Jest ich sześcioro. Ile zakrętów losu trzeba pokonać, aby trzy osoby z tej szóstki mogły doczekać się przeszczepienia nerki i co się stanie, jeśli ktoś z trójki dawców w ostatniej chwili zmieni zdanie? Tym pytaniem pasjonują się widzowie serialu „Szóstka”, będącego współczesną historią o ludzkich relacjach i trudnych wyborach mających doprowadzić do szczęśliwej transplantacji między niespokrewnionymi, żywymi osobami.
W Polsce nie można oddać nerki osobie spoza rodziny, ale poszukiwanie wśród krewnych narządu, który immunologicznie byłby dopasowany do biorcy, nie zawsze kończy się sukcesem. W tych sytuacjach ratunkiem są przeszczepienia krzyżowe i łańcuchowe. W pierwszym przypadku dobiera się dwie niespokrewnione pary, które między sobą wymieniają organy. Przeszczep łańcuchowy jest bardziej skomplikowany, bo dobiera się co najmniej trzy pary i w każdej (jak pokazano w serialu) jest osoba oddająca nerkę i druga, która otrzyma ją od dawcy z pozostałych dwóch par. Zawsze w myśl zasady: rodzina oddająca organ musi go od kogoś otrzymać.
W Polsce tylko raz udało się przeprowadzić tego typu zabieg z udziałem trzech par. To było w połowie 2015 r., więc dlaczego od prawie czterech lat nikt go nie powtórzył w żadnym ośrodku? I dlaczego transplantacji nerek od żywych dawców było w 2018 r. raptem 40? W 38-milionowym kraju! To mniej więcej 5 proc. wszystkich przeszczepień nerek, choć w wielu krajach odsetek ten wynosi ponad połowę, a w ostatniej dekadzie mieliśmy już lepsze lata.
– Wychodzi na to, że coraz mniej kochamy swoich bliskich – zżyma się chirurg, który przeprowadził kilkadziesiąt takich zabiegów. Prawda jest jednak dużo bardziej złożona. – Gdybym chciał mówić gładko, usłyszałby pan ode mnie, że chorzy cierpią z winy braku rozwiązań systemowych.