Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Nauka z wirusem. MEN liczy, że covid da się przeczekać

Pierwszy dzień nauki w czasie pandemii koronawirusa Pierwszy dzień nauki w czasie pandemii koronawirusa Roman Bosiacki / Agencja Gazeta
Liczba placówek pracujących niestacjonarnie – z lekkimi tylko wahnięciami – systematycznie rośnie, mimo że resort twierdzi inaczej. Klimat nie sprzyja nauce.

Prawie 400 przedszkoli, szkół i placówek oświatowych pracowało niestacjonarnie na początku tego tygodnia – 288 w trybie mieszanym, 96 w zdalnym. Szef MEN Dariusz Piontkowski podkreśla niezachwianie, że nie jest to dużo. Jak na 48,5 tys. miejsc, w których uczą się dzieci, to faktycznie – poniżej 1 proc.

Nie jest jednak prawdą, jak minister mówił we wtorek lekko w Polskim Radiu, że „widać pewną fluktuację”. Bo mimo że z listy „wypadają” szkoły, w których uczeń czy nauczyciel zakaził się, a potem wyzdrowiał i szkoła wróciła do normalnej pracy, to liczba placówek pracujących niestacjonarnie – z małymi tylko wahnięciami – systematycznie rośnie.

Na kwarantannie, ale bez testów

W szablonie wysyłanych co dzień przez MEN informacji z danymi jest taki refren: „Monitorujemy sytuację w szkołach i placówkach. Bezpieczeństwo uczniów, rodziców, dyrektorów szkół i nauczycieli jest dla nas najważniejsze”. Przepraszam, ale trzeba mieć naprawdę dużo tupetu, by takie zapewnienia powtarzać w sytuacji, gdy nie sprawdza się nawet, na ile to bezpieczeństwo jest zagrożone. Wysyłanym na kwarantanny z powodu kontaktu z osobą zakażoną nauczycielom i dzieciom nie robi się przecież testów na covid, licząc na skuteczność starej strategii (swoją drogą, zdumiewająca jest jej żywotność!) tłuczenia termometru w obawie przed gorączką.

W rozmowach z dyrektorami powracają też opowieści o prośbach i wnioskach do sanepidu o zarządzenie kwarantanny dla nauczycieli, którzy uczyli zakażone dziecko, czy dla uczniów, którzy mieli z takim kolegą kontakt tylko na niektórych lekcjach. Sanepid nie jest ku temu skory, nawet powtórne wnioski nie zawsze są skuteczne, czego dowodzą przykłady ze szkół w całym właściwie kraju. I nie chodzi tylko o podejście służb sanitarnych. W Warszawie nauczycielka z bardzo złym samopoczuciem i gorączką musiała kilka dni temu prosić lekarza POZ, żeby skierował ją na test, on sam nie widział potrzeby. Wynik okazał się pozytywny.

Czytaj też: Strategia walki z covidem się posypała. Jest nowa

Covid da się przeczekać?

MEN informuje, że w systemie mieszanym średnio 85 proc. dzieci uczy się stacjonarnie w placówce, a ok. 15 proc. w trybie zdalnym. Nie podaje jednak liczby pracujących w ten sposób uczniów. Oczywiście nie uwzględnia też tych, którzy przebywają na kwarantannach – choć bez testów – i nie chodzą do szkoły, ponieważ zakażeni są ich rodzice. Nie podaje też liczby pozostających na kwarantannach nauczycieli ani nawet geograficznego rozkładu szkół, które przechodzą na niestacjonarne kształcenie.

Jeśli zatem chodzi o dane, więcej nie wiadomo, niż wiadomo, a system ewidentnie liczy na to, że covid da się przeczekać. I podobnie wygląda to od środka, z perspektywy szkół i rodzin. Po niedawnym skróceniu czasu obowiązkowej kwarantanny nieobecność uczniów czy nauczycieli w szkole sprowadza się do kilku dni. Co to oznacza? Ano że – zwłaszcza w młodszych klasach – lekcji niekiedy w ogóle przez ten czas się nie robi. Jest wrzesień, wydaje się, że jeszcze można pozwolić sobie na pewien luz.

