Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Chłopiec, który bał się księdza

Milczenie biskupów, piekło dzieci

Arek był ministrantem. Polubił księdza Kanię. Wydawał się fajny – bezpośredni, wesoły... Arek był ministrantem. Polubił księdza Kanię. Wydawał się fajny – bezpośredni, wesoły... Marta Frej / Polityka
Wiedząc o pedofilskich skłonnościach księdza, kurie wrocławska i bydgoska przenosiły go z parafii do parafii i kierowały do pracy z dziećmi. Gdyby nie milczenie biskupów, Arek i wielu chłopców takich jak on nie przeszliby przez piekło.
Mec. Mazur chce, by sąd przesłuchał także bp. Tyrawę; w końcu to on skierował ks. Kanię do bydgoskiego gimnazjum i zlecił opiekę nad ministrantami.Robert Stachnik/Reporter/EAST NEWS Mec. Mazur chce, by sąd przesłuchał także bp. Tyrawę; w końcu to on skierował ks. Kanię do bydgoskiego gimnazjum i zlecił opiekę nad ministrantami.
Po aresztowaniu ks. Kani abp Gołębiewski pisze do watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, informując o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa pedofilii przez duchownego.Łukasz Grudniewski/EAST NEWS Po aresztowaniu ks. Kani abp Gołębiewski pisze do watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, informując o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa pedofilii przez duchownego.

Artykuł w wersji audio

W 2006 r. Arek miał 10 lat. Drobny, szczupły blondynek, uprzejmy, dobrze wychowany i trochę nieśmiały. Zakochany w sporcie. Nie mógł wiedzieć, że decyzja podjęta właśnie przez dwóch biskupów zrujnuje mu życie i psychikę.

To był rok, gdy we Wrocławiu rozpoczął się proces przeciwko księdzu Pawłowi Kani za posiadanie dziecięcej pornografii i stręczenie nieletnich. Wpadł w 2005 r. na gorącym uczynku, gdy proponował chłopcom pieniądze za seks. Już wcześniej jego przełożony, proboszcz parafii Ducha Świętego we Wrocławiu, alarmował kurię, że znalazł u księdza Kani filmy pedofilskie. Abp Marian Gołębiewski, metropolita wrocławski, wtedy nie zareagował. Po wpadce natychmiast urlopował ks. Kanię. O sprawie zrobiło się głośno, pisały o niej media. Gdy sprawa trafiła do sądu, abp Gołębiewski ustalił z biskupem bydgoskim Janem Tyrawą, że trzeba go przenieść. Decyzją bp. Tyrawy został skierowany jako katecheta do gimnazjum. Miał także opiekować się ministrantami w parafii.

Ksiądz Słoniu

Po tym, jak nazwisko bp. Tyrawy znalazło się w raporcie o biskupach kryjących pedofilów, wręczonym papieżowi przez Fundację Nie lękajcie się, kuria bydgoska wydała oświadczenie. Pisze w nim, że ks. Kania nigdy nie był księdzem diecezji bydgoskiej. Rzeczywiście pracował czasowo w jednej z parafii diecezji, ale nigdy nie był przenoszony z parafii do parafii za zgodą bp. Tyrawy. Ksiądz został skazany za czyny, które popełnił, nie pracując już w Bydgoszczy. Sugestie, że biskup wiedział o skłonnościach i czynach pedofilskich księdza, jest „nadużyciem i pomówieniem”.

Naprawdę mógł nie wiedzieć? Bp Tyrawa był przez lata związany ze środowiskiem wrocławskiego Kościoła. Pracował jako proboszcz, wykładał w tamtejszym seminarium. Zresztą ks. Kania był przez lata jego studentem. Studia magisterskie zakończył pracą pt.: „Homoseksualizm i jego aspekt moralny”. W czasie, gdy zapadała decyzja o przeniesieniu Kani do Bydgoszczy, media donosiły tylko o jednym przypadku księdza pedofila – o przypadku Pawła K. z wrocławskiej parafii św. Ducha. Trudno by było przeoczyć. Zwłaszcza że to w tej właśnie parafii bp Tyrawa był kiedyś proboszczem.

Arek był ministrantem. Polubił księdza Kanię. Wydawał się fajny – bezpośredni, wesoły, wśród uczniów i ministrantów miał ksywkę ksiądz Słoniu. Typ kumpla. Zabierał chłopców na wycieczki do zoo czy aquaparku, pamiętał o urodzinach, kupował drobne prezenty. I o wszystko wypytywał; nawet o wykształcenie rodziców. Z rodziną Arka bardzo się zaprzyjaźnił, bywał u niego w domu, często rozmawiał z mamą. Ministranci czasem na wzmiankę o nim nerwowo chichoczą, bo ksiądz Słoniu trochę za bardzo lubi ich dotykać, ocierać się, przytulać i opowiadać dowcipy o „trąbie”. Wiadomo, że jak zaprosi do kina, to ten, który usiądzie obok księdza, będzie przez cały film trzymany za kolano czy udo. Ale w sumie nic strasznego się nie dzieje. Ksiądz ma specyficzną metodę polowania – typuje ofiarę, oswaja ją i jej otoczenie, przyzwyczaja do siebie, uzależnia emocjonalnie, ale nie „konsumuje” na miejscu. Gdy ksiądz Kania był oddelegowany do Bydgoszczy, często odwiedzał go „kuzyn” z Wrocławia i nocował na plebanii. Parę lat starszy od Arka, nawet się poznali. Trochę żal, że ten chłopak w żaden sposób go nie ostrzegł, ale rozumie, jak bardzo był zastraszony i przerażony.

Dyrektorkę gimnazjum coś jednak w księdzu Kani niepokoiło. Uczniowie skarżyli się, że na katechezie mówi dziwne rzeczy o seksie i spermie. Z jednym z uczniów, osieroconym przez ojca, wszedł w zdecydowanie zbyt bliskie kontakty. Dyrektorka interweniowała w końcu u proboszcza, który był bezpośrednim przełożonym katechety. Napisała do niego list, w którym skarży się oględnie, że „relacje kapłana z uczniami są zbyt swobodne, wręcz poufałe”. Ten poradził jej, żeby poskarżyła się kurii. Wysłała więc kolejny list do biskupa Tyrawy, w którym informuje o nagannych zachowaniach księdza wobec chłopców. Nie było ani odpowiedzi, ani reakcji. Ks. Kania tłumaczył Arkowi, że dyrektorka i proboszcz go nie lubią, bo mu zazdroszczą dobrego kontaktu z dziećmi i młodzieżą. Bp Tyrawa odwołał ks. Kanię dopiero w 2009 r. W skierowanym do niego piśmie, w którym dziękuje mu za pracę duszpasterską i życzy błogosławieństwa Bożego, wyjaśnia: „Z informacji, jakie do mnie dotarły, wynika, że zakończone zostały sprawy, będące powodem czasowego opuszczenia Archidiecezji Wrocławskiej i pobytu w Bydgoszczy”.

Gwałt

Co takiego stało się w 2009 r.? Po tym, jak wrocławski Sąd Rejonowy skazał ks. Kanię na rok więzienia w zawieszeniu za posiadanie dziecięcej pornografii, sąd okręgowy go od tych zarzutów uwolnił. Co prawda ten sam sąd, po kasacji w Sądzie Najwyższym, wydał wyrok skazujący, ale wtedy ks. Kania opiekował się już ministrantami w parafii pw. św. Andrzeja Boboli w Miliczu, gdzie został przeniesiony. I znów uczył religii w szkole. Tamtejszego wikarego ks. Radosława Bariasza od razu coś w zachowaniu ks. Kani zaniepokoiło. Zaczepiał dzieci, zapraszał je na plebanię, obłapiał, opowiadał sprośne dowcipy. Wikary poszedł na skargę do proboszcza. Bez efektu. Poszedł więc do wrocławskiego biskupa pomocniczego Edwarda Janiaka. Tym razem efekt był. Ks. Bariasz został przeniesiony, a ks. Kania został w Miliczu. Odwołano go, gdy już nie było wyjścia – po ostatecznym wyroku skazującym za posiadanie pornografii dziecięcej. Dostał zakaz pracy z dziećmi i młodzieżą. Umieszczono go w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym dla Dorosłych, prowadzonym przez Zgromadzenie Sióstr Boromeuszek. A potem w Domu dla Księży Emerytów.

Wtedy wrócił do Bydgoszczy po swoją ofiarę. Arek jak przez mgłę pamięta, że gdy przyszedł nowy wikary opiekować się ministrantami, na pierwszym spotkaniu ostrzegał ich i ich rodziców: żadnych kontaktów z ks. Kanią, bo nogi powyrywam. Nie bardzo wtedy wiedzieli, o co chodzi. Bydgoska parafia tkwiła w błogiej nieświadomości co do tego, kim naprawdę jest ks. Kania. Kiedy zaproponował rodzicom Arka, że zabierze go na weekend do Wrocławia, ucieszyli się. Ich by nie było stać. Arek też się ucieszył. Dopiero wieczorem ksiądz Słoniu zmienił się w drapieżnika. W wyroku sądowym zostanie to potem określone jako „inne czynności seksualne”, ale to był ordynarny gwałt oralny. I tak przez dwie noce. Potem ksiądz powiedział: to twoja wina. Arek ma 14 lat, niewiele wie o seksie, o molestowaniu – nic. Więc pomyślał, że może to naprawdę jego wina. Było mu wstyd. Na pocieszenie dostał od księdza komórkę.

Wakacje

Kania wydzwaniał potem do Arka i pytał: nie chcesz tego powtórzyć? Arek powtarzał tylko: nie, nie chcę. Ksiądz nie słuchał. Zaprosił chłopca na długi majowy weekend do Warszawy. Młodszy brat Arka nie mógł zrozumieć, dlaczego się wykręca. – Ale ci zazdroszczę – powtarzał.

Ksiądz naciskał: – Bo powiem rodzicom, kim naprawdę jesteś, co robiliśmy, że mnie sprowokowałeś. A gdy chłopak dalej się opierał, usłyszał: – Dobra, jak ty nie chcesz, to wezmę braciszka. Więc Arek spuścił głowę i pojechał. W Warszawie powtórzyło się to samo co we Wrocławiu. Tym razem w hotelu Hilton.

W sierpniu zadzwonił do Bydgoszczy z prawdziwą bombą: zabiera Arka na tydzień do Bułgarii. Starsza siostra Arka błagała, żeby to ją wziął, bo od dawna jest zafascynowana Bułgarią. Wtedy szybko okazało się, że z Bułgarii nici, ale jest okazja – ostatnie dwa miejsca na Wyspy Kanaryjskie. Arek znów się wykręcał: nie może, ma ważne treningi. Rodzice przekonywali, że przecież to tylko tydzień. Taka okazja! Ksiądz obiecał, że płaci za wszystko.

Fuerteventura – piękna wyspa, wulkaniczna, piaszczyste plaże, palmy, stado lemurów w ogrodzie zoologicznym. Tylko ten hotelowy pokój… Gdy przyjechali i okazało się, że ksiądz wynajął pokój z łożem małżeńskim, Arek się zaparł: nie będzie tu nocował. Żeby uniknąć głośnej awantury, ksiądz wytłumaczył, że to pomyłka recepcji i zamienił na taki z dwoma łóżkami. Ale to i tak nie miało znaczenia. Dopadał chłopca w każdej wolnej chwili. Któregoś dnia rozmawiał przez telefon z przyjacielem, misjonarzem w Ameryce Płd. Opowiadał, jak to fajnie wziąć na wakacje chłopca, który zrobi loda. Dał nawet Arkowi słuchawkę, żeby sobie pogadali, ale chłopak nie bardzo wiedział, co ma mówić.

Aresztowanie

Kiedy kilka miesięcy później ksiądz znowu chce zabrać Arka na weekend, ten mówi: dosyć, nie pojadę. Ksiądz się nie upiera, bo ma już kolejną ofiarę – Marcela z bardzo biednej rodziny. Teraz jego wozi na wycieczki, a prezentami usypia czujność rodziców. Ale sam chyba czujność traci, bo osiem razy zabiera chłopca do hotelu Orbis we Wrocławiu. Za dziewiątym personel, świeżo po szkoleniu „Stop przemocy wobec dzieci”, zaczyna coś podejrzewać i upewniwszy się, że to nie ojciec z synem, wzywa policję.

Prokuratura wrocławska, która prowadzi śledztwo, analizuje zdjęcia i korespondencję znalezione u ks. Kani i na tej podstawie typuje w Bydgoszczy kilkunastu chłopców, którzy mogli być jego ofiarami. Arek jako jedyny potwierdził, że ksiądz go krzywdził. Nie miał wątpliwości, czy powiedzieć prawdę. Właściwie to czekał, aż ktoś zapyta.

Po aresztowaniu ks. Kani abp Gołębiewski pisze do watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, informując o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przestępstwa pedofilii przez duchownego. Od 2001 r. biskupi mają obowiązek zgłaszania Kongregacji każdego przypadku pedofilii wśród duchownych. Pierwszy alarm w sprawie ks. Kani to 2005 r. Pismo abp. Gołębiewskiego pochodzi z 2012 r.

Mimo że oprócz Arka tylko dwóch chłopców zdecydowało się zeznawać podczas procesu (inni się wstydzili), ks. Kania został skazany na siedem lat pozbawienia wolności. W części wyroku dotyczącej Arka sąd wyraźnie podkreślił, że ks. Kania „nadużył zaufania udzielonego mu z racji zawodu nauczyciela oraz funkcji społecznej duchownego Kościoła Rzymskokatolickiego”. Arek próbował radzić sobie sam. Poutykać wspomnienia jak najgłębiej, ale po procesie wszystko wróciło. Spotkał ks. Kanię na sądowym korytarzu. Mimo że sąd zgodził się, by zeznawał pod jego nieobecność i tak się kompletnie rozsypał. Mieszkająca po sąsiedzku matka jego koleżanki, pani Maria, widziała, że z chłopakiem dzieje się coś złego. Któregoś dnia wszystko jej opowiedział. Jak najszybciej, przez znajomego księdza z Gniezna, załatwiła Arkowi psychoterapię, którą sfinansowała wrocławska kuria; to na razie jedyny wkład finansowy Kościoła w tej sprawie.

Adwokat i diabeł

Ponad rok później dzwoni ksiądz z Gniezna: co się dzieje z Arkiem, bo nie odbiera telefonów, a próbuje się z nim skontaktować adwokat, który ma świetną ofertę. Arek miał akurat jeden z tych gorszych okresów, kiedy wypisywał się z życia, zamykał w domu i snuł plany samobójcze. Zdecydował się jednak na spotkanie z adwokatem. Mec. Michał Kelm wyraził współczucie i zaczął opowiadać, że kuria wrocławska znalazła sponsora, który ufunduje Arkowi stypendium w wysokości 40 tys. zł płacone w miesięcznych ratach (wychodziło po 1,5 tys. zł przez półtora roku); że on chętnie poprowadzi pro bono sprawę przeciwko księdzu, który go skrzywdził, o 250 tys. zł odszkodowania, byleby nie słuchał złych doradców, którzy będą mu wmawiać, że zawinili też biskupi. Stypendium, odszkodowanie, adwokat za darmo – brzmiało dobrze, więc Arek podpisał. Niedługo potem mec. Kelm przysłał Arkowi do podpisu porozumienie między nim a kurią wrocławską. Zaczyna się górnolotnie, słowami, że Archidiecezja Wrocławska „zobligowana ewangelicznym nakazem troski o skrzywdzonych i słabych postanowiła ufundować stypendium”, a kończy deklaracją, że podpisanie tego porozumienia nie oznacza przyjęcia przez Kościół odpowiedzialności za przestępstwa ks. Kani i że Arek zrzeka się wszelkich roszczeń wobec archidiecezji wrocławskiej i diecezji bydgoskiej. Pani Marii zaczęło coś tu nie pasować: skąd siedzący w więzieniu ks. Kania miałby wziąć 250 tys. zł, dlaczego pełnomocnik Arka namawia go do niekorzystnych działań i jak to możliwe, że jednocześnie jest pełnomocnikiem archidiecezji wrocławskiej. Sprawdziła – nazwisko mec. Kelma pojawia się w kilku głośnych procesach – bronił duchownych oskarżonych o pedofilię. Ofiary mówią o nim „adwokat diabła”. Gdy pani Maria poszła z tą historią do zaprzyjaźnionego prawnika mec. Janusza Mazura, ten złapał się za głowę. Natychmiast w imieniu Arka wycofał Kelmowi wszelkie pełnomocnictwa, zażądał zwrotu dokumentów i zakazu kontaktów z chłopcem. Teraz to on prowadzi sprawę. Mec. Kelm odmawia komentarza, bo postępowanie objęte jest klauzulą niejawności. Nie pozwala mu na to tajemnica adwokacka. Obiecuje, że gdy postępowanie się skończy, zabierze głos.

Arek wcześniej nie myślał o procesie i zadośćuczynieniu. Nie chciał wracać do traumy, tylko jak najszybciej o wszystkim zapomnieć. Ale po wizycie mec. Kelma poczuł, że Kościół chce go oszukać, skrzywdzić po raz drugi. Do bydgoskiego sądu pozew wpłynął na jesieni 2016 r. Arek chce 300 tys. zł zadośćuczynienia od kurii wrocławskiej i bydgoskiej. Jak do tej pory sąd przesłuchał już dwóch biskupów: Mariana Gołębiewskiego i Edwarda Janiaka. W konfrontacji z dokumentami udzielali wymijających i oględnych odpowiedzi. Mec. Mazur chce, by sąd przesłuchał także bp. Tyrawę; w końcu to on skierował ks. Kanię do bydgoskiego gimnazjum i zlecił opiekę nad ministrantami. Podczas jednej z rozpraw Arek spotkał na sądowym korytarzu swojego proboszcza Macieja Gutmajera. Ksiądz potraktował go jak powietrze, udał, że nie widzi. Arek przez dziewięć lat był ministrantem, nie mógł go nie poznać. Przykro.

Bp Tyrawa nie komentuje sprawy. W kazaniach opowiada o atakach na Kościół, którego wpływy chce się marginalizować, o próbach wyrzucenia religii ze szkół, by zamienić ją na radykalny genderyzm, o planach zerwania konkordatu. A o ofiarach pedofilii ani jednego słowa.

Dobry kapłan i człowiek

Radny Jakub Mikołajczak z Koalicji Obywatelskiej oglądał transmisję z Watykanu razem z klubowym kolegą Szymonem Wiślickim, wiceprzewodniczącym Rady Miasta. O tym, że bp Tyrawa krył księdza pedofila, mówiło się w Bydgoszczy od dawna. W końcu był proces, wyrok, kara. Liczyli jednak, że teraz, gdy po przekazaniu papieżowi raportu sprawa stanęła na ostrzu noża, biskup jakoś się wytłumaczy: zaprzeczy, przeprosi, powie cokolwiek. Nie wyobrażali sobie, by na miejskich uroczystościach mszę celebrował ktoś, kto krył pedofila. Odczekali tydzień i wysłali do biskupa list z apelem, by do czasu wyjaśnienia sprawy wycofał się z życia publicznego miasta i żeby Kościół delegował na jego miejsce kogoś innego. Nie dostali odpowiedzi.

Paweł Kania odsiedział już ponad połowę kary. W każdej chwili może zostać zwolniony za dobre sprawowanie. Kilkakrotnie prosił prezydenta Andrzeja Dudę o ułaskawienie. List poparcia wystawił mu proboszcz parafii Bożego Miłosierdzia w Oławie, pisząc, że skazany dał się poznać jako bardzo dobry kapłan i człowiek, który pomagał finansowo i wspierał potrzebujących. Ks. Kania formalnie nadal jest katolickim księdzem. Arkowi trudno sobie to wyobrazić. Dawno temu też chciał być księdzem. Ale już nie chce.

Polityka 17/18.2019 (3208) z dnia 23.04.2019; Społeczeństwo; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Chłopiec, który bał się księdza"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną