Ten temat już latem próbowała wrzucić do publicznej dyskusji Nowoczesna. Poseł Witold Zembaczyński przygotował projekt ustawy „Jasne zarobki”. Według niego w ogłoszeniu o pracy trzeba byłoby podać wysokość oferowanego wynagrodzenia, ewentualnie widełki, w jakich można negocjować. Poseł Zembaczyński, 39-letni opolanin, pracował w wielu firmach, także jako kierownik działów, zatrudniał m.in. sprzedawców. I wielokrotnie odbijał się od „Za ile? To nie, dziękuję!”, gdy w końcówce rozmów ze starannie wybranym kandydatem schodziło wreszcie na pieniądze.
To osobliwość polskiego scenariusza rozmów o pracę. Odpowiedź na jedno z pierwszych pytań, które zadają sobie kandydaci: „Ile będę zarabiał?”, często pada na ostatnim spotkaniu z przyszłym szefem. I ponad 90 proc. menedżerów zapytanych przez serwis Goldenline, który pośredniczy między zatrudniającymi i zatrudnianymi, doświadczyło odrzucenia tej oferty finansowej, gdy ją ujawniali w finale. A takie rozstanie, zauważa Karol Kapuściński z Goldenline, to obustronna frustracja. Menedżer traci czas, kandydat też go traci, a do tego się irytuje. Rośnie ryzyko, że zhejtuje niedoszłego szefa w postach na branżowych serwisach, podważając wiarygodność i dobre imię.
Przedsiębiorcy jednak byliby skłonni zaakceptować nakaz ujawniania oferowanych pensji najchętniej pod warunkiem, że dotyczyłby innych. Lepiej zapatrują się na niego firmy trudniące się pośrednictwem pracy i związki zawodowe. Latem w mediach temat skończył się na zdziwieniach, że liberalna Nowoczesna zgłasza taki właśnie pomysł. Ale eksperci od rynku potwierdzają: obowiązek publikowania proponowanych kandydatom stawek mógłby zwiększyć naciski, by płace podnosić. I przełamałby tabu w ujawnianiu wynagrodzeń nie tylko przy okazji zatrudniania, ale w ogóle.