Ministerialny program „kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce” został uruchomiony w 2016 r. Założenia były następujące: do 2020 r. diagnoza 8 tys. par, odsetek ciąż – 30 proc. Utworzono 16 tzw. ośrodków referencyjnych programu w 13 województwach (w tym aż cztery w Warszawie), choć minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zapowiadał, że każde województwo będzie miało co najmniej jeden. Pierwsi pacjenci zaczęli z nich korzystać dopiero pod koniec 2017 r. Najwcześniej. Z niektórych, jak np. Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku, dopiero w drugim kwartale 2018 r. Co oznacza, że w części województw niepłodne pary przez blisko dwa lata nie mogły liczyć na opiekę z ministerialnego programu. I to w kraju, w którym żyje 1,5 mln niepłodnych par.
Budżet programu wynosi 100 mln zł. Pieniądze trafiły głównie do ośrodków uniwersyteckich. Sfinansowano zakup sprzętu (16,5 mln zł), na adaptację pomieszczeń wydano 9 mln zł, szkolenia kadry medycznej – kolejne 154 tys. zł. Na samą diagnostykę – „jedynie” 1,1 mln zł.
Jak mówi dr n. med. Barbara Grzechocińska, kierowniczka Oddziału Endokrynologii i Andrologii Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, „na początku program prokreacyjny był bardzo nagłośniony, zainteresowanie pacjentów było dużo większe. W tej chwili pacjenci przychodzą do poradni i dopiero od nas, lekarzy, dowiadują się, że taki program istnieje”.
Czytaj także: Jak dochodzi do ciąży pozamacicznej
Zbyt blisko in vitro, więc nie leczymy
Do końca listopada 2018 r.