Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Polska szkoła staje do góry nogami, a nauczyciele robią fikołka

Nauczanie w szkole polega na uświadamianiu dzieciom, że nic nie wiedzą. Podobno jest to metoda sokratejska. Nauczanie w szkole polega na uświadamianiu dzieciom, że nic nie wiedzą. Podobno jest to metoda sokratejska. Ben Mullins / Unsplash
Ucząc online, nikogo na siłę do komputera nie zaciągnę. Uczeń musi chcieć. Straszenie jedynkami odpada. W ogóle odpada wszystko, co było kluczem do sukcesu w tradycyjnej polskiej szkole.

Już kilka lat temu na konferencjach nauczycielskich dyskutowano o konieczności wprowadzenia nauczania online. Nikt wtedy nie przywidywał zamknięcia szkół z powodu pandemii, chodziło raczej o umożliwienie uczestniczenia w lekcjach osobom, które w szkole nie przebywają np. z powodu choroby.

Był też inny powód. Niektórzy pedagodzy sugerowali, że dzięki świadomości bycia w kamerze poprawiłoby się zachowanie uczniów. Nauczyciele nieraz narzekali, że coraz więcej czasu zajmuje im dyscyplinowanie dzieci, zajmuje to nawet połowę lekcji. Czasem w ogóle nie da się realizować tematu, tak są rozbrykane. Gdy zajęcia będą w czasie rzeczywistym dostępne online, wtedy rodzice mogą obserwować zachowania swoich pociech i reagować. To powinno podziałać dyscyplinująco. No i w razie czego byłby dowód w postaci nagrania.

Jednak większość nauczycieli była przeciw. Za żadne skarby nie chcieli być nagrywani. Można powiedzieć, że byli wyznawcami zasady: „Choćby cię smażyli w smole, nie mów, co się dzieje w szkole”. Kamery w sali i lekcje online oznaczałyby upadek wielowiekowej tradycji polskiej oświaty. Nie byłoby już żadnej tajemnicy. Cała szkoła byłaby jak na widelcu. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak zmieniłaby się wtedy oświata. Cokolwiek powie nauczyciel do klasy czy ucznia, słucha tego cały świat. Czy chcielibyście, aby cały świat słyszał, co wygadujecie na lekcjach?

Czytaj też: Wypowiedź ministra zdumiała nauczycieli

Nauczyciel mówi bzdury, a uczeń ma nagrane

Dzisiaj nikt już nie pyta nauczycieli, czy chcą mówić do całego świata. Stało się to faktem. 12 marca weszliśmy w fazę próbną. Każdy zaczął uczyć online, jak potrafi. Niestety, większość nie miała świadomości, że mówi nie do jednego dziecka ani nawet nie do jednej klasy, lecz do całej ludzkości. Zaczęli więc wygadywać straszne głupstwa – niech im Janusz Korczak i wszyscy święci pedagogiki wybaczą.

W czwartek 12 marca, kiedy to w Polsce ruszyło niemrawo nauczanie online, lekcje zaczynam od 14. Taki mam plan. I to mnie uratowało. Zanim więc palnąłem jakieś głupstwo, a palnąłbym na pewno, zalała mnie informacja o głupstwach innych nauczycieli. Zadzwoniła koleżanka, aby zapytać, co ja na to. Otóż nauczyciel jej dziecka kazał wykonać zadanie na jutro na godzinę 8:15, a jak nie, to jedynka. Nie zrobią w terminie – jedynka. Zrobią źle – jedynka.

Odpowiadam koleżance tradycyjnie, czyli że to niemożliwe. Na pewno dziecko coś przekręciło. Nauczyciel tak się nie zachowuje. W rzeczywistości wyglądało to zapewne inaczej, a dziecko po prostu histeryzuje. „Ale ja to mam nagrane. On tak mówi do 12-letnich, przerażonych z powodu koronawirusa dzieci. Macie to natychmiast zrobić, a jak nie, to jedynka. Żadnej motywacji, tylko straszenie. Żadnego zachęcania, tylko groźba kary. Zawsze straszył i groził, tylko nigdy nie miałam dowodu. Zastanawiam się, czy iść z tym do dyrektorki”.

Mówię, żeby nigdzie nie chodziła. Nie pora na kontakt osobisty. Dzwonić też nie trzeba. Dyrektorka ma urwanie głowy. Dzwoni do mnie jeszcze kilka osób i każda przedstawia podobną historię. Nauczyciele tak się odzywają do dziecka, że nóż się rodzicowi w kieszeni otwiera. Przecież to jest kryminał. Niektórzy łapią się za głowę. „Że też ja wcześniej dziecku nie wierzyłam – mówi matka – a to cham, zero kultury. Takim językiem do dzieci? Normalnie jak do bydła mówią”. Rodzice obiecują, że wszystko dokumentują. Przyjdzie pora, to będą interweniować

Dziękuję Opatrzności, że mogę uczyć się na cudzych błędach. Na pewno podobnie zwracam się do swoich uczniów, tylko nie mam pojęcia, co wyprawiam. Nie czuję tego, bo przyzwyczaiłem się do takiego stylu. Pamiętam, jak kiedyś dyrektorka podstawówki zwróciła mi uwagę, abym nie mówił do dzieci „proszę” czy „dziękuję”, bo nie zapanuję nad nimi. Żeby słuchali, muszę mówić ostro. No to zacząłem. Pamiętam też, jak mój szef – z czasów, gdy dorabiałem jako sprzedawca – tłumaczył, iż kultura w Polsce zaczęła się dopiero wtedy, gdy otwarto pierwsze hipermarkety. Trzeba było pracowników nauczyć mówić „dzień dobry”, uśmiechać się, pomagać, być uprzejmym na każdym kroku itd. Kultura jest tylko w dobrym handlu – mawiał mój szef – a gdzie indziej ludzi traktuje się jak bydło.

Czytaj także: Należy ogłosić amnestię maturalną

Maniery polskich nauczycieli

12 marca w czwartek o 14 nawiązałem pierwszy zdalny kontakt z uczniami. Wyobraziłem sobie, że nie jestem wielkim panem profesorem elitarnego liceum, lecz sprzedawcą w małym sklepie. A kiedyś sprzedawałem kasety magnetofonowe i płyty CD, więc mam wprawę. Moim zadaniem nie jest egzekwowanie wiedzy, lecz dbanie o dobre samopoczucie ludzi, którzy tu z własnej woli weszli. Robię więc wszystko, żeby chcieli do mnie wrócić. Przecież ucząc online, nikogo na siłę do komputera nie zaciągnę. Uczeń musi chcieć. A będzie chciał, gdy poczuje się w moim towarzystwie dobrze. Straszenie jedynkami odpada. W ogóle odpada wszystko, co było kluczem do sukcesu w tradycyjnej polskiej szkole.

Manierami polskiego belfra jestem przesiąknięty od stóp do głowy. Jestem opryskliwy, nerwowy, mądrzę się i pouczam. Nie mam cierpliwości do dzieci, wytykam błędy, rzadko chwalę, bo też nie mam za co. Wszystko wiem najlepiej, wszystko potrafię bezbłędnie, natomiast uczeń, bądźmy szczerzy, to istota gorsza. Musi więc znać swoje miejsce. Nauczanie w szkole polega na uświadamianiu dzieciom, że nic nie wiedzą. Podobno jest to metoda sokratejska.

Ucząc online, obawiałem się, że mimo woli wciąż będę tym samym nauczycielem, jakiego znają mnie uczniowie ze szkoły. Bałem się, że po pierwszym kontakcie uciekną i prędko do mnie nie wrócą. W epoce przedpandemicznej działał przymus edukacyjny. Uczeń musiał chodzić do szkoły, czy mu się nauczyciel podobał, czy nie. Obecnie działają inne reguły. Jeśli oświata chce przetrwać, musi się dzieciom podobać. Już od pierwszego słowa musi być zachęcająca. No to spróbujmy.

Po kilku godzinach prób i błędów zacząłem dostawać od uczniów takie oto listy: „Jest mi bardzo miło, że mogę od kogoś ze szkoły otrzymać takie wsparcie. Niestety, niewielu nauczycieli bierze pod uwagę stan psychiczny uczniów. Przyznam, że Pańskie wiadomości w jakiś sposób mi pomogły, a na pewno ucieszyły. Staram się nie martwić na zapas i zachować spokój. Bardzo Panu dziękuję i do zobaczenia, mam nadzieję, że niebawem :))”. Znaczyło to, że zdałem egzamin na sprzedawcę. Filozofia handlu głosi, że dany towar klient może kupić wszędzie. Przychodzi do nas ze względu na panującą atmosferę. Handlowanie polega więc na tworzeniu więzi. To samo dotyczy nauczania online. Jeśli nie stworzymy z uczniami więzi, nie oswoimy ich, zostawią nas.

Kawa w luksusowej porcelanie

Niestety, przyszły też listy innej treści. Pełne gniewu i agresji. Niektórzy uczniowie zachowali się tak, jakby kompletnie nie rozumieli, ile dla nich robię. Przecież praca zdalna zajmuje dużo więcej czasu niż prowadzenie lekcji w szkole. Wykańcza mnie, uszanujcie to i doceńcie. Czy epidemia to moja wina? Ja się poświęcam, żyły wypruwam, a wokół banda niewdzięczników! Bachory! Rozwydrzone i niewychowane!

Zareagowałem więc na pierwszego lepszego niewdzięcznika tak, jak to było przyjęte w poprzedniej epoce, czyli przywołałem delikwenta do porządku. Jednego skarcisz, stu naprawisz. Tak przywołałem łobuza, że kompletnie zapomniałem, iż reprymendy słucha – jeśli zechce – cały świat, a nie tylko ten jeden uczeń. No i zamiast naprawić, spowodowałem, że chłopak zniknął. Straciłem kontakt. Bóg jeden wie, gdzie teraz pobiera nauki mój trudny uczeń.

Przyznaję, to było nieprofesjonalne. Mój idol, sprzedawca z ulicy Kilińskiego w Łodzi, nigdy tak by nie postąpił. Pamiętam, jak wściekły wszedłem do jego sklepu, a mistrz od razu się zorientował, że zapowiada się burza z piorunami. Natychmiast kazał podać kawę. W porcelanowej filiżance z Rosenthala. Biegiem! „To pan ma coś takiego w swoim sklepie?” – nie mogłem uwierzyć. „A pan wie, że to bardzo łatwo potłuc, a klienci bywają różni” – gadałem i kompletnie zapomniałem, co mnie tak zdenerwowało. Zresztą czy można się denerwować na kogoś, kto podaje kawę w luksusowej porcelanie? Gdyby wszyscy sprzedawcy umieli tak się zachować w trudnej sytuacji, nie dochodziłoby do żadnych konfliktów. Można przecież napić się kawy i w spokoju porozmawiać.

A zatem nie wyszło. Z jednymi uczniami wyszło, a z innymi nie. Uczę się. Nowego stylu się uczę. Nowej metodyki nauczania. Nigdy dotąd nie potrzebowałem obłaskawiać trudnych uczniów kawą podawaną w luksusowej porcelanie. No koń by się uśmiał, gdybym to zrobił w swojej sali lekcyjnej. To mnie uczniowie parzą kawę. Parzą jeden przez drugiego od 25 lat, inaczej mam zły humor.

Prawdziwa kawa „ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu, zapach moki i gęstość miodowego płynu”. Żeby mi każdy uczeń pamiętał, innej nie piję. No i proszę podawać w odpowiednim naczyniu. Żadne szklanki, kubki, tylko porcelana. Ale też nie byle jaka. Bowiem porcelana... no cóż, nie muszę tłumaczyć. Zechcecie skorzystać z moich usług, to wam zaparzę online. Każdemu uczniowi, choćby nie wiem jak był trudny. Od czwartku 26 marca ruszamy pełną parą! Polska szkoła staje do góry nogami, a nauczyciele robią fikołka. Zasiądźcie przed komputerami, to warto zobaczyć. Będzie zabawnie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną