Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Nauczyciele przestali się mnożyć. 7 tys. wakatów w całym kraju

V Liceum Ogólnokształcące w Bydgoszczy V Liceum Ogólnokształcące w Bydgoszczy Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Rok szkolny 2019/2020 może przejść do historii jako rok największego ruchu kadrowego. Jako rok nagłych odejść z pracy. Nikogo nie można być pewnym: ani młodego, ani starego.

O nauczycielach mówiło się, że mnożą się jak króliki. Wszędzie ich pełno. Żeby dostać pracę w szkole, trzeba było mieć mocne plecy. Na miejsce czekało się latami. Aż ktoś odejdzie na emeryturę, weźmie roczny urlop na poratowanie zdrowia, poważnie zachoruje.

Pracy w szkole się nie porzucało. Nauczyciele wiedzieli, że nowej mogą już nie znaleźć. Kiedy ktoś nowy zaczynał pracować, wszyscy wiedzieli, że to musi być znajomy pani dyrektor. Albo kolega jej męża. I tak zwykle było. Z ulicy nikt nie przychodził. Nawet nie było sensu pytać, czy jest wolny etat. Sekretarka uprzedzała, że człowiek z zewnątrz nie ma najmniejszych szans. Bez polecenia?

Z politowaniem patrzyło się na studentów, którzy wybierali przygotowanie pedagogiczne i przychodzili do nas na praktyki. Po co to robią, przecież szkoły są wypełnione nauczycielami? Wolnych miejsc nie ma. Jedna ze studentek tak bardzo chciała uczyć, że przez rok pracowała u nas za darmo. W ramach wolontariatu prowadziła zajęcia przygotowujące do egzaminu maturalnego, koła zainteresowań dla klas młodszych. Po wakacjach dostała pół etatu i była szczęśliwa.

Reforma oświaty podziałała jak zaraza

To wszystko się skończyło, gdy w MEN zasiadła Anna Zalewska. Pani minister dokonała niemożliwego i w ciągu czterech lat urzędowania wybiła połowę królików. Nauczycieli zaczęło brakować. Reforma oświaty podziałała jak zaraza, strajk dobił resztę. Najpierw przetrzebieni zostali nauczyciele przedmiotów ścisłych. Kolega fizyk wcześniej zapierał się nogami i rękami, byle tylko nie przejść na emeryturę. Bał się, że z emerytury nie wyżyje, a godzin w szkole nigdzie nie znajdzie. Dlatego błagał szefową o kolejny rok, potem o jeszcze jeden, aż nagle odszedł z własnej nieprzymuszonej woli. Zaraz też przyszedł z wiadomością, że nigdy nie zarabiał takich pieniędzy jak obecnie. Oprócz emerytury bierze wynagrodzenie z dwóch szkół. Nastały złote czasy – brakuje fizyków.

Przyjaciel, który od kilku lat jeździł z Łodzi do Warszawy, bo tylko tam była praca dla historyka, nagle może przebierać w ofertach w Łodzi. – Mam cztery etaty – mówi – ale wszystkich nie wezmę. Zgodziłem się wszędzie, gdyż nie wiedziałem, że tak to się potoczy. Nie wiem tylko, z czego zrezygnować. Wciąż się boję, że propozycje mogą być nieaktualne. Kolega planuje we wszystkich czterech szkołach podpisać umowy, a zrezygnować dopiero wtedy, gdy będzie miał w ręku papier. Ideałem byłoby zostawić sobie dwie szkoły, tak na wszelki wypadek.

Czytaj także: Przegrane roczniki deformy (zdecydowanie więcej niż dwa)

Mnie też nie chciało się wierzyć, gdy dowiedziałem się, iż dyrektorka szuka polonisty. Polonisty? Nie pamiętam takiej sytuacji od 25 lat. Ja jestem polonistą i przyszedłem do tej pracy oczywiście z polecenia. Plecy nie były na tyle mocne, abym od razu dostał cały etat. Dostałem część, a na resztę musiałem poczekać, aż ktoś odejdzie. Oj, długo czekałem. Następnego polonistę przyjęto po kilkunastu latach. Pociotek, znajomek, diabli wiedzą, na pewno żaden obcy. I tak aż do tego roku. Sami spowinowaceni i skoligaceni nauczyciele. Nagle szok, pani dyrektor szuka polonisty. Znaczy się z rodziny, ze znajomków nikt nie chce przyjść. Podobno z obcymi też jest problem. Króliki przestały się mnożyć.

Korepetycje – szansa, by dorobić

Starzy masowo odchodzą na emeryturę. Już się nie boją, gdyż wiedzą, że do emerytury bez problemu dorobią. Jeśli chcą, dostaną godziny w szkole, jeśli nie, mogą udzielać korepetycji. Chętnych – cudowny skutek reformy oświaty – w bród. Trzeba być idiotą, aby z tego nie skorzystać. Jedna z koleżanek, emerytka, powiedziała, że pieniądze z korepetycji odkłada na skrzypce dla wnuczki. Kosztują jak pół kawalerki, ale wierzy, że da radę. W dwa lata powinna się wyrobić.

Odchodzą też młodzi, a właściwie „niestarzy”, gdyż młodych nauczycieli nie ma. Jeden z polonistów – dlatego dyrekcja szuka nowego – oświadczył, że ma dość pensji, za którą nie może utrzymać rodziny. Jeśli nie dostanie tysiąc złotych podwyżki, odchodzi. I odszedł. Na początku na bezpłatny urlop, trochę z duszą na ramieniu, bo przecież kto chciałby zatrudnić byłego nauczyciela na godziwych warunkach? Nagle okazało się, że rynek chłonie nawet gotowych do przekwalifikowania się humanistów. I tysiąc więcej kolega dostał, o czym nas szybko poinformował, bez problemu. Oby to nie wywołało efektu kuli śniegowej.

Praca w szkole przestała być atrakcyjna

W całym kraju brakuje tysięcy nauczycieli. Według sondażu „Dziennika Gazety Prawnej” w ośmiu województwach (łódzkim, mazowieckim, małopolskim, zachodniopomorskim, lubelskim, opolskim, wielkopolskim i świętokrzyskim) brakuje ponad 7 tys.

Nie wierzyłbym w te doniesienia, gdybym na własne oczy nie widział, co się dzieje. Młody nauczyciel języka francuskiego, stażysta, z dnia na dzień odszedł ze szkoły, gdzie uczy się moje dziecko. A właściwie porzucił ją w trakcie roku szkolnego. Takie rzeczy miały się nigdy nie zdarzać. Nie wytrzymał dwóch miesięcy do końca stażu. Na pożegnanie przysłał informację, ile zarabia w nowej pracy. Przysłał dzieciom, bo koleżanek i kolegów nie chciał drażnić.

Czytaj także: Szkoła w domu. Lek na skutki deformy edukacji?

Matematyk, gdy go chwalą, że zna się na swoim przedmiocie, odpowiada, że gdyby się naprawdę znał, nie pracowałby w szkole. Nie łudźmy się, dobrych fachowców w szkole nie ma – mówi i szokuje uczniów. Widać, że jedną nogą jest już w innym miejscu. Jeszcze się waha, w końcu spędził pod tablicą kilkadziesiąt lat. Jednak odejdzie, na pewno odejdzie. Historyk na pytanie uczniów, co jest jego marzeniem, odpowiedział, że w dwa lata się stąd zwinąć. – To właściwie nie jest marzenie, to realny plan – powiedział. Inny historyk, który po likwidacji gimnazjum trafił do podstawówki, mówi, że musi być głupi, iż tu pracuje. Po wakacjach idzie jednak po rozum do głowy.

Nie dzwonią znajomi, którzy zawsze w okresie wakacyjnym dzwonili, aby prosić o pomoc w znalezieniu pracy w szkole. Czy mógłbym polecić ich pani dyrektor? Czy mogliby powołać się na znajomość ze mną, czy mógłbym wcześniej zadzwonić do tej konkretnie osoby i rekomendować przyjaciela? Żaden nauczyciel już do mnie nie dzwoni. Nikt nie prosi o załatwienie pracy. Za to zagadują dyrektorzy. Jedni nieśmiało, jakby się wstydzili, że na to im przyszło, iż do ich renomowanej placówki nie ma chętnych do pracy. Nie walą drzwiami i oknami, nie zabiegają, nie powołują się na znajomości.

Potrzeba belfrów od wszystkiego

Inni dyrektorzy zagadują śmielej, ale widać, że nie mają wprawy w pozyskiwaniu pracowników. Zaczynają od przedstawienia wymagań, chwalą się renomą szkoły, zdolnymi uczniami, a zapominają powiedzieć, co sami oferują. Czasy się jednak zmieniły. Czy znam – pyta pani dyrektor – kogoś, kto ma prawo uczyć kilku przedmiotów? Przydałby mi się taki na wszelki wypadek. Nie wiem bowiem, kto odejdzie. Może anglista, może matematyk, może biolog. Może ja, może ty. Więc jakbyś znał kogoś takiego, to przyślij go do mnie. Chciałabym go sprawdzić.

Najbardziej poszukiwany specjalista na rynku oświatowym nazywa się „serwis universal” – belfer od wszystkiego. Rok szkolny 2019/2020 może przejść do historii jako rok największego ruchu kadrowego. Jako rok nagłych odejść z pracy. Nikogo nie można być pewnym, ani młodego, ani starego, więc jak chcemy utrzymać poziom, musimy mieć pod ręką multispecjalistę. Trzeba by go jednak zatrudnić na specjalnych warunkach – z pominięciem Karty Nauczyciela. Przecież za 2 tys. zł na rękę nie przyjdzie nawet taki, który ma prawo uczyć jednego przedmiotu.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną