Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Łapy precz od prosiaczka!

Polak coraz bardziej eko

Świadomość, że to, co mamy na talerzu, cierpiało, nie jest miła dla przeciętnego konsumenta. Świadomość, że to, co mamy na talerzu, cierpiało, nie jest miła dla przeciętnego konsumenta. Chris Jongkind / Getty Images
W świadomości ekologicznej Polaków i w ich stosunku do zwierząt w ciągu ostatnich lat dokonał się przełom. Regulacje prawne wyraźnie za tym nie nadążają.
Prawdziwa batalia o prawa zwierząt rozgrywa się w wielkich hodowlach, fermach i ubojniachGetty Images Prawdziwa batalia o prawa zwierząt rozgrywa się w wielkich hodowlach, fermach i ubojniach
Polacy jedzą mniej mięsa niż 15–20 lat temu, ale jaki ma na to wpływ jego cena, troska o zdrowie, a jaki empatia dla zwierząt, nie wiadomo.Getty Images Polacy jedzą mniej mięsa niż 15–20 lat temu, ale jaki ma na to wpływ jego cena, troska o zdrowie, a jaki empatia dla zwierząt, nie wiadomo.
„Minister Szyszko zrobił niewątpliwie dobrą robotę dla ruchu obrony środowiska i praw zwierząt...”Ian Wade/Getty Images „Minister Szyszko zrobił niewątpliwie dobrą robotę dla ruchu obrony środowiska i praw zwierząt...”
Wielkim zwycięzcą batalii o prawa zwierząt prowadzonej przez ostatnie lata okazał się niepozorny karp.Jan Bielecki/EAST NEWS Wielkim zwycięzcą batalii o prawa zwierząt prowadzonej przez ostatnie lata okazał się niepozorny karp.

Artykuł w wersji audio

PiS właśnie wycofał się z zapowiadanej rewolucyjnej nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, obejmującej m.in. zakaz ich hodowli na futra, ograniczenia w uboju rytualnym czy zakaz wykorzystywania zwierząt w cyrkach. Polityka krajowa w kwestii praw braci mniejszych jest zachowawcza, za to samorządowcy w awangardzie. W tym roku już prawie 20 polskich miast (od Warszawy, przez Wrocław, Kraków, Chełm, Zamość, Białystok) witało Nowy Rok bez fajerwerków, żeby nie płoszyć zwierząt. A wcześniej, jedne po drugich, metropolie i miasteczka zakazywały wstępu cyrkom ze zwierzętami.

– W samorządach do głosu doszli już młodzi, nowe pokolenie wychowane w Europie, dla którego ważne są wartości niekoniecznie związane z Kościołem czy polityką – mówi Jacek Bożek, założyciel Klubu Gaja, który praw zwierząt zaczął bronić jeszcze w PRL. To on namówił radnych z Unii Demokratycznej, by Bielsko-Biała stała się w 1994 r. pierwszym polskim miastem, które zakazało wjazdu cyrkom ze zwierzętami. Bożek pamięta dzisiejszych burmistrzów i prezydentów miast – choćby Roberta Biedronia, byłego prezydenta Słupska, który w 2016 r. nie wpuścił do miasta takiego cyrku – jako wolontariuszy i sympatyków rodzącego się w latach 90. ruchu w obronie praw zwierząt. – Oni czują, że świadomość społeczeństwa jest już inna niż 10 czy 20 lat temu.

Jeszcze w 1996 r. 76 proc. ankietowanych uważało, że trzeba reagować, gdy właściciel bije lub głodzi swoje zwierzęta. 10 lat później obojętne nie pozostałoby już 81 proc. W ostatnim badaniu CBOS z 2018 r. o potrzebę reakcji na okrucieństwo innych nie pytano, bo to zbyt oczywiste. Aż 93 proc. popiera dożywotni zakaz posiadania zwierząt dla osób, które wcześniej były skazane za znęcanie się nad nimi ze szczególnym okrucieństwem. Za podwyższeniem kar więzienia nawet do 5 lat za okrucieństwo wobec zwierząt jest 84 proc. badanych.

Wydłużenie uwięzi

Jednak dziś prawdziwa batalia o prawa zwierząt rozgrywa się w wielkich hodowlach, fermach i ubojniach. I tego dotyczył słynny projekt nowelizacji, pod którym podpisał się sam prezes Jarosław Kaczyński i który trafił do parlamentu w listopadzie 2017 r. Sprzeciw futrzarskiego lobby sprawił, że ugrzązł w sejmowej zamrażarce i wydawało się, że w roku wyborczym nie ujrzy światła dziennego. Tymczasem nowelizacja będzie niedługo procedowana, tyle że w wersji szczątkowej. – To, co zostało, to są zmiany kosmetyczne – prof. Andrzej Elżanowski, zoolog i bioetyk, wykładowca na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego, nie kryje rozczarowania.

Grupa posłów PiS pod przewodnictwem Krzysztofa Czabańskiego w trybie autopoprawki usunęła w styczniu najistotniejsze zapisy z nowelizacji. Nawet zakaz trzymania psów na łańcuchu zastąpiono wydłużeniem uwięzi o 2 m, żeby nie drażnić elektoratu wiejskiego w roku wyborczym. W projekcie zostały właściwie tylko przepisy dotyczące bezdomności (znakowanie, centralny rejestr zwierząt, powszechna sterylizacja bezdomnych psów i kotów wyłapanych na terenie gminy), zakaz prowadzenia schronisk dla podmiotów komercyjnych, wprowadzenie definicji psa i kota rasowego w celu wyeliminowania pseudohodowli oraz rozszerzenie katalogu czynów uznanych za znęcanie.

A sztandarowym punktem nowelizacji miał być zakaz hodowli zwierząt futerkowych. Opowiadał się za nim Jarosław Kaczyński, występując w spocie Vivy! i tłumacząc, że Polska nie może być śmietnikiem Europy.

Młodzi, którzy wiedzą, że państwa Europy Zachodniej po kolei likwidują i przenoszą na biedny Wschód, do Polski właśnie, fermy futerkowe, produkujące tysiące ton odpadów, zamiast futer i kożuchów kupują kurtki outdoorowe z goretexu i są najliczniejszą grupą wiekową opowiadającą się w sondażach za zlikwidowaniem hodowli zwierząt futerkowych. W zeszłorocznym badaniu Gfk Polonia, na zlecenie fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt Viva!, za wprowadzeniem całkowitego zakazu hodowli zwierząt na futra opowiedziało się 67 proc. pytanych. A w sondażu CBOS z 2018 r., gdy już było jasne, że PiS pod naciskiem futrzano-rolniczego lobby wycofa się z tego pomysłu 59 proc. Najliczniejszą grupę aprobujących zakaz stanowili respondenci w wieku 25–34 lata. Na wrześniową manifestację, w przegranej już sprawie, przyszło pod parlament 5 tys. ludzi, to rekordowa w Polsce liczba osób, jakie demonstrowały w obronie zwierząt. Więc działacze Vivy! i Otwartych Klatek są przekonani, że mimo porażki odnieśli sukces. Kampania antyfutrzarska, pikiety pod sklepami, marsze, happeningi, ulotki (rozmowa małego liska i norki: „Czy twoja mama ma futro? Bo moja już nie”), poparcie celebrytów sprawiły, że dziś wstyd założyć futro. Puchowych kurtek ostracyzm jeszcze nie dosięgnął.

Wielkim zwycięzcą batalii o prawa zwierząt prowadzonej przez ostatnie lata okazał się niepozorny karp. Polakom udało się przezwyciężyć bożonarodzeniowy rytuał męczenia ryb, kupowania żywych karpi i zabijania ich w Wigilię, uważany przez wielu za polską tradycję, a będący w rzeczywistości jeszcze jedną smutną schedą po PRL. Wtedy kupowało się karpie, kiedy je do centrali rybnej rzucili, czasem nawet na 10 dni przed świętami, i wpuszczenie ich do wanny było jedynym sposobem na to, by przetrwały do Wigilii.

– W latach 90. na bazarkach i ulicach lała się krew karpiowa, a jak coś próbowaliśmy powiedzieć, to ludzie pukali się w czoła – mówi Jacek Bożek. – Dopiero w 2009 r., już po tym, jak prezydent Lech Kaczyński wypuścił karpia do stawu w Łazienkach Królewskich, ryby według polskiego prawa stały się kręgowcami.

Dziś aż 86 proc. ankietowanych jest za zakazem transportu i sprzedaży żywych ryb bez wody. Polacy przestali kupować, więc w tym roku nawet część sieci handlowych zrezygnowała ze sprzedaży żywych karpi. W Biedronce, Lidlu, Piotrze i Pawle i w niektórych sklepach sieci Auchan sprzedawano tylko karpie patroszone i filety na tackach.

– Widocznie te sieci, które zrezygnowały ze sprzedaży żywych karpi, oceniły, że szkody wizerunkowe mogą mieć wpływ na sprzedaż całej oferty i wpływy ze sprzedaży karpi nie będą w stanie tego zrównoważyć – mówi prof. dr hab. Wojciech Pisula z Instytutu Psychologii PAN. – Oddziaływanie na korporacje jest efektywniejsze niż walka o zmianę przepisów.

Będzie i zmiana w prawie. W nowelizacji karp się na razie utrzymał i zgodnie z projektem żywe ryby będą mogły być transportowane wyłącznie w wodzie, i to w takiej ilości, by mogły zachować naturalną pozycję ciała. Nie będzie można zamiast wody używać plastikowego rusztowania, tzw. wkładki dystansującej, którą do stosowania dopuścił w zeszłym roku główny lekarz weterynarii w „wytycznych w sprawie postępowania z żywymi rybami będącymi przedmiotem sprzedaży detalicznej”, dopuszczających transport bez wody „w opakowaniach pozwalających karpiom na wykorzystanie naturalnej wymiany gazowej przez powierzchnię skóry”. W tym roku były w powszechnym użyciu w niektórych hipermarketach i mimo rekomendacji głównego lekarza weterynarii budziły oburzenie klientów, którzy widząc rzucające się w reklamówkach ryby, bezskutecznie walczące o tlen, filmowali te męczarnie i z odpowiednim komentarzem wrzucali do sieci, nie ukrywając, w jakim sklepie dochodzi do takich praktyk.

Ryby są jedynym produktem żywnościowym, który jeszcze czasami jest sprzedawany żywy. Patroszone na ogół mają głowę. W całości sprzedaje się także krewetki i drób. Jednak kury, kaczki i gęsi już bez głowy. Bo okazuje się, że głowa jest problemem. Gdy jedna z sieci handlowych wprowadziła do sprzedaży całe zafoliowane prosięta, oburzenie klientów, bez wahania sięgających po karkówkę i schabowe, sprawiło, że szybko nowy produkt wycofano.

– Im bardziej zwierzę jest podobne kształtem i wielkością do człowieka, tym więcej budzi empatii – mówi dr Adrian Wójcik z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika, zajmujący się m.in. psychologią postaw prośrodowiskowych. – Do tego bardzo silnym wyznacznikiem empatii są oczy. Ale jakoś trudniej człowiekowi sympatyzować z krewetką.

Co innego prosiaczek. Oburzonym klientom kojarzył się z małym pieskiem, a niektórym nawet z ludzkim niemowlakiem, o czym pisali w protestach pod zdjęciami w internecie i petycjach do szefów sieci o wycofanie prosiaczka z oferty.

Jeszcze nie tak dawno temu uważano, że o empatii wobec zwierząt decyduje świadomość człowieka, że odczuwają one ból w ten sam sposób co ludzie i dlatego w sondażach o to właśnie pytano. – Utożsamiamy się, a więc jesteśmy w stanie współodczuwać z tymi zwierzętami, które są do nas podobne (mają cztery kończyny, a nie płetwy czy skrzydła), i w nich dostrzegamy zdolność do wyższych procesów poznawczych – mówi dr Wójcik. – A jeżeli zwierzę jest hodowlane, postrzegamy je jako mniej zdolne do złożonych czynności umysłowych.

Dowiódł tego prosty eksperyment zespołu psycholog Boyki Bratanovej z uniwersytetu w Surrey, którego uczestnicy zapoznawali się z mało znanym zwierzęciem, kangurem drzewnym Bennetta. Okazało się, że samo dostarczenie informacji, że jest to zwierzę zjadane przez tubylców, wystarczało, by postrzegali je jako mniej zdolne do przejawiania cierpienia. – Zwierzęta, które są zwyczajowym pokarmem ludzi, budzą mniej empatii, bo pozaświadomie przypisujemy im mniej ludzkich cech – twierdzi dr Wójcik. – Przypuszczam, że dlatego eksterminacja dzików wzbudziła tak duże emocje, bo zwykle ich nie jemy. Informacja, że ze względów sanitarnych trzeba ubić 200 tys. macior, nie wywołałaby takiego poruszenia.

Z tym jedzeniem to nie jest takie proste. Świadomość, że to, co mamy na talerzu, cierpiało, nie jest miła dla przeciętnego konsumenta. Dlatego kupuje mięso na tacce, pocięte na eleganckie kawałki, a widok zafoliowanego całego prosiaka wprawia go w przerażenie.

Według CBOS w 1996 r. 91 proc. ankietowanych uważało, że można zabijać zwierzęta dla pozyskania ich mięsa lub skór albo dla innych potrzeb gospodarczych. Po 10 latach na to samo pytanie twierdząco odpowiedziało tylko 67 proc. Wynik zadziwiający w kraju, w którym wciąż prawie wszyscy jedzą mięso. 12 lat później w Polsce zaledwie 2,7 proc. społeczeństwa stanowią wegetarianie, a weganie tylko 1,7 proc. Więc opinie na temat zabijania zwierząt w celach spożywczych i innych celach użytkowych są z pewnością znacznie bardziej radykalne niż rzeczywiste zachowania konsumpcyjne. – Niemal zawsze obserwujemy rozziew między zachowaniami deklaratywnymi a rzeczywistymi – mówi prof. Pisula.

Bezpieczniejsze „trójki”

Polacy jedzą mniej mięsa niż 15–20 lat temu, ale jaki ma na to wpływ jego cena (najwięcej sprzedaje się na krajowym rynku najtańszych kurczaków), troska o zdrowie, a jaki empatia dla zwierząt, nie wiadomo.

To samo jest z jajkami. Indywidualni klienci już od kilku lat chętniej wybierają jajka z wolnego wybiegu, „od szczęśliwych kur”, jak mówią bazarkowe sprzedawczynie. W 2006 r. dla zaledwie 13 proc. ankietowanych przez CBOS miało znaczenie, czy kura spędza życie w klatce, czy na wolnym wybiegu. 12 lat później zwracało na to uwagę przy zakupie jajek już 35 proc. Jeszcze bardziej optymistyczne badania Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych z 2018 r.: aż 82,4 proc. respondentów uważa, że chów klatkowy nie zapewnia zwierzętom odpowiednich warunków. Producenci drobiu, reklamując klatkowe „trójki”, podkreślają, że wartość odżywcza takiego jajka jest identyczna jak jajka zniesionego przez kurę na wolnym wybiegu. Dodając, że kury w klatkach mają czyściej niż na ściółce i nie zjadają zanieczyszczeń. Więc według tego przekazu „trójki” są bezpieczniejsze.

Jednak żadne argumenty już „trójkom” nie pomogą, skoro giganci przemysłu spożywczego, jak Nestlé (Winiary) czy Unilever, właściciel marki Hellmann’s, oświadczyli, że nie używają do produkcji jaj z chowu klatkowego. Za nimi poszły polskie firmy. Pierwsza była ELMA, producent majonezów i sosów majonezowych. Dziś już prawie 50 największych koncernów spożywczych w Polsce ogłosiło, że w ciągu kilku lat wycofają jajka pochodzące z najbardziej okrutnej formy chowu, jaką jest hodowla klatkowa.

Rośnie też procent konsumentów, którzy sprawdzają etykiety kosmetyków, czy nie były testowane na zwierzętach. W 2006 r. tylko 30 proc. badanych przez CBOS uważało, że nie powinno się testować w ten sposób także działania leków, w 2018 r. już 45 proc. – W latach 90. nie byliśmy gotowi kulturowo ani mentalnie do zmiany stosunku do zwierząt i do środowiska – mówi Jacek Bożek. W zderzeniu z kapitalizmem te problemy spadły na dalszy plan. Wszyscy byli zajęci robieniem pieniędzy. W nowym stuleciu powoli zaczęło się to zmieniać. – Od kilku lat mamy wyraźne przyspieszenie, pojawiła się moda na bycie eko, jest trendy kochać zwierzęta i nie jeść ich, ratować drzewa i wymierające gatunki – mówi Bożek.

Zwłaszcza że naukowcy i lekarze przestrzegają przed jedzeniem nadmiernych ilości mięsa. Więc motywacja empatyczna łączy się ze zdrowotną. – Wzrost świadomości ekologicznej jest procesem ciągłym, są przypływy i odpływy, ale trend od kilku lat jest wyraźny – mówi prof. Pisula. – Polskie społeczeństwo zmienia się na lepsze, choć momentami wolniej, niż byśmy sobie tego życzyli.

Przyspieszenie paradoksalnie zawdzięczamy po części Janowi Szyszce, który Ministerstwo Środowiska zamienił na ministerstwo eksploatacji środowiska, zezwolił na wycinkę drzew w całym kraju, całoroczne polowania na dziki, odstrzał żubrów, a potem, tępiąc kornika, zamierzał wyciąć Puszczę Białowieską. – Bezpardonowa wycinka Puszczy była jak ofiara z drzew, z Polakami tak już jest, bez ofiary nie ma refleksji – mówi Bożek. Według prof. Elżanowskiego była jak katalizator jednoczący obrońców zwierząt i przyrody. Odpaliło tym mocniej, że PiS zaczął od obietnic postępowej polityki prozwierzęcej, a potem ministrem zrobiono Szyszkę. – Minister Szyszko zrobił niewątpliwie dobrą robotę dla ruchu obrony środowiska i praw zwierząt – mówi prof. Pisula. – Pokazał, że problemy środowiska są ważne politycznie.

Podobnie było ostatnio z dzikami. Gwałtowną reakcję społeczną wywołała spektakularność zamierzonej akcji. I sposobność, niejako przy okazji, punktowania władzy przez opozycję. – Wzrasta polaryzacja społeczeństwa, jak i w innych dziedzinach – mówi prof. Elżanowski. – Widać wyraźny podział na postępowe społeczności wielkomiejskie, w których świadomość cierpienia zwierząt hodowlanych rośnie, i zachowawczą wieś, hamowaną w postępie moralnym przez dwa czynniki – Kościół i produkcję zwierzęcą. Ci ludzie widzą polujących księży i biskupów święcących zakłady mięsne bez słowa o zabijanych zwierzętach. I słyszą z ambony, że człowiek ma czynić sobie ziemię poddaną.

Jest więc lepiej, niż było, ale zostało jeszcze dużo do zrobienia. W języku polskim nie dopracowaliśmy się nawet właściwej terminologii, dlatego działaczy zajmujących się prawami zwierząt i ochroną środowiska wciąż nazywamy ekologami, a ekologia zamiast z nauką o środowisku kojarzy nam się z jego ochroną.

Polityka 6.2019 (3197) z dnia 05.02.2019; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Łapy precz od prosiaczka!"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną