Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Premier wycofuje się z ustawy „jeden raz to nie przemoc”, ale problem zostaje

Protest przeciwko wypowiedzeniu konwencji antyprzemocowej Protest przeciwko wypowiedzeniu konwencji antyprzemocowej Michał Łepecki / Agencja Gazeta
Specjaliści pomagający osobom doznającym przemocy od dawna obawiali się, że zmiany w prawie nie będą szły w kierunku poprawy ochrony ofiar. I tak się stało.

31 grudnia po południu Rządowe Centrum Legislacji opublikowało projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Jednorazowe pobicie bliskiej osoby nie byłoby już przemocą domową, a Niebieską Kartę zakładano by tylko za zgodą ofiary – dziś dzieje się to „z urzędu”.

Temat przeciwdziałania przemocy uzyskał w ciągu ostatniej doby ponadmilionowy zasięg w sieci. Dzisiaj – dwa dni później – premier Mateusz Morawiecki zdecydował się cofnąć projekt do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Resort Elżbiety Rafalskiej rozpoczął prace w tym zakresie w 2016 r. Do końca 2018 r. projekt był tajemnicą, a ministerstwo wyjaśniało, że jest na etapie ustaleń wewnętrznych. Specjaliści pomagający osobom doznającym przemocy od dawna obawiali się, że zmiany w prawie nie będą szły w stronę poprawy ochrony i bezpieczeństwa ofiar, że będziemy mówili raczej o regresie w przeciwdziałaniu przemocy. I tak się stało. Projekt zawierał zasadnicze zmiany świadczące o obraniu zupełnie innego kierunku w myśleniu i działaniach państwa w obszarze przemocy w rodzinie.

„Jeden raz” to nie przemoc?

Najważniejsza zmiana, jaką zaproponowano, dotyczy nazewnictwa. Według nowej definicji jednorazowy akt przemocy nie byłby już przemocą domową. Byłoby nią zaś „powtarzające się działanie lub zaniechanie”, a nie – tak jak do tej pory – „jednorazowe albo powtarzające się działanie lub zaniechanie”. Ofiara jednego pobicia nie byłaby uznawana za osobę doznającą przemocy w rodzinie. Nie mogłaby skorzystać z pomocy przewidzianej ustawą. Miałoby to przede wszystkim znaczenie dla profilaktyki – bo brak zdecydowanej reakcji państwa na pierwszy akt przemocy to przyzwolenie na kolejne ataki.

Czytaj także: Resort sprawiedliwości zmarnował miliony, które miały pomóc ofiarom przestępstw

Druga ważna zmiana to wykreślenie z definicji części opisującej konsekwencje przemocy. Obecna definicja podkreśla, że przemoc w rodzinie to zachowanie, które naraża ofiarę na niebezpieczeństwo utraty życia, zdrowia, naruszenie godności, nietykalności cielesnej, wolności, w tym seksualnej, powodujące szkody fizyczne lub psychiczne, a także wywołujące cierpienie i krzywdy moralne. W definicji proponowanej przez rząd pozostawiono jedynie niebezpieczeństwo utraty życia lub uszczerbek na zdrowiu. Wprawdzie obie zawierają sformułowanie „w szczególności”, co w języku aktów prawnych znaczy „na przykład”, ale kierunek zmiany wydaje się jasny. Podkreślono przemoc fizyczna, zmarginalizowano psychiczną oraz seksualną.

Przemoc po raz pierwszy – jak to zbadać?

Projektodawcy nigdzie też nie wyjaśnili, jak miałoby wyglądać ustalenie, czy przemoc została zastosowana po raz pierwszy. To istotne, ponieważ osoby doznające przemocy często dopiero po wielu latach zaczynają szukać wsparcia. Czy ofiara dotkliwego pobicia, która z obrażeniami trafia do szpitala, ale nigdy wcześniej nie informowała nikogo o tym, co się dzieje w domu – na pewno po nowelizacji uzyskałaby pomoc?

Proponowane zmiany niebezpiecznie przypominają te wprowadzone w rosyjskim prawie na początku 2017 r. Duma przyjęła wówczas ustawę, na mocy której przemoc wobec bliskich nie jest przestępstwem, a wykroczeniem administracyjnym, jeżeli dojdzie do niej po raz pierwszy i nie spowoduje poważnych obrażeń. Przeciwnicy zmian zwracali uwagę, że karanie pierwszego incydentu jest kluczowe dla zapobiegania kolejnym, a poza tym każda przemoc ma ogromne skutki dla psychiki ofiar. Obrońcy praw człowieka alarmują, że liczba aktów przemocy w Rosji wzrosła. Nie wiadomo, dlaczego i polskie ministerstwo rodziny zdecydowało się na takie rozwiązanie. W uzasadnieniu projektu nie wskazano powodów.

Projektodawcy zaproponowali także zmianę terminologii: wszędzie, gdzie w ustawie występowała „przemoc w rodzinie”, pojawia się termin „przemoc domowa”. Na etapie prac politycy PiS zapowiadali, że zmiana ta jest podyktowana koniecznością przeciwdziałania „stygmatyzacji” rodziny poprzez skojarzenie jej z przemocą. Należy jednak zwrócić uwagę, że przemoc domowa to termin stosowany również w konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.

Jakie będą losy Niebieskiej Karty

Kolejna ważna zmiana miała dotyczyć procedury Niebieska Karta. Wypełniać ją mogli przedstawiciele kilku różnych służb – policji, pomocy społecznej, gminnej komisji rozwiązywania problemów alkoholowych, oświaty i ochrony zdrowia. Każda z tych osób przesyła kartę do specjalnego zespołu interdyscyplinarnego, którego zadaniem jest udzielenie wsparcia osobie, która doznaje przemocy, oraz monitorowanie sytuacji. Do tej pory procedura mogła być prowadzona bez zgody osoby doznającej przemocy. Po zmianach miałaby być prowadzona wyłącznie za jej zgodą.

Tymczasem osoby doznające przemocy bardzo często nie mają jak sprzeciwić się sprawcy. Rozwiązanie, które nie wymaga zgody ofiary, wprowadzono po to, aby niejako „przenieść odpowiedzialność” za zgłoszenie przemocy z ofiary na instytucje. Wymóg zgody spowoduje, że procedura stanie się fikcją – o jej prowadzeniu, lub nie, będzie decydował sprawca.

Z krytycznymi opiniami spotkały się również przepisy mówiące o tym, że sprawca miałby dostęp do dokumentacji związanej z interwencją Niebieskiej Karty. Z pytaniem, czy przepisy o dostępie do danych osobowych nakazują udostępnienie sprawcy dokumentów dotyczących interwencji, zwracały się do ministerstwa zespoły interdyscyplinarne. Resort Elżbiety Rafalskiej zdecydował się rozwiązać ten dylemat – na niekorzyść ofiar. Gdyby ustawa weszła w życie, sprawca miałby dostęp do informacji udzielanych przez osoby przez niego krzywdzone np. pracownikom socjalnym czy innym osobom biorącym udział w interwencji.

Czego w projekcie nie ma?

Projekt nie dostosowuje polskiego prawa do wymagań konwencji Rady Europy o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej. W żadnym stopniu nie uwzględniono w nim przemocy ekonomicznej. W projekcie brakuje rozwiązań, które pozwalałyby na szybkie zapewnienie bezpieczeństwa osobie doznającej przemocy poprzez wydanie nakazu opuszczenia wspólnego miejsca zamieszkania przez sprawcę lub zakazu kontaktów.

Według obecnie obowiązującej ustawy możliwe jest wydanie nakazu opuszczenia przez sprawcę miejsca, które zamieszkuje razem w ofiarą, ale tylko po przeprowadzeniu rozprawy – która ma nastąpić w ciągu miesiąca od złożenia przez pokrzywdzoną pisma w sądzie. Przepis zmodyfikowano, ale nadal nie daje on możliwości wydania nakazu natychmiast.

W nowej ustawie przewidziano możliwość wydania zakazu lub ograniczenia wstępu do miejsca, w którym pracuje osoba doznająca przemocy, które regularnie odwiedza lub w którym regularnie przebywa. A także zakazu lub uregulowania innych formy kontaktu – za pośrednictwem telefonu, poczty elektronicznej itd. oraz zakazu lub ograniczenia zbliżania się.

Problem w tym, że do wydania tych zakazów i nakazów nadal uprawniony jest tylko sąd – a nie np. policja. Sąd prowadzi postępowanie z inicjatywy pokrzywdzonej, a do wydania nakazu może dojść po przeprowadzeniu rozprawy, która powinna się odbyć w terminie jednego miesiąca od dnia wpływu sprawy do sądu – czyli nie natychmiast. To rozwiązanie nie jest zgodne z konwencją.

W projekcie zaproponowano kilka innych istotnych zmian, które w kolejnych miesiącach będą badane. Dokładną analizę projektu zapowiedziało już Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Podejmą się jej z pewnością także organizacje pozarządowe, którym projekt miał zostać przekazany do konsultacji.

Czytaj także: Centrum Praw Kobiet znowu bez dofinansowania. Za feminizm?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama