Przepis na ten „sukces” – bo trudno odmówić kolejnym rządom konsekwencji w ograniczaniu kobietom dostępu do pełnej opieki medycznej – jest następujący: zakończyć refundację programu leczącego niepłodność metodą in vitro, nie realizować ustawy pozwalającej na terminację ciąży w trzech wypadkach, wprowadzić recepty na tabletkę „dzień po”, przyjąć, a potem nie wdrażać Standardów Opieki Okołoporodowej, nie zajmować się kryzysem w służbie zdrowia, ignorować dane o malejącej liczbie lekarzy, specjalistów, zamykanych oddziałach szpitalnych. I oto skutki.
Antykoncepcja sukcesywnie ograniczana
Mamy najgorszy w Europie dostęp do antykoncepcji. W ubiegłym roku po nowoczesne środki zapobiegania ciąży mogło sięgnąć ok. 32 proc. kobiet. Czyli ok. 68 proc. musi radzić sobie w inny, mniej komfortowy sposób. To najniższy wynik spośród 46 badanych państw Starego Kontynentu.
Lekarze odmawiają wystawienia recepty na antykoncepcję awaryjną. Ministerstwo Zdrowia refunduje tylko dwa typy produktów o działaniu antykoncepcyjnym, nie refunduje zaś plastrów antykoncepcyjnych, tabletek, wkładek czy minipigułek. W większości gmin brakuje poradni ginekologicznych, w miastach na jedną poradnię przypada ponad 4 tys. kobiet, na wsiach – aż 10 tys. Potencjalnych pacjentek ginekologicznych – powyżej 15. roku życia, które w świetle prawa mogą uprawiać seks, ale nie wolno im udać się do lekarza po pigułki antykoncepcyjne – jest w sumie 17 mln.