów cyfrowych i urządzeń mobilnych, jaki 100 ochotnikom zafundowała fundacja Dbam o Mój Z@sięg we współpracy z Uniwersytetem Gdańskim w 2016 r. A teraz właśnie zakończył się eksperyment rzeszowskich socjologów, w którym wzięło udział ponad 200 ochotników. Tyle rozdali dzienników, w których badani najpierw przez tydzień zapisywali, z jakich mediów w jakich godzinach korzystają. A potem eksperyment właściwy. Tego samego dnia o tej samej porze mieli odłączyć się od sieci – na siedem dni, w trakcie których mieli normalnie uczyć się i pracować. Większość wyłączyła dane sieci komórkowej w telefonie. Niektórzy tego nie zrobili i sfrustrowani patrzyli na rosnącą listę powiadomień. Do końca wytrwało zaledwie kilkanaście osób.

Jednak 184 dzienniki (bo wszyscy biorący udział w eksperymencie musieli szczegółowo notować swoje wrażenia, zapisywać, co im sprawia trudność, co ich denerwuje i co robią, gdy są poza siecią) nadają się do analizy. Byli i tacy, którzy się złamali, zajrzeli na FB albo odpowiedzieli na wiadomość na Skypie, WhatsAppie czy Messengerze, odnotowali to w pamiętniku, ale potem próbowali znów, z lepszym lub gorszym rezultatem.

Wśród badanych najwięcej było studentów z WSIiZ i z Uniwersytetu Warszawskiego. Ci ostatni, z uczelni, gdzie niektóre lektoraty i ćwiczenia muszą być realizowane przez portal USOS, mieli dyspensę na korzystanie z internetu, ale tylko w tym celu. Pracownicy naukowi katedry – wszyscy wzięli udział w badaniu – mogli raz dziennie sprawdzić służbowe maile.

– Chcieliśmy mieć jak największą różnorodność wiekową uczestników, wśród studentów najmłodsi, z Ukrainy, mieli 17 lat, najstarsi, zaoczni, dochodzili do 40 – mówi dr Barbara Przywara. – Więc staraliśmy się pozyskać uczniów i ludzi starszych.

Niestety, seniorzy z uniwersytetu trzeciego wieku odmówili bardzo stanowczo. Ci, którzy korzystają z internetu, nie wyobrażają sobie nawet jednego dnia poza siecią. Równie źle poszło z dziećmi. Naukowcy zwrócili się do trzech szkół podstawowych i czterech liceów, przedstawiali radom pedagogicznym szczegóły projektu, nawet uzyskali zgody rodziców. Efekt – tylko 13 dzienników z jednego liceum.

– Najtrudniej jest się odłączyć najmłodszym, bo oni sieć po prostu zamieszkują, jak to nazwała Susan Maushart – mówi dr Przywara. – Jej eksperyment i opisująca go książka „E-migranci” była dla mnie bezpośrednią inspiracją.

Maushart, amerykańska dziennikarka mieszkająca w Australii, razem z trójką swoich nastoletnich dzieci przez pół roku nie korzystała w domu z żadnych nowoczesnych technologii: internetu, telefonów komórkowych, telewizji, konsoli do gier. A wstępem był tydzień bez elektryczności. Jak już wrócił prąd i lód w kostkarce, można było ułożyć włosy i zrobić shake’a, doszli do wniosku, że da się jakoś wytrzymać.

Starszy syn i córka dość szybko odnaleźli swoje zainteresowania sprzed ery internetu, czarno-białej, jak zwykli mówić. Najmłodsza, która tamtych czasów nie pamiętała, długo nie mogła się pogodzić z odłączeniem, nawet wyprowadziła się na kilka tygodni z domu i zamieszkała z ojcem. Kiedy wróciła, godzinami wisiała na stacjonarnym telefonie, rozmawiając z kuzynkami, które zdalnie prowadziły jej facebookowy profil.

– Nastolatki w ogóle nie korzystają z innych mediów poza internetem – mówi dr Przywara. – A jedynym narzędziem jest smartfon. Wylogowani uczestnicy polskiego eksperymentu także czuli się jak dzieci we mgle. Nie wiedzieli, jak sprawdzić rozkład autobusów, nie umieli poruszać się po Warszawie bez Google Mapy i serwisu Jak dojadę; zrobić ciasta bez przepisu otwartego na tablecie (mimo że dziewczyna piekła je już wiele razy). Nie potrafili skontaktować się z rodziną i znajomymi, choć mogli przecież zadzwonić, ale okazało się, że nie mają ich numerów telefonów.

Młodszy syn dr Przywary, gimnazjalista, odmówił udziału w eksperymencie. Córka, licealistka, dała radę.

Grupy wsparcia

Tych najmłodszych, którzy nie pamiętają czarno-białych czasów, trzeba nauczyć, jak się żyje bez internetu. A wszystkim, także tym starszym, najmocniej bez sieci doskwiera nuda. Dlatego najłatwiej być offline, gdy dzień jest wypełniony zajęciami. Np. na zorganizowanych wyjazdach, koloniach i obozach, na których telefony komórkowe zaraz po przyjeździe trafiają do depozytu, a czasami w ogóle nie są zabierane z domu. Takie wakacje zaczynają się cieszyć zainteresowaniem rodziców, w większości już zaniepokojonych tym, że ich dzieci praktycznie nie rozstają się ze smartfonami.

Jedną z pierwszych firm oferujących wypoczynek bez nowych technologii był Chris z podwarszawskiego Piaseczna. Campy dla dzieci i młodzieży organizuje już od prawie ćwierć wieku i od początku w ich bazach nie było telewizorów ani komputerów. Telefonów komórkowych, od kiedy się pojawiły, nie można było używać na zajęciach.

Pięć lat temu Chris, niejako pilotażowo, zaproponował dwa obozy, na których dostęp do telefonów, a więc i internetu, był bardzo ograniczony: dwie godziny podczas przerwy obiadowej w każdą środę i sobotę, czyli trzy razy w ciągu dwutygodniowych wakacji. Ale jeżeli jakiś dzieciak chciał zadzwonić do rodziców lub kolegi, mógł to zrobić każdego dnia z recepcyjnej komórki w przerwie między zajęciami. Ten telefon nie miał internetu. Takie same zasady obowiązywały kadrę wychowawców. – Początkowo był opór rodziców – mówi Paweł Błażowski, kierownik programowy Chrisa. – Padały nawet argumenty o ograniczaniu wolności.

Jednak po dwóch latach rodzice przekonali się do nowej formuły i od 2015 r. wszystkie campy Chrisa poza wędrownymi rowerowymi, gdzie ze względów bezpieczeństwa dzieciaki telefony mają przy sobie, są offline.

Powodów odłączenia było co najmniej kilka. Żeby czas wolny między zajęciami spędzali razem, integrowali się, a nie zatapiali w swoich światach pozaobozowych, dostępnych jednym kliknięciem na smartfonie. Ale i bardziej praktyczne: drogie smartfony gubiły się i topiły, dzieciaki fotografowały wszystko, a potem wrzucały do sieci i było z tego powodu kilka nieprzyjemnych sytuacji. A najmłodsze wieczorami płakały mamie w słuchawkę, że tęsknią i chcą do domu.

Idea znajduje nieśmiałych naśladowców. Leśne przedszkola (Puszczyk z Białegostoku czy gdański Wilczek) organizują dla najmłodszych półkolonie, na których nie ma żadnej elektroniki. Pracownia Sprzętu Alpinistycznego Małachowski, organizująca kolonie w Willi Słonecznej w Dębowcu, też powiedziała smartfonom stop. Kilkoro rodziców zbulwersowanych zmianą regulaminu, przerażonych perspektywą braku kontaktu, zrezygnowało z wysłania dzieci na kolonie.

Qubus Group startuje w tym roku z projektem Offline holiday. W sierpniu przetestują jeden turnus kolonii. – Mamy zajęcia w dwóch blokach przed obiadem, po południu kolejne dwa bloki, dzieciaki nie mają czasu myśleć o tym, co dzieje się na ich facebookowych i instagramowych profilach – mówi Błażowski.

Wychowawcy Chrisa zauważyli, że pozbawieni internetu szybciej wchodzą w relacje z kolegami. Zaczyna się od wspólnego narzekania na brak kontaktu ze światem zewnętrznym. – Niektórzy uczestnicy naszego eksperymentu w czasie wolnym od nauki i pracy, bo to były najtrudniejsze chwile do przetrwania, zaczęli się umawiać na wspólne spacery – mówi dr Przywara. – Tworzyli takie grupy wsparcia.

Chwilowo wyzwoleni

– Środy i soboty, kiedy dostają swoje telefony, nazywamy dniem zombie – mówi Błażowski. – Najmłodsi snują się przez dwie godziny z telefonami przy uchu, rozmawiają z rodzicami, patrząc w przestrzeń niewidzącym wzrokiem.

Młodzieżówka (tak nazywają starsze wiekowo grupy) sprawdza fejsa, coś wrzuci na Snapchata, odpowie na Messengerze. – Myśleliśmy, że będą siedzieć bite dwie godziny z pochylonymi głowami – mówi Błażowski. – Tymczasem większość po pół godzinie chowa telefon do kieszeni. Najgorsze są dwa pierwsze dni. Ci, których rodzice nie uprzedzili o zakazie używania komórek, są rozgoryczeni, mówią, że nigdy by się na to nie zgodzili. Kiedy po trzech dobach od przyjazdu dostają swój upragniony telefon, najgorsze syndromy odstawienne już minęły. – Dla uczestników naszego badania też najgorsze były dwa pierwsze dni – mówi dr Przywara. – Zapiski nie pozostawiają wątpliwości, konsultowaliśmy je z psychologiem i psychoterapeutą, to pamiętniki uzależnionych.

„Do końca dnia nie skorzystałam już więcej z sieci i wieczorem miałam ochotę coś zniszczyć. Odczuwałam bardzo silną chęć skorzystania z Messengera i sprawdzenia Instagrama”. „Bardzo chciałem sprawdzić, co dzieje się u moich znajomych na Facebooku. Chciałem przejrzeć Instagrama, żeby zobaczyć, czy przyjaciele dodali nowe zdjęcia. Zauważyłem, że brak możliwości korzystania z internetu powoduje u mnie stres. Kładąc się spać myślałem tylko o tym, żeby móc skorzystać z portalu społecznościowego Facebook”. „Uczę się, ale szybko tracę koncentrację. Czuję się zdenerwowana. Odczuwam jakiś lęk. Mam wrażanie, że coś mnie omija”.

Do tego nerwowe stukanie w ekran telefonu i sprawdzanie, czy nie ma nowych powiadomień na ekranie, mimo że dobrze wiedzieli, że wyłączyli dane sieci komórkowej. Najbardziej brakowało im kontaktu ze znajomymi i rodziną (trzeba było zadzwonić), informacji o tym, co się dzieje na świecie (czekać na serwis informacyjny w radiu czy telewizji) i rozrywki (jak tu zjeść śniadanie bez YouTube?). Ale ci, którzy wytrwali dłużej niż trzy dni, zauważyli, że mają więcej czasu. Niektórzy zorientowali się, że tak naprawdę nie mają znajomych. To znaczy takich poza siecią. Niemal wszyscy zrozumieli, że są uzależnieni. Jedna dziewczyna po zakończeniu eksperymentu odinstalowała FB i Instagram, nie była w stanie przejrzeć wszystkich powiadomień.

W międzynarodowych klasyfikacjach chorób psychicznych nie ma takiego zaburzenia jak uzależnienie od internetu. Jest tylko od gier komputerowych i hazardu (także w sieci). – Trudno to zdefiniować, bo wszyscy jesteśmy w jakiś sposób uzależnieni – mówi dr Przywara. – Dziś nie sposób już uczyć się i pracować, nie korzystając z internetu.

Dzieci i tak będą musiały wejść w ten świat. Do niedawna potrzebna była do tego umiejętność czytania. Ale internet stał się obrazkowy i dotykowy, więc dostępny dla najmłodszych. Są już nawet wózki dziecinne z wmontowanymi tabletami. – Najgorsze, co można zrobić, to dać dziecku tablet lub telefon, żeby nie marudziło – mówi dr Przywara. – To rodzice, a potem szkoła powinni uczyć sieci, internetowej samokontroli. Po to, by dzieci traktowały ją jak to, czym jest przede wszystkim – użytecznym narzędziem.

Polityka 32.2018 (3172) z dnia 07.08.2018; Temat z okładki; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Na odwyku z fonoholikiem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną