Na ławie oskarżonych zasiada ich siedem. Urzędniczki, menedżerka, tłumaczka, lekarka, ukrainistka, właścicielka galerii obrazów. Sąd chce wiedzieć, gdzie pracują, ile zarabiają, gdzie mieszkają i czy były leczone psychiatrycznie. Rozprawa jest jawna i obecna na sali publika, według sądu, ma prawo poznać odpowiedzi podsądnych dotyczące ich danych wrażliwych. To krępująca sytuacja. Jeden z obecnych proponuje, aby na czas tych pytań widzowie opuścili salę rozpraw. Wszyscy – publiczność i dziennikarze – solidarnie wychodzą. Tę solidarność łamie tylko jeden młody widz, pracownik gazety codziennej. Pilnie notuje i potem w swoim artykule poda wiek obwinionych. Tylko on wie po co.
Kiedy po rundzie pytań proceduralnych publiczność wraca, mecenas Krzysztof Stępiński, pełnomocnik wszystkich obwinionych (broni je pro bono), składa wniosek, aby Wysoki Sąd zażądał od prokuratury opinii biegłego dotyczącej treści haseł głoszonych przez uczestników marszu nacjonalistów nazwanego Marszem Niepodległości. Tę opinię prokuratura utajniła przed adwokatem, a tym samym przed kobietami oskarżonymi w zaczynającym się właśnie procesie. – To ograniczenie ich prawa do obrony – mówi adwokat, a sąd przyznaje mu rację. Dlatego proces zostaje odroczony do 3 września.
Młodzi, wierni, narodowi
Wśród haseł podczas Marszu Niepodległości, który przeszedł przez Warszawę 11 listopada 2017 r., było wiele takich, które głosiły, że Europa tylko biała, że Polska tylko narodowa, że jak świat światem obcy (czytaj: Ukrainiec, Żyd, Niemiec, muzułmanin) nie będzie bratem. Symbole – znaki Falangi czy mieczyki Chrobrego – wprost nawiązywały do przedwojennych faszystowskich wzorów. Ornamentyka Marszu nie pozostawiała złudzeń, że pod fasadą patriotyzmu kryje się czysty nacjonalizm – radykalny i wykluczający.