Bardziej nerwowo jest od połowy podstawówki w górę, zwłaszcza w sytuacji, gdy to nauczyciel trafił na kwarantannę, a jego uczniowie są w szkole. Tu nie ma jednej prostej procedury działania. Jeśli sprzęt na to pozwala, biolożka, polonista czy fizyk może prowadzić lekcję z domu, łącząc się z uczniami w klasie, ale oni sami muszą mieć na miejscu, w szkole, zapewnioną opiekę (chyba że wszyscy są pełnoletni). Jednocześnie za pracę z tą samą klasą w tym samym czasie nie można dwa razy płacić. Można szukać zastępstwa, ale nie zawsze się znajduje. Jak informuje Związek Nauczycielstwa Polskiego, 10 tys. nauczycieli zrezygnowało z pracy we wrześniu. Ponadto nauczyciel na kwarantannie w świetle prawa może pracować i dostawać 100 proc. wynagrodzenia. Jeśli na kwarantannie nie pracuje, dostanie tylko 80 proc. pensji – jak na zwolnieniu lekarskim. Wcale może nie być mu to w smak. Dyrektorzy naprawdę mają nad czym myśleć i nieraz dochodzą do wniosku, że w tych okolicznościach łatwiej lekcję odwołać, zwłaszcza jeśli jest na początku lub końcu szkolnego dnia.

To jeden z powodów, dlaczego tempo pracy w tych szkołach i klasach, które wciąż działają „normalnie”, stało się zabójcze. W części szkół to „tempo pracy” oznacza faktycznie kartkówkę za kartkówką, po kilka w tygodniu, już w czwartej klasie szkoły podstawowej.

„Innowacja pedagogiczna” grozi zakażeniem

Część szkół niepublicznych próbuje osiągnąć stabilność i zmniejszyć ryzyko zakażeń poprzez przechytrzenie systemu: pracują hybrydowo bez zgody sanepidu, opisując to jako „innowację pedagogiczną”. W tym wariancie, gdy klasy przychodzą do szkoły co drugi tydzień, na zmiany, tłok jest mniejszy, spokojniejsi są nauczyciele, ale mniej zadowoleni uczniowie.

Okołocovidowa niepewność paraliżuje życie także w domach, w których dzieci nie są w zdalnym nauczaniu. – W szkole mojego syna najpierw zachorowała dziewczynka z klasy ósmej, więc na kwarantannę miała iść cała jej klasa. Ale szybko dołączono pozostałe dwie klasy ósme, bo na wielu lekcjach dzieci się mieszały – opowiada Rafał, ojciec ucznia z Warszawy. – Potem okazało się, że zakażona jest też jedna z nauczycielek, więc skierowano na nauczanie zdalne kolejne klasy, z którymi pracowała, i kilka osób z kadry, z którymi miała styczność. Syn Rafała jest w siódmej klasie, miał lekcje z tamtymi nauczycielami, więc ojciec wyznaje, że całą własną aktywność, także zawodową – spotkania służbowe, wyjazdy – planuje na wdechu, na zasadzie: „może jeszcze się uda”, zanim i na jego rodzinę spadnie kwarantanna.

W szkole moich dzieci zakażonych jest już kilkoro uczniów, ale na kwarantannę przechodzą tylko ich klasy, nauczyciele nie. A ci nauczyciele pracują też z innymi oddziałami, m.in. tymi, do których chodzą moje dzieci – opowiada Maria z Gdańska. – Planowaliśmy wizytę mojej mamy, ale już ją odwołałam, ma 70 lat. Nie czuję się bezpieczna. Żyję w poczuciu, że krąg się zacieśnia.

Powszechne pytanie, które stawiają sobie dyrektorzy, nauczyciele i rodzice, nie brzmi już: czy zakażenie nas ominie, ale raczej kiedy się pojawi lub kiedy znów to nastąpi w miejscach, gdzie covid już był. I na pewno nie wpływa to pozytywnie na klimat i efektywność nauki.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną