Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Lekarz popełnił samobójstwo przez hejt? Epidemia budzi złe instynkty

To nie jest wyłącznie kolejny przypadek samobójstwa spowodowanego hejtem w internecie. To nie jest wyłącznie kolejny przypadek samobójstwa spowodowanego hejtem w internecie. Hush Naidoo / Unsplash
Prof. Wojciecha Rokitę hejtowano, bo rzekomo nie przestrzegał kwarantanny po powrocie ze Szwajcarii, a był zakażony koronawirusem. Szpital zapewnia, że nie kontaktował się z pacjentami.

Problem nienawistnych wpisów wobec lekarzy może być szerszy – kilka godzin temu o powstrzymanie fali obraźliwych komentarzy kierowanych do lekarki, która mimo kwarantanny pracowała w nocnej i świątecznej opiece w szpitalu w Knurowie (śląskie), zaapelowała dyrekcja placówki.

Tragicznie zmarłym lekarzem jest prof. Wojciech Rokita, wojewódzki konsultant ds. położnictwa i ginekologii. Miał 54 lata. O tym, że przyczyną samobójstwa była fala nienawiści w internecie, poinformował w nagraniu umieszczonym na Facebooku jego znajomy.

Pandemia. Uruchamiają się złe instynkty

To nie jest wyłącznie kolejny przypadek samobójstwa spowodowanego hejtem. Historia jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że nie dotyczy nastolatka w trudnym wieku, lecz doświadczonego życiowo człowieka zdolnego do racjonalnego kierowania swoim postępowaniem. Jest wyjątkowa także dlatego, że może być sygnałem uruchamiania się w nas złych instynktów związanych z epidemią i strachem o własne zdrowie.

Czytaj też: Pandemia to nietypowa katastrofa. Nic dziwnego, że różnie reagujemy

Przyjaciele i rodzina prof. Rokity postanowili wystąpić na drogę prawną. Jak wyjaśnia wynajęty przez nich adwokat Sławomir Gierada, skierowano do prokuratury doniesienie o zniesławieniu i dopuszczaniu do zniesławienia profesora. Tego drugiego miał się dopuścić kielecki portal informacyjny, na którym pojawiły się nienawistne (także ordynarne) wpisy. Wątek odpowiedzialności portalu jest szczególny, bo wpisuje się w dyskusję o granicach wolności słowa, cenzurze i powinnościach właścicieli serwisów internetowych.

Administrator nienawistnych wpisów nie usunął?

W Polsce (podobnie jak w całej Unii) obowiązuje zasada „zgłoszone-zdjęte”. Jest też w ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną, która wdraża odpowiednią unijną dyrektywę. Ustawa określa obowiązki właścicieli portali, które mają wyważać między wolnością słowa i swobodą debaty publicznej, wolnością gospodarowania i ochroną godności, dobrego imienia ludzi i instytucji. Zasada „zgłoszone-zdjęte” oznacza, że administrator/właściciel portalu nie musi prewencyjnie cenzurować wpisów, za to jeśli ktoś zgłosi naruszenie prawa (karnego lub dóbr osobistych), ma obowiązek albo zdjąć zakwestionowaną treść, albo odmówić, jeśli uzna, że prawa nie narusza. I być gotowym bronić swoich racji przed sądem.

Właściciele stron, na których są fora, zarabiają na reklamach, a te zależą od ruchu. A więc opłaca im się mieć wielu komentujących. Jeśli będą ograniczać im swobodę – będą mieli mniej odwiedzin i reklam.

Zdaniem przyjaciela prof. Rokity lokalny portal, na którym hejtowano zmarłego lekarza, znany był z tego, że pozwalał na hejt. Ale przyznaje, że jeśli wpisy zgłaszano – były usuwane. Natomiast mec. Gierada mówi, że tym razem mimo zgłoszenia administrator wpisów nie usunął. Można więc mówić o niestaranności lub świadomej polityce redakcji.

W przypadku wydawcy internetowego prócz odpowiedzialności w stosunku do konkretnej hejtowanej osoby można mówić o odpowiedzialności za społeczny skutek dopuszczania do hejtu w przestrzeni publicznej, o czym tyle debatowaliśmy ponad rok temu, gdy zamordowano prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.

Granice wolności słowa

W tej sprawie prokuratura i – ewentualnie – sąd będzie badać politykę redakcji moderowania dyskusji pod tekstami i zastanowiać się, czy wystarczająco wyważa interes wolności słowa i ochrony przed negatywnymi społecznymi skutkami hejtu. Tym bardziej że jeśli w grę wchodzi nie tylko ostra krytyka, ale też ordynarne wyzwiska (tak było w tym przypadku), to te ostatnie nie są chronione wolnością słowa.

Czy zasadę „zgłoszone-zdjęte” można stosować mechanicznie? Czy „niezgłoszone” nie musi być zdejmowane w żadnych warunkach? Niekoniecznie. W 2012 r. Trybunał w Strasburgu uznał, że jeden z największych portali internetowych w Estonii Delfi słusznie musiał zapłacić za dopuszczenie do pojawienia się nienawistnych wpisów. Publikując artykuł mogący wywołać kontrowersje, portal nie zadbał o ochronę dobrego imienia krytykowanej spółki: nie moderował na bieżąco dyskusji i nie wprowadził obowiązku rejestracji użytkowników, utrudniając obrażanemu dochodzenie roszczeń. A tym samym wziął na siebie całą odpowiedzialność.

Na portalu Delfi dziennie ukazuje się 330 artykułów i ok. 10 tys. komentarzy. Automatyczny filtr nie dopuszcza tych z ordynarnymi słowami. Poza tym użytkownicy mogą oznaczać wpisy, które ich zdaniem powinny być usunięte. Delfi informuje też, że nie odpowiada za treść komentarzy. W dodatku spółka, której dotyczył hejt, nie zgłaszała na bieżąco treści do zdjęcia, zrobiła to dopiero po dwóch miesiącach. Mimo to wygrała w Strasburgu.

Internet niech dmucha na zimne

Wyrok w sprawie Delfi uznaje się kontrowersyjny i groźny dla wolności debaty publicznej. Do sprawy przed Trybunałem przystąpiła wtedy – w charakterze przyjaciela sądu – Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Argumentowała, że nałożenie na właścicieli portali i forów dyskusyjnych obowiązku prewencyjnego filtrowania wszystkich treści jest niebezpiecznym, nieproporcjonalnym ograniczeniem wolności słowa, bo właścicieli rzadko będzie stać na wynajęcie tylu moderatorów, aby na bieżąco kontrolować wszystkie wpisy. Nie robi tego przecież nawet Facebook. Wszystko, co można zrobić, to zastosować filtrujące algorytmy.

W przypadku portalu i nienawistnych wpisów, które doprowadziły prof. Wojciech Rokitę do samobójczej śmierci, nie mamy – przynajmniej na to wygląda – do czynienia z filtrowaniem nawet treści wulgarnych.

Wraz ze wzrostem zakażeń koronawirusem i przedłużaniem się ogólnonarodowej kwarantanny będzie rosło poczucie zagrożenia, włączy się mechanizm poszukiwania winnych i kozłów ofiarnych. Internet może w tym przypadku być jak morowe powietrze szerzące nienawiść i strach. Powinni o tym pamiętać administratorzy forów. I może dmuchać na zimne.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną