Restauracja Rubikon mieści się na Mokotowie. Willa, którą zajmuje Rubikon, położona jest w pięknym ogrodzie, gdzie w słoneczne dni można ucztować, a na dorodnym trawniku trzymać z dala od stołu dzieci. Wewnątrz bar i kilka stolików na przeszklonej werandzie. Pozostałe stoliki na piętrze. Gustowny wystrój, acz nieco zimny.
Gorąco natomiast człowiekowi się robi podczas lektury menu. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, na myśl o wspaniałościach, które nam tutejszy szef kuchni proponuje (carpaccio z sarny z serem pecorino, krewetki w szynce parmeńskiej, ossobuco cielęce z risotto szafranowym); po drugie, na widok cen (przekąski w okolicach 30 zł, makarony powyżej tej sumy, a dania główne niebezpiecznie balansujące w połowie setki). Podobnie rzecz się ma i z kartą win. Dobra i bardzo bogata. Jak portfel, z którym trzeba tam się wybrać.
Ale nie ma co narzekać. Wszystko, co wpływa na stół, jest najwyższej jakości. Wspomniane krewetki zawijane w prosciuto di Parma (32 zł) mogłyby być podawane Lukullusowi i jego kolegom senatorom. Nasi na pewno tego smaku nie docenią! Proste owoce morza na sałacie (28 zł) były tak delikatne, że ani się obejrzeliśmy, a cała, niemała, porcja znikła z talerza. A były to fragmenty lekko zamarynowanej ośmiornicy, kawałki kalmarów, mątwy i czegoś tam jeszcze.
Sandacz z fenkułem (46 zł) był też delikatesowy. Łagodny smak ryby, która z natury bywa dość sucha – a tu soczystości dodawał jej sos, w którym dusiły się cienkie wstążeczki skrojonego fenkułu – też zasługuje na najwyższe pochwały. Kolejne danie to dziki łosoś na szczawiu (48 zł). Łosoś, dlatego że nie hodowlany, a żyjący dziko, nie miał charakterystycznego nadmiaru tłuszczu. Jego delikatne mięso o lekko słodkawym aromacie i smaku skontrastowane było z zielonym, ostrym i kwaskowym musem szczawiowym. I pomysł, i wykonanie świetne.
Desery to trudny wybór: panna cotta? tiramisu? sorbety? czy semi-freddo? A może po prostu granita kawowa z koniakiem lub koszyczek migdałowy z owocami? Najlepiej wszystko po kolei. Ale co będzie z żołądkiem, a co z rachunkiem?
Nie wszystko jednak w Rubikonie jest na najwyższym poziomie. Wysokie ceny sprawiają, że przychodzą tu ludzie zamożni. A dziś tzw. młode pieniądze to na ogół młodzi z odległych miejscowości, którzy po studiach znajdują w stolicy pracę w nowych firmach. Tak było i tym razem. Przy sąsiednich stolikach siedziało kilku niechlujnie ubranych trzydziestolatków, głośno wymieniających olbrzymie sumy, którymi obracają w pracy. Podpierali dłonią podbródki, trzymali łokcie na stole lub nogę na nodze i donośnie siorbali zupę. Mówili „chcę”, zamiast „proszę” i mało wytwornymi gestami przywoływali lekko spłoszone kelnerki. Słowem – towarzystwo odbierające apetyt.