Polski Sierpień 1980 r., który dał początek Solidarności, zaskoczył świat. Socjolog Alain Touraine, pierwszy badacz ruchu, nazwał go największą innowacją społeczną drugiej połowy XX w. Tajemnica sukcesu tkwiła w niezwykłym połączeniu trzech logik działania: powstania narodowego, buntu robotniczego i ruchu społecznego w fenomen samoograniczającej się, wystrzegającej przemocy rewolucji. Jej spoiwem była etyka solidarności przedstawiona w formie kazań przez kapelana ruchu Józefa Tischnera. To już jednak historia skłaniająca do pytania: czy obecnie możliwy byłby podobny fenomen?
Solidarność dziś to słowo poszukujące ciała, mawiał Zygmunt Bauman. Uczony przekonywał, że na skutek zmian cywilizacyjnych zniknęły ze społecznego pejzażu miejsca, gdzie solidarność krzepła w sposób niejako naturalny, na skutek codziennego praktykowania relacji współzależności. Przestrzeniami takimi były wielkie, przemysłowe zakłady pracy, w których powstawały nie tylko konkretne produkty, ale także więź społeczna, oparta na solidarności niezbędnej, by poradzić sobie zarówno z reżimem technologicznym, jak i opresyjną władzą. O sile tej więzi przekonaliśmy się latem 1980 r.
Empatia ważniejsza od ryzyka
Gdzie dziś szukać fabryk solidarności? Czy w ogóle pojęcie to ma odniesienie do jakiejkolwiek substancji w czasach, kiedy politycy odwołujący się do dziedzictwa Sierpnia dzielą społeczeństwo na sorty, a podsycanie polaryzacji jest nieustannie najważniejszym sposobem funkcjonowania w sferze publicznej? Czy można mówić jeszcze o solidarności, gdy władza forsuje prawo zapewniające rządzącym nieograniczoną praktycznie bezkarność i jednocześnie, w czasie pandemii, nakłada na lekarzy dodatkową odpowiedzialność karną? Gdzie podziała się solidarność, gdy parlamentarzyści zgodnie, ponad podziałami, przyznawali sobie podwyżki w sytuacji narastającego kryzysu społeczno-gospodarczego?