Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Same instrukcje budzą przerażenie, a co dopiero egzaminy

Jak będą przebiegać egzaminy w czasie pandemii? Jak będą przebiegać egzaminy w czasie pandemii? Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta
W obliczu epidemii rząd nie poszedł po rozum do głowy, tylko dał nam i naszym uczniom to, co zwykle. Na piśmie stek bzdur, a w mowie zapewne coś takiego: „Róbcie tak, aby było dobrze, a naszymi wytycznymi za bardzo się nie przejmujcie”.

Aż na 27 stronach rozpisano wytyczne MEN i CKE, jak należy przeprowadzić egzaminy w 2020 r. A i tak nie ma w tym dokumencie wielu ważnych informacji. Muszą je sobie dopowiedzieć nauczyciele i uczniowie. Oraz dyrektor, osoba odpowiedzialna za właściwy przebieg egzaminów. Istnieje ryzyko, że dyrektorzy będą uzupełniać te wytyczne różnie, a wtedy egzaminy będą wyglądać inaczej w każdej szkole. Zamiast egzaminów państwowych będziemy mieli rozliczne samowolki.

Jasne, precyzyjne oraz pełne wytyczne są bardzo ważne, ponieważ wyniki można podważyć przede wszystkim z powodów formalnych. Jeśli coś zrobiono niezgodnie z prawem, zdający ma prawo domagać się unieważnienia egzaminu i przeprowadzenia go ponownie. Może to dotyczyć zarówno jednej osoby, jak i wszystkich, którzy znajdowali się w sali, gdzie spaprano sprawę. Złe wytyczne mogą wywołać niewyobrażalny chaos, dlatego dopóki nie jest za późno, przyjrzyjmy się temu, co wyszło spod ręki urzędników MEN.

Egzaminy tylko dla zdrowych

Na egzamin mają prawo przyjść tylko osoby zdrowe, „bez objawów chorobowych sugerujących chorobę zakaźną”. To wydaje się oczywiste. Jednak nałożenie na zespoły nadzorujące obowiązku typowania, kto jest zdrowy, a kto chory, budzi niepokój. Dawniej zdarzało się, że ktoś przyszedł na egzamin pod wpływem alkoholu. Proszę nie pytać, czy dotyczyło to nauczyciela, czy ucznia – nieważne. Choćby jednak od podejrzanego jechało na kilometr wódką, przewodniczący nie mógł podjąć żadnej decyzji bez uzyskania niezbitego dowodu. A dowód mogła dostarczyć tylko policja, gdy przebadała delikwenta alkomatem.

Na jakiej podstawie komisja egzaminacyjna ma ustalić, czy jej podejrzenia co do stanu zdrowia ucznia lub nauczyciela są słuszne? Przecież nie posiada żadnych narzędzi poza okiem i uchem? MEN niepotrzebnie prowokuje osoby, które nadzorują egzamin, czyli mają władzę nad zdającymi, aby orzekały o czyimś zdrowiu bądź chorobie. Przed 12 marca zdarzało się w szkołach, także w moim liceum, że odizolowano uczniów, a następnie nakazano im opuszczenie budynku, ponieważ podejrzewano, iż są zakażone koronawirusem. Nauczyciele, którzy nie posiadają przygotowania medycznego, nie mają prawa wyrokować w sprawie czyjegoś stanu zdrowia. To jawne bezprawie.

Uczeń, którego bezpodstawnie wyrzucono ze szkoły, popłakał się i poszedł do domu. Inny, bardziej zaradny, poskarżył się rodzicowi, a ten zadzwonił do szkoły z pytaniem, czy dyrektor legitymuje się dyplomem ukończenia studiów medycznych. Nie? A może wychowawca, który przyłożył rękę do wydalenia ucznia, jest absolwentem medycyny? Też nie? To może w szkole jest zatrudniony lekarz, który potwierdził podejrzenia dyrektora, wychowawcy czy woźnej? Nie? To na jakiej podstawie orzeczono, że dziecko jest zakażone? Na podstawie kichnięcia albo czerwonego nosa? A może z powodu poczucia, że można bezkarnie kogoś krzywdzić? Niestety, wytyczne MEN dają złudne przekonanie, że zespół nadzorujący egzaminy może bezkarnie orzekać, że ktoś jest chory czy zdrowy. Przecież to absurd!

MEN daje władzę, kto by nie skorzystał?

A jednak MEN aż na trzech stronach opisuje, co należy zrobić z osobą, na którą padnie podejrzenie, iż jest zakażona. Delikwenta należy natychmiast przemieścić do innego pomieszczenia, odizolować od reszty zdających, ale to wciąż nic. Bo „przewodniczący zespołu egzaminacyjnego może podjąć decyzję o przerwaniu i unieważnieniu egzaminu dla wszystkich zdających, którzy przystępowali do danego egzaminu w danej sali, jeżeli z jego oceny sytuacji będzie wynikało, że takie rozwiązanie jest niezbędne”.

Nie zapominajmy, że jeśli ludziom daje się władzę, to oni mogą z tej władzy skorzystać. A jeśli jakiś dyrektor bądź nauczyciel wpadnie w panikę i z powodu podejrzenia – bezpodstawnego, bo przecież nie jest lekarzem – że na sali znajduje się osoba zakażona, unieważni egzamin dla wszystkich? Nie poczeka na orzeczenie lekarskie albo wynik badań, tylko przerwie egzamin od razu, jak tylko ta straszna myśl zaświta mu w głowie. Pamiętajmy, że laik jest zdolny do wszystkiego. A przecież nauczyciele to medyczni ignoranci.

Medycy – jeśli wystąpi taka konieczność

Na terenie szkoły mogą przebywać „pracownicy odpowiednich służb, np. medycznych, jeżeli wystąpi taka konieczność”. Tak to sformułowano w wytycznych. Czyli medycy mogą być, ale nie muszą. Mam za sobą ponad 25 matur w różnych szkołach i nie pamiętam ani jednej sesji, aby nie była potrzebna pielęgniarka czy lekarz. Gdy nie było w szkole żadnej opieki medycznej, wzywaliśmy pogotowie. Uczniowie najczęściej mdleli, czasem chcieli popełnić samobójstwo, wpadali w szał i nie byli w stanie nad sobą zapanować, przejawiali inne dziwne zachowania, które zaniepokoiły mnie na tyle, że uznałem za zasadne poprosić o pomoc lekarza bądź pielęgniarkę.

Zdarzało się, że uratowaliśmy komuś życie, choć maturę zdający musiał powtórzyć. I to wszystko w czasach, które były – w porównaniu z obecną sytuacją – bardzo bezpieczne. Tymczasem MEN tworzy wytyczne, które świadczą o kompletnej nieświadomości zagrożenia. Przedstawiciel służb medycznych powinien być obowiązkowo obecny podczas egzaminów w każdej szkole, ponieważ z powodu epidemii wystąpiła taka konieczność. Nie ma co czekać na nieszczęście, trzeba mu zapobiegać. Formuła „jeśli wystąpi taka konieczność”, to próba zrzucenia odpowiedzialności na dyrektorów szkół. Jak coś się stanie, oni poniosą odpowiedzialność, a minister edukacji umyje ręce. Na miejscu dyrektorów zamówiłbym opiekę medyczną na każdy dzień egzaminu, a rachunek wysłał do MEN. Chcą mieć egzaminy, niech zapłacą.

Egzaminy na korytarzach

Przyzwyczailiśmy się, że chorzy mogą leżeć w szpitalu na korytarzach. Jednak egzaminów zdawanych na korytarzach jeszcze w Polsce nie było. Teraz może tak być. W ogóle egzamin zamienia się w parodię. Żelazne zasady, np. nienaruszalność materiałów egzaminacyjnych, mogą być łamane. Dyrektor może samodzielnie kopiować płyty CD na egzamin z języków obcych. Musi to zrobić, gdyż egzaminy będą zdawane w większej liczbie miejsc niż ustalone, a OKE nie jest w stanie dostarczyć dodatkowych płyt. Nie dostarczy nawet większej liczby kopert foliowych, więc materiały – MEN daje zgodę – można będzie wkładać do zwykłych kopert papierowych.

Zdający nie ma więc żadnej pewności, że jego bądź innych osób prace nie zostaną wyjęte z koperty, poprawione i ponownie zapakowane do innej koperty. To już nie jest egzamin państwowy, lecz samowolka. Nauczyciele mogą robić z pracami uczniów, co chcą (kto ma dobrą pamięć, pamięta afery z pierwszych lat egzaminów, kiedy to oskarżono nauczycieli, iż nawet dyktowali uczniom odpowiedzi do zadań). Teraz można będzie wszystkich oskarżać o wszystko, bo też wszystko będzie możliwe. Forma egzaminów powinna być taka, abyśmy byli poza podejrzeniami.

Jeśli MEN i CKE nie są w stanie zorganizować egzaminów na odpowiednim poziomie zabezpieczeń, to po co je w ogóle organizują? Przecież procedury będą bezprawne, haniebne i idiotyczne, więc można je będzie zaskarżać i egzamin unieważniać. Obawiam się, że czeka nas kolejna odsłona chaosu w edukacji. Tym razem chaosu z powodu zorganizowania pseudoegzaminów.

Egzaminy dla spóźnialskich

Jedno może się spodobać uczniom. Otóż po raz pierwszy egzaminy nie będą zaczynać się o tej samej porze jednakowo w całym kraju, ale różnie. Nawet w tej samej szkole jedna grupa rozpocznie o 9, druga o 9:20, a trzecia o 9:40. Nie jestem lekarzem, więc nie oceniam, czy to skutecznie zabezpiecza przed zakażeniem. Na pewno pomaga spóźnialskim. I właśnie osobom, które nie dojadą na czas, MEN poświęca sporo uwagi. Czytamy: „spóźnieni zdający mogą wejść na egzamin nawet z ostatnią grupą, jeżeli w danej sali egzaminacyjnej jest stolik, przy którym zdający może pracować z arkuszem egzaminacyjnym”. Dyrektor powinien zatem stworzyć salę dla spóźnialskich, w której egzamin rozpoczynałby się najpóźniej, jak to tylko możliwe. Tak oto dzięki wytycznym MEN punktualność staje się przeżytkiem.

Zanim nastanie katastrofa

Kto już zdał maturę, myśli sobie, że to łatwy egzamin. A już śmiesznie prosty jest egzamin ósmoklasisty. Wystarczy przecież tylko przyjść. A jednak perspektywa uczniów jest zupełnie inna. To dla nich bardzo poważne wydarzenie. To być albo nie być na następnym etapie edukacji. W wymarzonym liceum czy technikum albo na upragnionym kierunku studiów. Uczniom nie jest wszystko jedno. Skoro więc egzaminy mają się odbyć, niech będą zorganizowane w najlepszy możliwy sposób, a nie byle jak. Należy zrobić wszystko, aby przejętym nastolatkom było w dniu egzaminów lżej. Nie urządzajmy im piekła.

Nie wiem, czy MEN poprawi swoje wytyczne. Wątpię. My, Polacy, jesteśmy przyzwyczajeni kierować się złym prawem i jakoś w tym funkcjonować. Otoczeni jesteśmy fatalnymi przepisami, a oświata wręcz jest nimi przepełniona. Choć jednak nóż mi się w kieszeni otwierał, gdy czytałem wytyczne MEN, podczas egzaminów będę udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku. Jestem pewien, że wszyscy nauczyciele będą robili dobre miny do złej gry. Zachowamy się tak, aby nasi podopieczni czuli się bezpieczni. Tyle możemy im bowiem dać.

Wprawdzie wolałbym pracować, kierując się dobrym prawem i właściwymi wytycznymi, ale jest, jak jest. Wszyscy w szkołach mamy wprawę radzić sobie mimo wielu kłód, jakie rządzący rzucają nam pod nogi. Szkoda, że w obliczu epidemii rząd nie poszedł po rozum do głowy, tylko dał nam i naszym uczniom to, co zwykle. Na piśmie stek bzdur, a w mowie zapewne coś takiego: „Róbcie tak, aby było dobrze, a naszymi wytycznymi za bardzo się nie przejmujcie”. I tak pewnie trzeba będzie postąpić. Zobaczymy, co powiedzą dyrektorzy, gdy zaczną nas z tych wytycznych szkolić.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną